Poronienie to jedna ze ścieżek macierzyństwa / pexels Poronienie to jedna ze ścieżek macierzyństwa / pexels

„Poronienie to jedna ze ścieżek macierzyństwa”. Rozmowa Kamili Raczyńskiej-Chomyn z psycholożką Joanną Frejus

Fragment pochodzi z książki Eweliny Tyszko-Bury i Kamili Raczyńskiej-Chomyn “ONA. Zdrowie, seksualność, ćwiczenia mięśni dna miednicy”, opublikowanej nakładem wydawnictwa ZNAK, którą Hello Zdrowie oraz Hello Mama objęły swoim patronatem medialnym.

Kamila Raczyńska‑Chomyn, edukatorka seksualna, instruktorka treningu mięśni dna miednicy, doula i autorka projektu Dobre Ciało: Joanno, zapytam cię od razu wprost, ponieważ twoje prywatne doświadczenie poronienia to nie tajemnica. Czy masz poczucie, że wspiera cię ono w pracy z kobietami po poronieniu?

Joanna Frejus, psycholożka, psychoterapeutka w trakcie szkolenia poznawczo‑behawioralnego: Odpowiem bardzo „po psychologicznemu”: to zależy. W pewnym sensie każda osoba pracująca w obszarze pomagania stanowi swoje narzędzie pracy. I choć posługuję się w gabinecie profesjonalnymi technikami, których nauczono mnie w szkole psychoterapii, to mam też świadomość, że moje własne doświadczenie pomaga mi lepiej zrozumieć klientki, sprawia, że jest mi do nich bliżej. Ja też tam byłam – przechodziłam proces żałoby po stracie, odczułam skutki społecznego tabu wokół poronienia, tej specyficznej „zmowy milczenia” i unieważniania moich przeżyć. Myślę, że moje prywatne doświadczenie uwrażliwia mnie na potrzeby osób roniących, a fakt, że przeżyłam poronienie i poradziłam sobie w adaptacyjny sposób, może dawać osobom po utracie nadzieję, że naprawdę da się to przetrwać.

K.R.Ch.: Poronienie to temat tabu, ponieważ dochodzi do niego na przecięciu seksualności i śmierci. Mamy tu aspekt kobiecej fizjologii, śmierci dziecka, żałoby, której wiele osób nie umie uznać, bo przecież… nie było dziecka.

Poronienie sytuuje się na granicy życia i śmierci: nikt nie widział tej istoty, ale kobieta mogła być już z nią w relacji. Nie ma zdjęć w ramkach, grobu, na który można zanieść kwiatek; nie ma wspomnień, które mogą nas koić czy rozczulać. Jest śmierć, zanim pojawiło się życie. Jak o tym rozmawiać?

J.F.: To prawda, a dodatkowo atmosfera, która panuje obecnie w Polsce wokół praw reprodukcyjnych i aborcji – gdy zaognia się spór o to, kiedy zaczyna się życie, a w przestrzeni publicznej ściera się narracja „zlepek komórek” z narracją „dzieciątko od momentu poczęcia” – nie ułatwia tej rozmowy. To może być trudne zarówno dla osoby o przekonaniach pro choice, która rozpacza po utracie chcianej ciąży i potrzebuje uznania swojej żałoby, jak i dla tej, która uważa, że życie zaczyna się w momencie połączenia gamet, a jednak po poronieniu nie czuje takiej rozpaczy, jakiej sama by się po sobie spodziewała po utracie „dziecka nienarodzonego”. Obie te kobiety mogą potrzebować wsparcia psychologicznego i z obiema będę pracowała w gabinecie, uznając ich potrzeby i ich sposób na poradzenie sobie z utratą.

Musimy pamiętać, że poronienie to nie jest doświadczenie jednowymiarowe i nie ma jednego uniwersalnego sposobu, by o nim mówić. Jedna kobieta będzie potrzebowała mówić o utraconej ciąży „śmierć dziecka”, inna powie „płód był uszkodzony”. Nie ma uniwersalnej narracji wokół takiego zdarzenia, a każda z nich zasługuje na przestrzeń i nadanie jej wagi. Doświadczenie poronienia może być nasączone bardzo różnymi emocjami, prowadzić do bardzo różnych reakcji i generować różne potrzeby. Moim podstawowym dążeniem jest upodmiotowienie osoby i jej emocji, stworzenie dla nich bezpiecznej przestrzeni, nadanie rangi temu przeżyciu i wsparcie w odnalezieniu własnych sposobów na ukojenie.

Często mówię swoim klientkom: „To, co czujesz, jest ważne, ponieważ jest twoje, przeżywasz to po swojemu. Masz do tego prawo. Wszystko, co czujesz, jest OK”.

K.R.Ch.: Co najczęściej słyszysz w gabinecie?

J.F.: Często to są zdania: „Nie wiem, co czuję”, „Czuję coś zupełnie innego, niż powinnam” albo „Czuję wszystko naraz i nie rozumiem, jak mogę czuć jednocześnie tyle wykluczających się rzeczy”. Osoby dziwią się, że zamiast jednej, wspierane przez społeczną narrację emocji smutku czują też cały wachlarz innych emocji.  Najważniejszą część naszej wspólnej pracy stanowi uznanie tej ambiwalencji i zrozumienie, że jest ona naturalna.

I zobacz, że to tak samo, jak z zajściem w chcianą ciążę lub z urodzeniem chcianego dziecka! Przecież to tak ogromne zmiany życiowe i doniosłe wydarzenia, że naturalne jest doświadczanie ambiwalentnych emocji. A na to często, niestety, nie ma pozwolenia w otoczeniu, ponieważ przed kobietą stoi masa jednowymiarowych społecznych oczekiwań: zostając matką, masz być tylko szczęśliwa, a roniąc, masz być w czarnej rozpaczy. Ale to też jest podstępne, bo owszem, masz rozpaczać, ale nie za długo, żeby nie być obciążeniem dla innych. Albo chociaż rób to po cichu, w domu, bo my nie będziemy wiedzieć, jak się zachować, i zaczniemy ci mówić te wszystkie rzeczy, których osoba po utracie naprawdę nie chce słyszeć, jak: „Dobrze, że teraz, a nie w drugim trymestrze”, „Widać tak miało być” oraz częste „Zaraz zajdziecie znowu, będziesz miała następne, nie martw się”.

K.R.Ch.: Rozumiem, że część z tych reakcji – mimo że brzmią jak pozbawione empatii – wynika z tego, że ludzie nie mają pojęcia, co powiedzieć i jak się zachować. Co w takim razie warto mówić kobiecie po poronieniu czy w jego trakcie? Co, według ciebie, powinno najmocniej wybrzmieć w naszej rozmowie?

J.F.: Że wszystko, co czuje kobieta, jest w porządku, bo jest jej. Kropka. Widzisz, wielu ludziom się wydaje, że jeśli zaleją ich emocje, to będzie oznaczało, że są słabi, że sobie nie radzą i że w związku z tym, jeśli jesteśmy dorośli, powinniśmy te emocje tłumić.

My, psychologowie i psychoterapeuci, mówimy, że warto pozwolić sobie na przeżycie emocji, które się pojawiają, nie oceniać ich, nie odwracać od nich wzroku, tylko świadomie ich doświadczyć.

Widzę często w gabinecie obawę, że ta fala emocji nas zaleje i stracimy nad nimi kontrolę. I być może tak faktycznie przez jakiś czas będzie, ale każda fala ma swój najwyższy punkt i w końcu opada, a potem tafla wody znowu robi się spokojna. Tak samo jest z emocjami: nie warto ich hamować, bo nie pozwalamy wówczas, żeby ta fala opadła i żeby powrócił spokój.

Kolejna rzecz, którą bardzo chcę przekazać, to w zasadzie apel: nie przepraszajmy za emocje. Choć wiem, że to niełatwe, ponieważ mamy zwykle wgrane, aby nie oczekiwać wsparcia, radzić sobie ze wszystkim w pojedynkę, nie prosić o pomoc i przepraszać za rozpacz i za to, że z naszym smutkiem komuś może być niekomfortowo. Często pracuję z klientkami nad tym, by uświadomiły sobie, że nie muszą ze wszystkim radzić sobie same, że mogą oczekiwać od otoczenia wsparcia i na przykład odciążenia w zadaniach życiowych przez jakiś czas. Wiele kobiet nie zdaje sobie sprawy (ponieważ nikt im o tym nie mówi), że po utracie ciąży należy im się ustawowo skrócony urlop macierzyński.

Nawet sobie nie wyobrażasz, jak wiele z nich czuło się w obowiązku iść do pracy dzień po poronieniu. Albo ronić w pracy, bo nie mogły sobie pozwolić na dzień wolny. To jest wstrząsające i nie powinno tak być!

Bardzo ważny jest też wątek żałoby w kontekście utraty ciąży. Tak jak wcześniej powiedziałaś, to trudne, gdy umiera istota, której nie mieliśmy okazji poznać. Kobiety często nie wiedzą, „co wypada”, jak długo „wypada” być smutną. Chcę to jasno powiedzieć: masz prawo do żałoby po tej ciąży, po wyobrażeniu tego dziecka i siebie jako jego mamy oraz po wizji waszej wspólnej rodziny. Żałoba nie jest konstruktem jednorodnym. To nie tylko smutek i ból trwający, dajmy na to, „przepisowy” rok. Żałoba może mieścić w sobie masę innych emocji. Nie jest też tak, że przeżyta mija i już nigdy nie wracamy pamięcią do zdarzenia, które ją wywołało. Masz prawo tę żałobę przeżywać po swojemu i być skupioną na sobie, a nie na pocieszaniu innych, na przykład swojej mamy, która już opowiadała koleżankom, że będzie babcią, czy znajomej, która sama jest teraz w ciąży i zdenerwowała się twoim poronieniem.

K.R.Ch.: Porozmawiajmy o sytuacji, w której para po utracie ciąży decyduje się na kolejną próbę. Wyobrażam sobie, że może się z tym wiązać masa różnych przeżyć: obawa, że poronienie się powtórzy, tłumiona radość na widok dwóch kresek, „żeby nie zapeszać”, zaskoczenie, że można się czuć tak inaczej w każdej z kolejnych ciąż, bo żadna nie jest identyczna jak poprzednia, no i euforia, gdy wszystko przebiega prawidłowo. Opowiedz trochę o tym.

J.F.: Oczywiście, kolejna ciąża może być takim momentem, w którym pojawi się więcej niepokoju kojarzonego z poprzednią, utraconą. I nie ma w tym niczego dziwnego. Posłużę się metaforą upadku z drabiny: nie ma niczego zaskakującego w fakcie, że jeśli raz się weszło na drabinę, spadło i boleśnie potłukło, to przy kolejnej próbie wejścia na nią czujemy obawę, pocą nam się dłonie, jesteśmy spięte i ostrożne. Ba, niektórzy po takim upadku nigdy więcej nie wejdą na drabinę i koniec. I tu ponownie wracamy do tego, dlaczego tak ważne jest świadome przeżycie wszystkich emocji, które zalały nas po poronieniu: „zaopiekowane” emocje oraz przeżyta żałoba mogą pomóc radzić sobie z lękiem. Do tego zazwyczaj potrzeba czasu. Potrzebujemy domknięcia jednego procesu, zanim otworzymy kolejny.

Jednocześnie zrozumiałe jest, że kobieta może odczuwać silną obawę podczas USG w tym samym tygodniu ciąży, w którym poprzednio usłyszała: „Niestety, serce nie bije”. W terapii lęku nie chodzi o to, żeby tego lęku nie czuć już nigdy, ale o to, żeby lęk był adekwatny do sytuacji. Analogicznie – w psychoterapii nie chodzi o to, żeby nie czuć emocji, ale żeby nauczyć się sobie z nimi radzić i akceptować, gdy się pojawiają. To nas reguluje i sprawia, że lęk się nie spiętrza i nie paraliżuje, nawet jeśli majaczy gdzieś na trzecim planie.

K.R.Ch.: Chciałabym teraz poruszyć kwestię wpływu poronienia na tożsamość kobiety i jej poczucie „kobiecości”. Wyobrażam sobie, a w zasadzie słyszę to od kobiet w gabinecie, że zarówno utraty ciąż, jak i diagnoza niepłodności potrafią położyć się cieniem na obrazie siebie samej jako kobiety. Jakie są twoje doświadczenia w tym obszarze?

J.F.: Dotykasz bardzo trudnego i skomplikowanego tematu i zaraz ci opowiem, dlaczego tak uważam. Przede wszystkim chcę, żeby wybrzmiało to, że jestem zawsze pod ogromnym wrażeniem, ile kobieta jest w stanie zrobić, by urodzić życie. Naprawdę, jako psycholożka i kobieta żyję w nieustannym poczuciu ogromnego szacunku dla siły kobiet. Moje klientki w gabinecie mówią: „Moje ciało zawiodło”, „Moje ciało jest popsute/niepełnowartościowe”, opowiadają o tym, że zasłaniają w domu lustra, ponieważ nie mogą na siebie patrzeć po poronieniu. Zdarza się, że kobieta jeszcze długo po utracie ciąży nie chce robić dla siebie żadnych dobrych lub przyjemnych rzeczy, ponieważ czuje, że jej ciało na nie nie zasłużyło, że trzeba je ukarać, ponieważ zawiodło i jest „wybrakowane”.

I teraz pomyśl – oficjalnie mówi się, że jedna na pięć ciąż kończy się poronieniem. Jedna na pięć, czyli dotyczy to 40 tysięcy kobiet rocznie! To naprawdę bardzo dużo (śmiało możemy założyć, że tych utrat jest więcej, tylko nie wszystkie zostają zarejestrowane), a my o tym w ogóle nie mówimy! Przez to kobiecie, która traci ciążę lub nie może w nią zajść, wydaje się, że jest jakimś wybrykiem natury. Oczywiście, nie pomaga wszechobecna narracja społeczna o kobiecym ciele, wręcz „stworzonym” do lepienia dzieci, rodzenia i karmienia ich z uśmiechem na twarzy, jakby to była najprostsza rzecz na świecie. Przez taką narrację każde odstępstwo od tej „normy” to porażka.

Masz problemy z zajściem w ciążę lub jej donoszeniem? Aberracja. Nie urodziłaś drogami natury i nie wróciłaś od razu do pracy? Dziwne. Trudne lub niemożliwe jest karmienie piersią? Przecież kobiety od zawsze to umiały, co jest z tobą nie tak? To kobietę, która w jakimś momencie nie podoła tym nierealistycznym wymaganiom, wpędza w szalone poczucie powinności i jednocześnie okrutne poczucie winy.

Przez to, że nie rozmawiamy o tym, jak często zdarzają się poronienia, kobietom po utracie wydaje się, że zawiodły, bo przecież ich ciała są „stworzone do rodzenia”. Ta cała opowieść jest zwyczajnie fałszywa i czas zacząć to rozumieć, ponieważ patriarchalny przekaz dotyczący kobiecości i męskości jest jednowymiarowy i robi nam ogromną krzywdę, między innymi w kontekście macierzyństwa. W tym jednowymiarowym przekazie mówimy tylko o niektórych, wydeptanych ścieżkach, jakby nie było innych. Kiedyś była to narracja o pójściu w pole tuż po porodzie, dziś to narracja o natychmiastowym powrocie do pracy, do formy fizycznej i psychicznej, o radzeniu sobie samej ze wszystkim, bo „inne sobie radzą”. Krzywda pozostaje ta sama. Więc widzisz – można wyjść od zagadnienia poczucia tożsamości po utracie ciąży, a dojść do tego, jaką krzywdę wszystkim płciom wyrządzają patriarchat i jego sztywne, nieżyciowe założenia.

K.R.Ch.: Jak w takim razie wyjść z tego zaklętego kręgu fałszywych przekonań, niemożliwych do realizacji ideałów i przemilczanych trudności? Ja często słyszę w gabinecie: „Nikt mi nie powiedział, że tak to będzie wyglądało”, „Gdybym wiedziała, to bym się dwa razy zastanowiła nad macierzyństwem”. A zaraz potem pojawiają się wątpliwości: „Czy mam mówić przyjaciółce szczerze, jak to wygląda? Mam opowiadać o fizjologii, o zmianach w ciele, o życiu, którego nie rozpoznaję jako swojego? Może nie powinnam straszyć, bo zniechęcę?”. Jak to wygląda według ciebie w kontekście poronienia?

J.F.: Z mojego punktu widzenia bardzo ważna jest normalizacja tego tematu. Jeśli tylko czujesz się na siłach, mów o swoim poronieniu. Mów po to, żeby kolejne osoby mogły swoje poronienie znormalizować, a ty żebyś nie czuła się tak koszmarnie osamotniona w tym doświadczeniu. Skoro sztywny społeczny przekaz jest tak strasznie zafałszowany, to każda z nas, która przeżywa coś innego, niemieszczącego się w nim, czuje wstyd. Przez ten wstyd milczymy. Oczywiście rozumiem, że robimy to, ponieważ chcemy się chronić przed trudnymi emocjami i negatywną oceną, ale niestety, milcząc, podtrzymujemy ten zafałszowany przekaz.

A przypomnę – oficjalnie każdego roku w Polsce roni co najmniej 40 tysięcy kobiet. Mijamy je codziennie na ulicy, koleżankujemy się z nimi, to nasze sąsiadki, sprzedawczynie w sklepie, nasze szefowe czy lekarki. I większość z nich milczy. Milczą też związane z nimi osoby partnerskie, również przeżywające ból po stracie. Słyszałaś kiedykolwiek, żeby mężczyzna powiedział: „Moja żona właśnie roni, potrzebuję dnia wolnego, bo chcę być przy niej”? Albo od innej kobiety: „Moja partnerka straciła ciążę, jesteśmy w żałobie”?

K.R.Ch.: Ludziom pewnie często się wydaje, że nie wypada mówić o czymś tak intymnym. Wyobrażam sobie też, że część osób bez podobnego doświadczenia może być przekonana, że skoro jedna na pięć ciąż kończy się poronieniem, to mamy w Polsce działającą opiekę psychologiczną dla rodzin doświadczających utraty. A jak jest w rzeczywistości?

J.F.: Prawdą jest, że jako społeczeństwo nie wiemy, jak się zachować w obliczu takiej informacji. Gdyby nasz kolega z pracy powiedział: „Moja żona właśnie straciła brata, potrzebuję dnia wolnego, żeby z nią pobyć”, albo nawet: „Straciliśmy naszego ukochanego psa, jesteśmy w żałobie”, to mielibyśmy na tę okoliczność jakiś „protokół”, bo znamy pewne sposoby reagowania, do których możemy się odnieść. A na wieść o poronieniu nadal nas zamurowuje. Dodatkowo nie mamy w naszej kulturze żadnego rytuału domknięcia po takiej utracie. To smutne.

Pytasz też o opiekę psychologiczną dla rodziny po utracie ciąży. Musimy zrozumieć, jak to zwykle wygląda: rzadko kiedy dowiadujesz się w szpitalu, że ciąża obumarła. Zwykle idziesz na rutynowe USG, podczas którego słyszysz, że niestety serce nie bije, ciąża się nie rozwija, i wracasz z tą informacją do domu. Wracasz, by czekać na tak zwane samoistne poronienie, które często nie następuje od razu. Czekasz więc na skurcze kilka dni, a czasami dwa tygodnie.

To są dwa tygodnie, podczas których żyjesz, starasz się funkcjonować, często pracować – z martwym płodem w brzuchu i bez żadnego profesjonalnego wsparcia, bo co z tego, że zgodnie ze standardami opieki okołoporodowej (o ile są one realizowane) na oddziale szpitalnym jest psycholog, skoro ty nie jesteś na oddziale, tylko sama w domu. Rozumiesz? Wokół nas żyją i mijają nas kobiety, które właśnie przeżywają poronienie; noszą w sobie martwy płód i czekają.

One nie leżą w szpitalu odseparowane od nas ani nie znajdują się – jak chcielibyśmy wierzyć – pod opieką personelu medycznego i sztabu psychologów. One są wśród nas, chodzą normalnie do pracy, nikt ich nie wspiera, a dodatkowo odbiera się im szansę na żałobę, bo przecież nie było dziecka…

K.R.Ch.: Wstrząsające i smutne. Porozmawiajmy w takim razie o tym, jak mądrze wspierać osobę po utracie ciąży. Zwłaszcza jeśli to jest nasza koleżanka, a nie ktoś, z kim jesteśmy bardzo blisko, jak na przykład nasza partnerka lub siostra.

J.F.: Przede wszystkim postawiłabym na szczerość. A szczerością jest też powiedzenie, że nawet nie umiemy sobie wyobrazić, jakie to musi być trudne, albo przyznanie, że pierwszy raz jesteśmy w takiej sytuacji i nie wiemy, jak się zachować. Zawsze możemy powiedzieć (o ile oczywiście tak rzeczywiście jest), że jesteśmy dostępne i wystarczy dać znać, a wesprzemy tak, jak tego potrzebuje osoba w żałobie. Ale ważne są też mierzenie zamiarów według sił i uważność na siebie, ponieważ jeśli czujemy, że nie jesteśmy w stanie, by służyć wsparciem, to naprawdę lepiej to otwarcie powiedzieć. Pamiętajmy, że psycholog czy psychoterapeuta mają przygotowanie do tego, by wspierać w kryzysie i żałobie, mają narzędzia, by sobie radzić, superwizję, interwizję itd. Bez takiego przygotowania może nam być trudno towarzyszyć osobie w doświadczeniu poronienia. To też jest w porządku.

K.R.Ch.: Chciałabym poruszyć teraz temat powrotu do bliskości erotycznej po utracie ciąży. Domyślam się, że to może być trudne dla wszystkich zaangażowanych stron. Opowiedz o tym, proszę, z punktu widzenia twojego doświadczenia gabinetowego.

J.F.: Rzeczywiście, powrót do bliskości erotycznej po utracie ciąży często bywa trudny, ponieważ z jednej strony mamy ciało, z którym relacja – jak wcześniej wspomniałam – bywa wtedy trudna, a z drugiej strony często mamy też silną potrzebę, by jak najszybciej zajść w kolejną ciążę. I to zwykle potrzebę podsycaną społecznie, nawet przez lekarzy, którzy rutynowo potrafią powiedzieć podczas tego samego USG, na którym widać, że ciąża obumarła, „za trzy cykle można się śmiało starać o kolejną”. Rozumiem, że to ma pocieszyć pacjentkę i pewnie podnieść ją na duchu, ale, patrząc z szerszej perspektywy, to nie przynosi ulgi, tylko presję, staje się przeszkodą w pozwoleniu sobie na domknięcie tego procesu, tej relacji, zanim zdecydujemy się na otworzenie kolejnej.

Dodatkowo może być odebrane jako próba wymazania tej ciąży, jakby jej w ogóle nie było, jako unieważnienie emocji. To z kolei może sprawić, że podstawowym motorem rozpoczęcia na nowo współżycia będzie „robienie dziecka”, zanim w ogóle kobieta na nowo zaufa własnemu ciału, odbuduje z nim relację, czule się o nie zatroszczy i domknie żałobę. To bardzo ryzykowne, ponieważ w kolejnej ciąży mogą wrócić nieprzepracowane lęki, ciągła obawa i brak zaufania do ciała oraz jego sygnałów. A to z kolei – co doskonale rozumiesz jako doula – może się przełożyć na przykład na przebieg porodu, bo trudno rodzić, gdy się nie ufa samej sobie… Kobiety też często mają zwyczajnie potrzebę udowodnienia samym sobie, że ich ciało może zajść w ciążę i ją donosić. Potrzebują znów być w ciąży i myśleć o sobie „przyszła mama”. I nie ma w tym pragnieniu niczego złego, tylko wspaniale by było, gdyby najpierw udało im się na nowo siebie polubić i rozgościć się we własnym ciele, pożegnać obraz siebie jako mamy tego poprzedniego dziecka.

K.R.Ch.: Bardzo bym chciała, żeby nasza rozmowa była cegiełką, którą dołożymy do zmiany narracji wokół poronienia. Czy da się mówić czule i mądrze o utracie, czy da się zmienić język i emocje wokół poronienia? Jak to zrobić?

J.F.: Myślę, że już to robimy. Przede wszystkim chciałabym, żebyśmy jako kobiety bardziej się wzajemnie wspierały w kwestii poronienia, a nie milczały, stojąc obok siebie. Sięgnijmy po mądrość naszych przodkiń, pomyślmy o kobietach z naszego rodu, które rodziły i roniły przed nami, i postrzegały te zdarzenia jako część naturalnego cyklu. Bo nasze ciała są cykliczne; regenerują się po poronieniu i zapraszają do kolejnej próby zajścia w ciążę. Twórzmy wokół poronienia kojące rytuały, przecież nie każda osoba tracąca ciążę jest katoliczką i potrzebuje narracji o aniołkach i modlitwie. Sięgnijmy po pierwotną mądrość kobiet i odzyskajmy poronienie dla siebie. Bądźmy w tym razem. Bo poronienie to jedna ze ścieżek macierzyństwa, a macierzyństwo to tylko jedna ze ścieżek kobiecości.

 

Joanna Frejus – psycholożka, psychoterapeutka w trakcie szkolenia poznawczo‑behawioralnego. Koncentruje się na wspieraniu osób w okresie okołoporodowym (kobiet w ciąży i mam małych dzieci, osób z doświadczeniem poronienia i tych decydujących się na aborcję), ojców oraz osób z doświadczeniem depresji i zaburzeń lękowych. Prowadzi grupy wsparcia #CzułeWojowniczki. Twórczyni profili w mediach społecznościowych „O matko, depresja” i „Dobrze jest. Nie rycz”. Założycielka Centrum Wsparcia Mamy, Taty i Dziecka.

Kamila Raczyńska‑Chomyn – edukatorka seksualna, instruktorka treningu mięśni dna miednicy, doula i autorka projektu Dobre Ciało, w ramach którego pomaga kobietom wrócić do siebie po trudnych zdarzeniach, jak poronienie lub doświadczenie przemocy i na nowo cieszyć się własnym ciałem. Wspiera kobiety w poszukiwaniu przyjemności i radości płynącej z eksplorowania ich seksualności.

Czy wiecie, że niektóre z nas nie odróżniają cewki moczowej od łechtaczki? Że spora część z nas nigdy nie widziała swojej wulwy? Że nie wiemy, jak prawidłowo robić siku? Że można ćwiczyć mięśnie dna miednicy, żeby mieć jeszcze lepszy seks?  Znane ekspertki Ewelina Tyszko-Bury i Kamila Raczyńska-Chomyn razem z czternastoma specjalistkami i specjalistami zapraszają kobiety w najważniejszą podróż życia – podróż w głąb własnego ciała. Naucz się, jak ćwiczyć i relaksować mięśnie dna miednicy, żeby zadbać o swoją postawę i… doznać jeszcze więcej przyjemności w łóżku. Przekonaj się, że możesz uniknąć PMS i mieć bezbolesne miesiączki. Uzyskaj jeszcze więcej informacji o endometriozie, menopauzie, płodności, ciąży i kobiecych nowotworach. „ONA” to pierwszy poradnik poświęcony najważniejszym problemom związanym ze zdrowiem intymnym i seksualnym kobiet.

    Sprawdź powiązane tematy

    Posłuchaj podcastów stworzonych przez mamy dla mam!

    Sprawdź