Małgorzata Stańczyk /fot. Katarzyna Gałązka Małgorzata Stańczyk /fot. Katarzyna Gałązka

„Rodzice, jesteście ważni, to od was wszystko się zaczyna” – mówi psycholog Małgorzata Stańczyk

– Jako rodzice sądzimy, że to nasza rola: wiedzieć, co robić, mieć zawsze rację i nie popełniać błędów – wymienia psycholog Małgorzata Stańczyk, propagatorka rodzicielstwa bliskości, która zaznacza, że tak nie będzie – błędy pojawią się na pewno. Ale żeby móc przekuć je na swoją korzyść oraz popełniać ich coraz mniej, konieczne jest zaopiekowanie się sobą. – Bardzo ważna jest zmiana na poziomie myślenia: „Widzę siebie jako osobę, o którą chcę się zatroszczyć” – tłumaczy ekspertka.

Ewa Podsiadły-Natorska: Książka, którą napisała pani razem z Agnieszką Stein, nosi tytuł „Zbudujmy sobie wioskę”. Jestem ciekawa tej metafory. Jak należy rozumieć tytułową „wioskę”?

Małgorzata Stańczyk: Trudno mówić o tej koncepcji, nie wspominając o naszej pierwszej książce „Potrzebna cała wioska”. Jej tytuł nawiązuje do popularnego afrykańskiego powiedzenia, które mówi, że aby wychować dziecko, potrzebna jest właśnie cała wioska. Rodzicielstwo nie jest zadaniem, które można wykonać w pojedynkę czy nawet w parze. Nasza druga książka–rozmowa dotyczy już bardziej dorosłych niż dzieci; mówi o rozwoju osobistym i o poprawianiu swojego dobrostanu psychicznego. Napisana została dla ludzi dorosłych, choć zdajemy sobie sprawę, że główną grupą odbiorców są rodzice.

Podtytuł książki brzmi: „O tym, jak wspierać rodziców w opiekowaniu się sobą”. Jak dla mnie ta koncepcja jest pewnym novum. Mamy mnóstwo poradników, jak wychowywać dzieci, a mniej mówimy o dobrostanie psychicznym rodziców.

Tak – i stąd ta książka. W wieloletniej pracy z rodzicami zauważyłyśmy, że wspieranie ich poprzez rozmowy o dzieciach, o budowaniu relacji i praktykach wychowawczych, są niewystarczające. Bo żeby móc być empatycznym, wspierającym rodzicem, trzeba najpierw potrafić zatroszczyć się o siebie. Niestety my jako społeczeństwo często utożsamiamy troskę o siebie z egoizmem. Z czymś, co nie wypada, co się robi na końcu. Bardzo popularne jest przekonanie, że na odpoczynek trzeba zasłużyć. A my w naszej książce odwracamy perspektywę. Pokazujemy rodzicom: jesteście ważni, to od was wszystko się zaczyna. Chcemy wspierać dorosłych w tym, żeby wpisali sami siebie na listę ważnych osób, którymi chcą się zaopiekować.

Bardzo dużo miejsca w książce poświęcacie poczuciu własnej wartości. Czy my jako rodzice wierzymy w siebie, w swoje kompetencje? Jako mama małych dzieci u wielu matek (i ojców) dostrzegam zagubienie wynikające właśnie z niskiego poczucia własnej wartości.

To zależy co najmniej od dwóch rzeczy. Po pierwsze od tego, jakie dana osoba miała doświadczenia; są rodzice, którzy zdobyli doświadczenia wspierające, choć nie jest to niestety większość.

Mówimy o tym, co wynosimy z domu?

Tak. Czasem wystarczy, że nawiążemy w swoim życiu jedną lub dwie ważne relacje z dorosłą osobą – np. babcią, dziadkiem, ciocią – która zaakceptuje nas takimi, jakimi jesteśmy, co pomoże nam rozwinąć do siebie zaufanie. A druga rzecz, od której zależy nasze poczucie własnej wartości, to praca, którą włożyliśmy w to, aby odzyskać kontakt ze sobą, odbudować do siebie zaufanie. Rodzicielstwo jest doświadczeniem, które porusza nasze czułe struny. Zaczynają wtedy wybrzmiewać nasze doświadczenia i emocje z nimi związane. Jeśli ktoś przez całe życie słyszał, że jest „nie dość…” np. dobry, to ten głos w jego głowie będzie się odzywał. To może wyjaśniać fakt zagubienia, który dostrzega pani w rodzicach.

Rodzice zapominają, że mogą sobie nie radzić?

Myślę, że to bardzo cenne spostrzeżenie. Jako rodzice sądzimy, że to nasza rola: wiedzieć, co robić, mieć zawsze rację i nie popełniać błędów. A rodzicielstwo jest przecież czymś, czego się uczymy, i z całą pewnością będziemy popełniać błędy. Bezradność w rodzicielstwie jest czymś, co staramy się odczarowywać. Wszyscy bywamy w miejscu, w którym nie wiemy, jak postępować. To jest miejsce wspólne wszystkim ludziom. A przyznanie się, że czegoś nie umiemy, wspiera rozwój, bo daje szansę na spotkanie się ze sobą oraz z własnym dzieckiem. Bardziej obawiam się stanowczej pewności niż niepewności.

Stanowcza pewność jest zagrożeniem?

Jest ograniczająca, utrudnia elastyczność i często dostrzeżenie drugiego człowieka. Myślę o zwrotach: „Mnie karali i bili, a wyrosłem na ludzi, nic takiego się nie stało, więc robię to samo”. To jest pewność powielająca przemoc i cierpienie.

Porozmawiajmy o złości. W książce przytacza pani słowa rodziców, którzy nie rozumieją, dlaczego należy dawać dzieciom przyzwolenie na wyrażanie złości, bo to ma być korzystne dla ich rozwoju, natomiast dorosły własną złość ma poskramiać. To co rodzic ma zrobić ze swoją skumulowaną złością?

Przede wszystkim ona kumuluje się w nas, bo nie dajemy sobie przyzwolenia, często od dzieciństwa, żeby jej doświadczać.

Pierwszorzędną kwestią w procesie opiekowania się swoją złością jest to, aby zauważyć ją wcześniej niż wtedy, kiedy przychodzi stan kumulacji, w którym jedynym pomysłem, jaki mamy, jest wyrzucenie z siebie wszystkiego na zewnątrz. To rzadko pomaga nam osiągać swoje cele i bywa krzywdzące dla osób nam najbliższych. Proces opiekowania się swoją złością zaczyna się od tego, żeby zobaczyć złość jako swojego sprzymierzeńca. Jako emocję, która jest po coś, która ma nam służyć.

Interesująca koncepcja.

I wciąż niezbyt popularna w naszym społeczeństwie (śmiech). Możemy nauczyć się dostrzegać złość wcześniej, obserwując własne reakcje; napięcie w ciele, zaciskanie się zębów, skurcz brzucha. W momencie, gdy to jeszcze jest irytacja czy podenerwowanie, mamy szansę coś ze swoją złością zrobić. Agnieszka Stein mówi: „Złość warto traktować jako informację, a nie jako instrukcję”. Dzięki temu, po pierwsze, będziemy mogli adekwatnie zareagować na komunikaty płynące z naszego ciała, a po drugie, potraktujemy złość jako informację o nas, nie o kimś. Kluczem do zaopiekowania się swoją złością jest wzięcie odpowiedzialność za emocje, które się w nas budzą.

Skoro mówimy o zaopiekowaniu się swoją złością, to czy to jest coś, co możemy zrobić sami? A może konieczne jest wsparcie terapeuty, udział w specjalistycznych warsztatach itp.

To jest bardzo indywidualna sprawa i zależy od sytuacji, w której się znajdujemy. Często spotykam rodziców, którzy przyznają, że zrobili na warsztatach jedno ćwiczenie albo przeczytali coś w książce i to zupełnie zmieniło ich perspektywę. Bywają odkrycia, które pomagają nam się rozwijać. Z drugiej strony podkładem, na którym nasza złość się rozwija,  bardzo często jest to, że mamy wiele niezaspokojonych potrzeb.

Nasz dobrostan psychofizyczny jest niski, co w rodzicielstwie jest niestety codziennością. Jesteśmy niewyspani, mamy mało czasu dla siebie, a dużo obowiązków, nieustannie czuwamy, bo chcemy dbać o bezpieczeństwo naszych dzieci. Dlatego bardzo ważne jest to, żeby zaopiekować się swoim dobrostanem.

W jaki sposób?

Zaczynając od drobnych rzeczy – np. od tego, że poświęcę 15 minut dziennie na doładowanie swoich baterii. Niektórzy mówią wprost: „Potrzebuję 15 minut w ciągu dnia, żeby pobyć sam na sam ze sobą”. Ktoś inny może potrzebować godziny; to wszystko zależy od jego możliwości i oczywiście od tego, w jakim wieku ma dziecko. Przy noworodku godzinna przerwa będzie raczej trudna, stąd koncepcja wioski, czyli sięganie po pomoc. Dodatkowo nasz dobrostan bywa obniżony przez trudne doświadczenia, np. kłopoty w związku, konflikt z rodziną, stresującą pracę. Im trudniejsza jest nasza sytuacja życiowa, tym bardziej potrzebujemy innych osób, by ruszyć z miejsca.

Czy nie jest tak, że wiele osób wstydzi się przyznać, że sobie nie radzi, czegoś nie wie, coś ich przerasta? Zdarza się, że słyszy to pani od rodziców?

Z tym wstydem to prawda, natomiast jest kilka kategorii trudności, z którymi zgłaszają się do mnie rodzice. Pierwsza kategoria to wątpliwości związane z dziecięcym rozwojem. Drugą kategorią są różne życiowe wydarzenia, które powodują kryzys – np. pojawienie się rodzeństwa. Wtedy to, co w danej rodzinie działało do tej pory, przestaje funkcjonować. Bo kiedy rodzi się niemowlę, to nie tylko na świat przychodzi nowy członek rodziny, ale przybywa też wiele nowych relacji – mamy i taty z dzieckiem czy między rodzeństwem. Zgłaszają się również do mnie rodzice, którzy chcą nauczyć się nowych strategii w budowania kontaktu ze swoimi dziećmi, a także chcą lepiej poznać siebie. Oraz rodzice, którzy chcą się dowiedzieć, jak nawiązać kontakt z nastolatkiem.

Dorastanie dziecka to chyba właściwy moment, by zająć się sobą, jeśli się dotąd tego nie zrobiło.

Tak, moment wchodzenia dzieci w wiek nastoletni to często czas, gdy rodzice mówią: „Teraz chcemy się sobą zaopiekować”. Bywa też, że to właśnie ten moment, gdy potrzeba pomocy i wsparcia staje się większa niż zawstydzenie, o którym pani wspomniała, i rodzice decydują się udać się po pomoc.

Troszczenie się o siebie, o którym rozmawiamy, to „tylko” szukanie czasu dla siebie, odpoczynek, dbanie o swoje zdrowie psychiczne?

To wszystko, co pani wymieniła, ma znaczenie, jednak oprócz tego bardzo ważna jest zmiana na poziomie myślenia: „Widzę siebie jako osobę, o którą chcę się zatroszczyć”. Na liście potrzeb i ważnych spraw zazwyczaj figurujemy na ostatnim miejscu. Albo troska o siebie w ogóle nie przyjdzie nam do głowy! Zmiana na poziomie myślenia to również traktowanie siebie z łagodnością, a nie z ciągłymi oczekiwaniami, wyrzutami, surowością. Warto zacząć mówić do siebie słowa, które wypowiadamy do innych ludzi, kiedy chcemy ich wesprzeć: „To OK, że ci nie wyszło, każdemu się zdarza. Widzę, że jest ci trudno”. I jeszcze jedno: zamiast cały czas sprawdzać, co jeszcze możemy zrobić, bardzo ważne jest pytanie, czego możemy już NIE robić. Co możemy odpuścić, co ktoś może zrobić za nas, czy możemy współdzielić odpowiedzialność. Jako ludzie jesteśmy istotami społecznymi, dlatego potrzebujemy wokół siebie innych, ich wsparcia oraz obecności. Potrzebujemy wioski.

Niestety współczesne matki bardzo często mają blokadę, żeby poprosić o pomoc.

Wśród matek dość popularne jest przekonanie, że mama jest niezastąpiona, wszystko robi najlepiej, ma się zająć sobą, dzieckiem, domem, partnerem.

To prawda, że dzieci rodzą się niezdolne do samodzielnego życia i potrzebują opieki, ale równocześnie rodzą się wyposażone do tego, żeby nawiązywać nowe relacje. Są na nie otwarte i ewolucyjnie przygotowane. Dziecko na tym, że nawiązuje różnorodne relacje, może bardzo zyskać. Różnorodność, którą wnoszą opiekunowie, stanowi dla dziecka zasób, o ile oczywiście dziecko będzie się czuło w tej relacji bezpiecznie.

Muszę jednak zaznaczyć, że poczucie bezpieczeństwa zazwyczaj nie pojawia się od razu. Wymaga zbudowania relacji pomiędzy osobą dorosłą a dzieckiem, co może trochę potrwać, ale warto dać temu szansę.

 

Małgorzata Stańczyk – psycholog pracująca z rodzicami, nauczycielami i dziećmi. Autorka, dziennikarka, mama trójki dzieci. Ukończyła studia psychologiczne i filozoficzne na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.

„Zbudujmy sobie wioskę. O tym, jak wspierać rodziców w opiekowaniu się sobą”, Małgorzata Stańczyk, Agnieszka Stein, wyd. Mamania 2021.

    Sprawdź powiązane tematy

    Posłuchaj podcastów stworzonych przez mamy dla mam!

    Sprawdź