Spis treści:
– Pożądane cechy u pediatry to uważność i szczerość. Trzeba być uważnym, bo dzieci nie wszystko powiedzą. Trzeba być też szczerym, bo dzieci wyczują najdrobniejszy fałsz, żadne „nie będzie bolało” nie przejdzie. Dadzą się nabrać tylko raz, a potem stracą zaufanie do nas i trudno będzie je na nowo odbudować – mówi dr Natalia Rogińska, pediatra i mama trójki dzieci.
O powołaniu matki-lekarki
Monika Słowik: Pediatrię wybiera się z miłości do dzieci?
Natalia Rogińska: Myślę, że jest szereg różnych motywacji przy wyborze specjalizacji. Znam wielu znakomitych pediatrów, którzy przyznają, że dzieci zaledwie „tolerują”, a niektórzy wręcz mówią, że za nimi nie przepadają. Ten emocjonalny dystans do pacjenta, jakim jest dziecko, pozwala im mimo wszystko dobrze funkcjonować w zawodzie. Jeśli chodzi o mnie: lubię dzieci (podobnie jak innych ludzi), potrafię z nimi nawiązać dobry kontakt. Myślę, że je rozumiem i potrafię być dla nich lekarzem, którego lubią, którego się nie boją, któremu ufają. Jeśli słyszę z ust kogoś, że wybiera pediatrię, bo kocha maluszki i dzieciaczki są słodkie, to zastanawia mnie jego motywacja i wcale nie uważam, że wróży to zawodowy sukces, jakkolwiek rozumiany.
Wierzy pani jeszcze, że lekarką zostaje się z powołania?
Chciałoby się tak myśleć o lekarzach, że to powołanie sprowadza ich do szpitali i gabinetów. Pamiętajmy, że w tym, co robi lekarz jest dużo normalnej administracyjnej, biurowej, komputerowej, papierkowej pracy. Resztę wypełniają relacje z ludźmi i pasja. Nie czuję powołania, ale mam za to ogromne pokłady pasji do tego zawodu i myślę, że dobrze odnajduję się w relacjach z ludźmi (w tym z dziećmi) w różnych, nawet kryzysowych sytuacjach.
Spotykając się non stop z dziećmi w pracy, chce się mieć własne? Wie pani, są kobiety, którym zbrzydło macierzyństwo, bo za dużo obcują z najmłodszymi.
Relacja lekarz-dziecko i rodzic-własne dziecko jest zupełnie inna. Coś się zmienia w ludziach, gdy zostają rodzicami i myślę, że to wpływa na pracę każdego pediatry, który doświadczył bycia rodzicem. Czy działa to w drugą stronę? Czy relacja z pacjentami wpływa na nasze rodzicielstwo? Niektóre kobiety przez tryb pracy mają problem z zajściem w ciążę, niektóre przez wyzwania związane z kształceniem odkładają tę decyzję – i to czasem faktycznie obserwuję. Jeśli chodzi o wpływ pracy z chorymi dziećmi na własne plany prokreacyjne i relacje z własnymi dziećmi, to jest sprawa bardzo indywidualna.
A w pani przypadku jak było?
Każde moje dziecko pojawiało się w zupełnie innym momencie mojej zawodowej ścieżki. Pierwsze dziecko miałam przed szkoleniem pediatrycznym (na stażu podyplomowym), drugie w środku rezydentury, a trzecie już, gdy byłam specjalistą.
Podczas pracy w Centrum Zdrowia Dziecka, gdzie codziennie spotyka się dziesiątki ciężko, a nawet śmiertelnie chorych dzieci, doświadcza się czasem zaburzenia statystyki pewnych zjawisk. Wydawało mi się, że zdrowe dziecko to rzadkość. I czasem po całym dniu trudnej psychicznie pracy, wracałam do swoich zdrowych dzieci i radość z tego ich zdrowia była spotęgowana, właśnie przez pracę, którą wykonuję. Naprawdę, nie ma ani krzty przesady w mówieniu, że zdrowie jest najważniejsze.
Pediatria to specjalizacja wybitnie sfeminizowana. W ogóle współczesna medycyna jest sfeminizowana - większość medyków młodego pokolenia to kobiety.
Jakie cechy powinien mieć lekarz pediatrii?
Jakie cechy pani zdaniem powinna mieć lekarka pediatrii? To zawód dla każdej kobiety?
Pediatria jest nie dla każdej kobiety i jednocześnie wiele różnych osób się w niej odnajdzie. Zarówno miłe ciocie, jak i groźne konkretne babki (serio!). Wbrew pozorom to dobrze jeśli wśród pediatrów jest osobowościowa różnorodność. Pediatrzy kojarzeni są z kolorowymi fartuszkami, naklejkami w kieszeniach i pluszowymi otulaczami na stetoskopy, ale nie zawsze tak jest. Zwykle są to po prostu sympatyczni ludzie. Osobiście uważam, że są pożądane cechy to uważność i szczerość. Trzeba być uważnym, bo dzieci nie wszystko powiedzą (ze względu na wiek, umiejętność dobrania słów, lęk). Trzeba być też szczerym, bo dzieci wyczują najdrobniejszy fałsz, żadne "nie będzie bolało" nie przejdzie. Dadzą się nabrać tylko raz, a potem stracą zaufanie do nas i trudno będzie je na nowo odbudować.
Kobiecie jest prościej być pediatrą niż mężczyźnie?
Nie. Nie widzę tu jakiegoś trendu płciowego odnośnie tego, jaka płeć lepiej odnajduje się w tej specjalizacji, ale ewidentnie jest trend płciowy jeśli chodzi o to, kto tę specjalizację wybiera. Kongresy i oddziały są pełne kobiet. Jest to specjalizacja wybitnie sfeminizowana. Tak w ogóle: współczesna medycyna jest sfeminizowana - większość medyków młodego pokolenia to kobiety.
Coraz większą popularność w sieci zyskują matki-lekarki z przeróżnymi specjalizacjami. Skąd pani zdaniem, wynika to zainteresowanie? Lekarka-matka jest bardziej wiarygodna dla drugiej matki?
Matki-specjalistki to ciekawy konstrukt social-mediowy. Z jednej strony zaznaczają swój autorytet specjalnością, a z drugiej zjednują do siebie masę kobiet tym, że są matkami, czyli mierzą się z tymi samymi wyzwaniami co inne matki. Bywa, że postrzegamy je jako dziewczyny z sąsiedztwa, niemalże nasze przyjaciółki, które w dodatku mają gotowe recepty na wiele macierzyńskich dylematów.
Matek-różnych-lekarek jest w Polsce tysiące. Z bobasem przy piersi czytają literaturę fachową, a prosto ze szpitala gnają do piaskownicy lepić baby z piachu. Kilkadziesiąt z nich działa aktywnie w mediach społecznościowych i czasem przycupnę przy jakiejś treści ich pogadanki, przeczytam post. Zwykle pozostaje we mnie taka refleksja, że to było całkiem fajne, coś wnosi, jest potrzebne. Sama trochę działam, ale bez jakiejś większej sławy - może dlatego, że mój nickname nie sugeruje ani specjalizacji, ani tego, że jestem matką (śmiech).
Cieszę się, że lekarze w sieci działają, edukują, i że socialowym matkom-lekarkom w całym kołowrotku macierzyństwa i pracy chce się zrobić coś więcej, chce się na to poświęcać czas i energię. Najczęściej na profilach tych osób spotykamy przystępny kontent medyczny. Niejednokrotnie ich jedno zdanie, czy jeden post znaczy więcej dla innych matek niż wykład uznanych autorytetów medycznych, wyniki badań naukowych, czy stanowisko towarzystwa naukowego. Zwykle mają one w sobie smykałkę edukatora, zdolność ładnej prezentacji treści via media społecznościowe, a przy tym nie krępują się pokazać siebie w sytuacji domowej, prywatnej, co dodatkowo ociepla wizerunek.
Mowa o wizerunku, więc muszę zapytać o odbiór przez opiekunów. Jak lekarkę pediatrii traktują rodzice pacjentów?
Rodzice to bardzo ważne ogniwo całego procesu diagnozy i leczenia małego pacjenta. Staram się układać tę relację w taki sposób: otóż, ja jestem ekspertem od dzieci, do którego przychodzą rodzice, którzy są ekspertami od swojego dziecka. To oni wiedzą, czy faktycznie zbladło, czy taką ma urodę, czy zachowuje się dziwnie, czy tak jak zwykle. Wierzę im i staram się być ich partnerem. Nie roszczę sobie prawa do nieomylności, chętnie rozmawiam z rodzicami detalicznie na różne tematy, rozwiewam wątpliwości i czasem potrafię się zachwycić jak głęboko weszli w jakiś temat. Czasem niestety - korzystają z niewłaściwych źródeł.
I co wtedy, kiedy ewidentnie wolą "doktora Google"?
Często przychodzą do mnie rodzice z gotową tezą: na przykład “po antybiotyk” i są początkowo rozczarowani, że go nie dostają tak po prostu. Nie próbuję na siłę przekonać do siebie rodziców pacjenta. Czasem po prostu "nie ma fal" i nikt się nie powinien za to winić: warto wybierać lekarzy, do których ma się zaufanie. Mam szacunek do tego, co wiem i czego mnie uczono, więc nie pozwalam sobie na uległość w kwestiach, w których wiem, że nauka ma racje - a ja ją w pewnym sensie w tej relacji reprezentuję. Nie da się ode mnie wymusić zachowania niezgodnego z dobrą praktyką lekarską, działam w zakresie zasad medycyny opartej na faktach, etyki i prawa, w najlepszym interesie dziecka.
Matki-specjalistki to ciekawy konstrukt social-mediowy. Z jednej strony zaznaczają swój autorytet specjalnością, a z drugiej zjednują do siebie masę kobiet tym, że są matkami, czyli mierzą się z tymi samymi wyzwaniami co inne matki.
Z jakimi typami matek spotyka się pani najczęściej w swoim gabinecie?
Tyle matek, ilu pacjentów! Oczywiście, można ubrać to w jakąś typologię, bo niektóre schematy się powtarzają, ale unikam tego. Staram się nie szufladkować rodziców: to że nie jedzą całą rodziną glutenu bez wskazań, wcale nie oznacza, że nie będą szczepić swojego dziecka. To że nie zgadzają się na podanie witaminy K, wcale nie oznacza, że chcą źle: po prostu może trafili po drodze na niewłaściwe źródła wiedzy, niekompetentnych doradców.
W relacji lekarz-rodzic pacjenta przypominam czasem, że mamy wspólny cel: dobro ich dziecka i to czasem studzi emocje, w których próbują przelać na lekarza jakieś frustracje na przykład na to, że dziecko zachorowało. Najtrudniejsze "typy" matek, to te, z dużym poziomem lęku, z brakiem przeświadczenia o swojej kompetencji w roli matki oraz te, które nie mają wsparcia w najbliższym otoczeniu.
Czy matka-pediatra ma kiedykolwiek wolne?
Kobieta, która leczy dzieci i ma własne potomstwo, ma kiedykolwiek wolne? Umie pani nie być pediatrą w swoim własnym domu?
Bywam lekarzem dla swoich dzieci. Oczywiście moje dzieci korzystają z przychodni (szczepię je tam), odwiedzają też sporadycznie różnych specjalistów (ortopedów, stomatologów, okulistów). Czasem dzwonię do koleżanek po fachu, żeby się utwierdzić w przekonaniu, że podejmuję dobrą decyzję, że też by tak zrobiły, że mają podobny tok myślenia do mojego.
Mówi się, że ciężko zachować obiektywizm i trzeźwo myśleć, jeśli chodzi o swoje dzieci. Muszę przyznać, że zdarzyły mi się takie sytuacje, w których zachowałam się jak "typowa matka", a nie jak lekarz. Na szczęście miałam wokół siebie medyków, którzy potrafili przejąć kontrolę nad sytuacją i pozwolili mi odetchnąć od tej podwójnej roli, a tym samym odpowiedzialności. Mogłam się zająć tylko przytulaniem, towarzyszeniem i "matkowaniem". Jestem im za to bardzo wdzięczna, jako matka.
Co jest najtrudniejsze w byciu mamą-pediatrą?
Najtrudniejsza jest świadomość zagrożeń. Codziennie widzisz, jak namacalne staje się zagrożenie, o którym większość rodziców zaledwie słyszy, a niektórzy nawet nie zdają sobie sprawy z ich istnienia. Zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych, zapalenie mięśnia sercowego, "jakieś tam" powikłania ospy czy grypy, którymi straszą, dla niektórych to tylko hasła, nie zawsze rozumieją, jak poważne stany kliniczne się za tym kryją. Pediatrom te choroby i powikłania kojarzą się z konkretnymi pacjentami i tragediami, których byli świadkami.
Trudno też nie wspomnieć o tym, że trudno być matką-lekarką, szczególnie jeśli jest się na etapie nauki, w trakcie specjalizacji. Szczególnie obciążający jest przymus pracy zmianowej (mało którą specjalizację da się zrobić nie dyżurując - a na pewno nie pediatrię). Często mamy-lekarki pracują w dużym wymiarze godzin, oprócz etatowej pracy podejmuje się dodatkowe wyzwania naukowe albo zarobkowe. Żonglowanie czasem to bardzo trudna sztuka w tym zawodzie, bardzo łatwo stracić balans. Czasem też mi się to zdarzało.
Rodzina kosztem pracy?
Mając własny gabinet pediatryczny, często zdarza się pani pracować do późna? Umie pani odmówić zatroskanemu rodzicowi?
Przyznaję się do tego, że z powodu pracy wielokrotnie spóźniałam się, żeby odebrać własne dzieci, albo psułam rodzinie weekend. I beznadziejnie się z tym czułam, więc staram się tego nie robić.
Nie mam zwyczaju odmawiać, jeśli jestem w stanie pomóc (mam czas i warunki), a ktoś jest w sytuacji, która wymaga pomocy pediatry. Rozumiem czym jest poczucie bezradności rodzica, dla którego nie jest oczywiste do kogo się zwrócić z problemem związanym z dzieckiem. Nie ma pojęcia gdzie szukać informacji odnośnie tego, jak postępować w stanach ostrych, kiedy powinien wezwać pogotowie, a kiedy może sobie pozwolić na odroczenie wizyty do następnego dnia.
Nie mam pretensji o to, że rodzice szukają pomocy również u mnie. Unikam porad, których udzielanie byłoby po prostu nieodpowiedzialne (np. nie leczę bólu brzucha przez telefon). Lubię, gdy odbywa się to z szacunkiem dla mojego życia rodzinnego i czasu wolnego. Zdarzały się pytania od pacjentów, zaczynające się od: "Wiem, że jest pani teraz na urlopie, ale...", "Pani Doktor, wiem, że właśnie pani urodziła, ale…". Myślę, że każdy rozumie, że nie zawsze lekarz jest w pracy.
Myślę, że pokazując dzieciom jakieś słabości, również to że popełniam błędy, a potem za nie przepraszam, próbuję je naprawić, też ich czegoś uczę.
Została pani niedawno po raz kolejny mamą i muszę zapytać, jak radzi sobie lekarka pediatrii ze złotymi radami typu: "załóż czapeczkę", "przeziębi się z gołymi nóżkami". Są odważni, którzy udzielają porad pediatrze?
Jestem w dość komfortowej sytuacji, bo nikt moich wyborów jawnie nie krytykuje. Zawsze, gdy ktoś nieproszony udziela nam rad, w duchu sobie myślę, że na pewno ma dobre intencje, więc mu dziękuję za troskę, czasem coś wytłumaczę, ale robię swoje. Osoby, które wiedzą, że jestem pediatrą i psychologiem, pozwalają sobie na trochę inną, mniej ekspercką, formę. Zamiast rady słyszę: "za moich czasów…", albo "ja to bym zrobiła to o tak…". Najchętniej takie uwagi traktuję jako zaproszenie do dyskusji. Przyznam szczerze, że najchętniej dyskutuję z osobami, które miały tuzin dzieci, albo wychowały je w jakichś innych czasach (w PRLu), w innej kulturze, w innym kraju. Takie rozmowy coś wnoszą do mojej wiedzy o świecie, kulturze i historii.
Czy będąc pediatrą, można patrzeć na dzieci bez lęku o ich zdrowie? Czy widząc dziecko od razu włącza się pani diagnozowanie małego pacjenta?
Włącza mi się diagnozowanie. Czasem można postawić strassen diagnose, bo już na pierwszy rzut oka widać chorobę. Zdarza się, że widzę jakieś znaki świadczące o chorobie. Miewam dylemat co z tym zrobić, ale raczej zakładam, że to dziecko ma jakiegoś lekarza, który również je widział. A to czy zwrócę uwagę, oczywiście zależy od relacji w jakiej jestem z rodzicem dziecka. Nie zaczepiam z powodów medycznych matek na placach zabaw. Ale jak już jestem z dzieckiem w relacji lekarz-pacjent, staram się kompleksowo podejść do wizyty i zwracam uwagę na różne rzeczy, nie tylko związane z problemem, z którym przychodzą do mnie.
Leczy pani dzieci swoich znajomych, z rodziny?
Tak. Jeśli tego potrzebują i zwrócą się do mnie o pomoc - zwykle to robię.
Mama-pediatra popełnia błędy w wychowywaniu własnych dzieci?
Nie tylko mama pediatra, ale i mama psycholog. Zdarza mi się źle zareagować, źle poprowadzić jakąś rozmowę, ale zwykle wyłapuję te zachowania u siebie i staram się skorygować swój błąd. Myślę, że pokazując dzieciom jakieś słabości, również to że popełniam błędy, a potem za nie przepraszam, próbuję je naprawić, też ich czegoś uczę. Tak długoterminowo myślę, że mam dobre cele wychowawcze i niezłą strategię na ich realizację. Wychowuję moje dzieci tak, żeby były uczciwe, otwarte na świat i żeby umiały czerpać radość z poznawania świata, relacji z ludźmi. Żeby szanowały przyrodę, były wrażliwe na krzywdę innych, pewne siebie. Dajemy im dobry przykład: to podstawa.
Co jest najtrudniejsze w byciu pediatrą?
A jak to jest być żoną-pediatrą? Z reguły mężczyźni podchodzą z rezerwą do obaw kobiety związanych ze zdrowiem dziecka. Pani ma łatwiej wytłumaczyć mężowi, że coś jest z dzieckiem nie tak, bo ma oręż wiedzy medycznej? Czy wręcz przeciwnie - zazwyczaj posądza panią o nadopiekuńczość?
Mój mąż w stu procentach ufa moim wyborom, diagnozom, jeśli chodzi o nasze dzieci. Powiem więcej: pozwala sobie nie mieć zdania na wiele tematów związanych ze zdrowiem i docenia ten psychiczny luz. Czasem, gdy któremuś z naszych dzieci coś dolega, jest chore, wydarza się coś stresującego zdrowotnie, po fakcie, jak już rozprawię się z problemem, mówi: "nie wiem co bym zrobił w takiej sytuacji bez ciebie", albo "jak to dobrze, że jesteś lekarzem i wiesz co robić…".
Jeśli chodzi zaś o bycie mężem lekarki: to jest trudne. Mój mąż przebył ze mną całą edukacyjną drogę: studia, staże, doktorat, szkolenia, specjalizację i w końcu - egzamin specjalizacyjny. Myślę, że kosztowało go to wiele cierpliwości i wyrozumiałości. Gdy zrobiłam specjalizację i obiecałam mu, że przez chwilę odpocznę od naukowych i zawodowych wyzwań, tylko się uśmiechnął. Bo wiedział, że na pewno sobie wymyślę jakiś kolejny cel i no cóż. Miał rację. Samokształcenie i stawianie sobie kolejnych zawodowych celów jest po prostu wpisane nierozerwalnie w ten zawód i w moją naturę.
Co najtrudniej jest pani znieść w byciu pediatrą?
Nie lubię, gdy dzieci cierpią, gdy są krzywdzone, zaniedbywane, a z tym pediatrzy się stykają w swojej pracy. Trudno zaakceptować to, że medycyna ma swoje ograniczenia, że nie wszystkim da się pomóc. Trudno zaakceptować przeszkody administracyjne i finansowe, chciałoby się, żeby wszystkie dzieci miały równy dostęp do leczenia i profilaktyki. Trudno pogodzić się, gdy dzieci przedwcześnie umierają, są terminalnie chore. W tej pracy zdarza się, że jest dużo dziecięcych łez, krzyku, smutków, to nie jest łatwe obcować z tym na co dzień.
Dr n. med. Natalia Rogińska - pediatra - wykształcona przez Warszawski Uniwersytet Medyczny i wyspecjalizowana przez Klinikę Kardiologii Centrum Zdrowia Dziecka, psycholog z dyplomem magistra Wydziału Psychologii UW, autorka powieści wydanych przez wydawnictwo Prószyński i ska, jak mówią jej dzieci ,,bardzo fajna mama”. Prowadzi własny gabinet lekarski, aktywnie działa w mediach społecznościowych (https://www.instagram.com/dr_empiria/)