fot. istock

„Nasze dzieciaki chłoną wiedzę o odwiedzanych przez nas miejscach przy okazji. Można powiedzieć: przez osmozę”. O worldschoolingu, czyli edukacji w podróży

Po niezbędnej przebudowie pomalowany na wesoły, jaskrawożółty kolor dostawczy mercedes stał się kilka lat temu domem dla Kasi Schubert, jej partnera i trójki dzieci. Przez większość czasu podróżują nim po Europie, zwykle trzymając się południa kontynentu. Ich sposób na edukację to worldschooling. Jak nigdy dotąd mamy możliwość wyrwać nasze dzieci z odwiecznego kieratu lekcji, prac domowych i zakuwania do klasówek. Tuż za progiem naszego domu leży najlepsza szkoła na świecie. To świat.

Bez presji

Jak stwierdza po tych kilku latach Kasia, taki tryb życia zapewnił im nie tylko niemal nieprzerwane czerpanie przyjemności z podróżowania, ale też dał ich dzieciom ogromną ilość bodźców do rozwoju. – Ostatnio, wyjątkowo dla nas, wybraliśmy się w taki typowo edukacyjny objazd po Polsce, z myślą o ósmej klasie syna – opowiada Kasia Schubert.

– Odwiedziliśmy więc Westerplatte, Wilczy Szaniec, ale też zamek w Malborku i kilka innych miejsc. Zwykle jednak nie działamy w tak przemyślany i planowy sposób. Nasze dzieciaki chłoną wiedzę o odwiedzanych przez nas miejscach niejako przy okazji podróży. Można powiedzieć: przez osmozę. Oczywiście, będąc w określonych miejscach, dbamy o to, by pokazać im to, co jest tam ważnego, lub wybrać się do ciekawego muzeum czy oceanarium. Staramy się jednak z tym nie przesadzić, pozwalając im jak najwięcej odkrywać we własnym zakresie – mówi Kasia Schubert.

Takie nienachalne podejście do edukacji i rozwoju jest zgodne z duchem worldschoolingu, światowego trendu na edukowanie dzieci poprzez pokazywanie im prawdziwego świata w czasie podróży, zamiast przekazywania o nim wiedzy w szkolnej ławce.

– Moje dzieci wiedzą, czym różni się ocean od morza, Alpy od polskich Tatr i jak wyglądają najważniejsze zabytki starożytności czy polodowcowy krajobraz Finlandii. To wszystko zobaczyły na własne oczy i doświadczyły wszystkimi zmysłami. Ale to, co uważam za najcenniejsze, to otwartość i tolerancja, jakie zdobyły dzięki naszym podróżom – zaznacza Kasia Schubert. – I wiara w to, że wszędzie sobie poradzą – dodaje.

Kasia Schubert / archiwum prywatne

Bez reguł

Rodziców takich jak Kasia i jej partner, dla których świat jest jedną wielką pomocą naukową, szybko przybywa. Zwłaszcza w USA, gdzie ruch ten staje się już całkiem popularny, podczas gdy w Polsce to wciąż powoli przebijająca się nowinka. Internet i cyfryzacja życia sprawiają, że coraz więcej osób może pracować zdalnie, a to pozwala na długie podróże bez dużych oszczędności. W dodatku dla mieszkańców krajów rozwiniętych większość miejsc interesujących podróżniczo jest po prostu tańsza niż ich strony rodzinne. Można więc żartobliwie powiedzieć, że zostać w domu się nie opłaca.

Wszystko to sprawia, że dziś, by wyruszyć całą rodziną na kilkumiesięczną czy nawet wieloletnią wyprawę, nie trzeba już być bogatym arystokratą czy multimilionerem. Dla wielu osób to już nie kwestia pieniędzy, ale raczej odwagi w podejmowaniu decyzji i otwartości na świat.

Sposobów na podróżowanie z dziećmi jest tyle, ilu rodziców się na to zdecyduje. Można przemieszczać się kamperem jak Kasia z rodziną, żeglować własnym jachtem – używany wcale nie musi kosztować fortuny, lub po prostu spakować się w walizki czy plecaki i wsiąść z dziećmi do samolotu. Albo przesiadać się w kolejne busy. Tu nie ma żadnych reguł ani nakazów. Panuje pełna wolność wyborów, za które samemu ponosi się odpowiedzialność. To zresztą już samo w sobie jest dla dzieci ważną lekcją o świecie. A ten worldschoolersów wita z otwartymi ramionami.

W popularnych lokalizacjach, takich jak indyjskie Goa, Bali, Egipt i wielu innych, powstały międzynarodowe szkoły chętne przyjąć ucznia w dowolnym momencie i na dowolny czas. Dzieciom, które nie znają jeszcze angielskiego w wystarczającym stopniu, większość z nich zapewnia wsparcie i dodatkowe zajęcia. Dzięki takim miejscom młody podróżnik spotka gromadę podobnych sobie obieżyświatów z różnych krajów, z którymi może się socjalizować, a rodzice zyskają kilka godzin dla siebie. Oczywiście przeniesienie dziecka ze szkoły w Polsce do drugiej w jakimś tropikalnym raju to jeszcze nie worldschooling, ale jako przerywnik w podróży takie miejsca sprawdzają się doskonale.

Zabierz dziecko na safari do ogródka przed domem! „Ważniejsza jest obserwacja niż wiedza. To ta pierwsza pobudza ciekawość i pasję” - mówi przyrodnik Wojciech Mikołuszko

Polecamy

Zabierz dziecko na safari do ogródka przed domem! „Ważniejsza jest obserwacja niż wiedza. To ta pierwsza pobudza ciekawość i pasję” - mówi przyrodnik Wojciech Mikołuszko

- Wyjdźcie z domu, pochylcie się, pooglądajcie to, co rośnie w ogródku i co po nim łazi, a potem sięgnijcie po atlasy czy książki przyrodnicze. Dla dziecka może to być nawet bardziej wciągające, gdy rodzic jest na tym samym poziomie, i razem z nim, jako partner, a nie mentor, zdobywa wiedzę – o pożytkach z noszenia słoików, sposobach obserwacji przyrody i "eksperymentach na mrówkach" rozmawiamy z Wojciechem Mikołuszko, przyrodnikiem, dziennikarzem naukowym i autorem książek dla dzieci.

Czytaj

Bez planu

Internet z kolei oferuje ogromną liczbę poradników i serwisów pomagających w organizowaniu takiej podróży. Korzystając z nich, warto jednak pilnować się, by nie przesadzić z planowaniem. – Jednym z problemów tradycyjnej edukacji, z jakimi mamy dziś do czynienia, jest właśnie przesadnie dokładne planowanie – mówi dr Mikołaj Marcela, nauczyciel akademicki z Uniwersytetu Śląskiego i autor licznych książek o edukacji. – Tworząc sztywne plany i scenariusze, a następnie starając się ich trzymać, odbieramy młodemu człowiekowi szanse na samodzielne odkrywanie niezwykłości świata wokół niego i towarzyszące temu momenty spontanicznego zaskoczenia. A to właśnie w takich chwilach dzieją się rzeczy najfajniejsze i najciekawsze oraz rozbudza się naturalna ciekawość – dodaje dr Marcela.

Mikołaj Marcela / archiwum prywatne

Dlatego proponuje, by zamiast starannego planowania ścieżki edukacyjnej, postawić na zdolności obserwacyjne i chłonny umysł dziecka. – Zamiast dokładnie zaplanowanej trasy przez najważniejsze zabytki Rzymu, zdajmy się też na los i przypadek. Pozwólmy dziecku wybrać drogę, wejdźmy do nieturystycznej knajpki, wdajmy się w rozmowę na migi z miejscowymi. To uczy otwartości na świat i tak potrzebnej w dzisiejszych czasach elastyczności – zaznacza dr Marcela.

– Największą wartością worldschoolingu nie jest to, że nasze dziecko zamiast w podręczniku, zobaczy Koloseum, Akropol czy palmę kokosową na własne oczy, ale to, że doświadczy, jak bardzo różnorodny, niezwykły i fascynujący jest nasz świat – dodaje Mikołaj Marcela.

To właśnie odcięcie od tego rodzaju osobistych doświadczeń i obserwacji na rzecz przyjmowania kolejnych porcji informacji uważa on za największą wadę naszej edukacji. – Nasza szkoła nie tyle uczy, co najczęściej informuje. Uczeń nie zdobywa w niej wiedzy, tylko przyswaja kolejne zbitki oderwanych od rzeczywistości tekstów i danych, często nie mogąc umieścić ich w kontekście, który czyniłby je czymś sensownym. To dlatego edukacja w obecnym kształcie na ogół nie ma sensu. Jeżeli o przyrodzie uczymy się w szkolnej sali, bez wyjścia do lasu, to nawet najlepszy rysunek liścia w przekroju pozostanie tylko grafiką bez jakiegokolwiek kontekstu, bez dotknięcia go i doświadczenia jego struktury, powąchania go czy przyjrzenia się jego naturalnym kolorom – podkreśla ekspert.

Bez szkoły

To właśnie dlatego worldschooling to nie to samo co edukacja domowa w podróży. Ta bowiem odbywa się zwykle, przynajmniej w polskich warunkach, w ścisłym powiązaniu z systemem szkolnym, jego założeniami programowymi i różnymi wytycznymi. Można więc powiedzieć, że jest to szkołą, tylko z innymi widokami za oknem. Tymczasem worldschooling można określić – bo nie istnieje tu jedna, kompletna definicja – jako naukę poprzez poznawanie i doświadczanie świata. Jak mówi Eli Gerzon, pisarz i podróżnik, który ukuł ten termin: to wtedy, gdy cały świat jest twoją szkołą, zamiast szkoły będącej twoim całym światem.

Warto tu zauważyć, że podróżowanie nie jest wcale konieczne, teoretycznie worldschooling można prowadzić, pozostając w domu, ale w połączeniu z podróżami jest po prostu fajniej. Nie jest to również metoda zastrzeżona wyłącznie dla pierwszych lat edukacji. Z powodzeniem można po nią sięgnąć w dowolnym wieku, np. by zmienić swoje kwalifikacje, ucząc się nowego zawodu. Właściwie nie jest to też zjawisko nowe. W końcu tak właśnie uczyli się ludzie, nim około XVIII wieku nie powstały systemy oświatowe. Młody człowiek szedł do terminu u mistrza, zdobywał zawód i jako czeladnik ruszał w podróż po świecie, wędrując od warsztatu do warsztatu, ucząc się w nich dalej. Dopiero po odbyciu takiej wędrówki mógł osiąść i założyć własny warsztat.

Edukacyjne podróże doceniała też bogata szlachta i arystokracja, wysyłając swoich synów w słynne Grand Tour. Dziś oczywiście mogą one być udziałem niemal każdego, kto odważy się zdecydować na taki krok.

Czy taka forma edukacji, a raczej rozwoju, ma wady? Oczywiście. Przede wszystkim stawia ogromne wyzwania przed rodzicami. To na nich spoczywa odpowiedzialność za jakość wiedzy, jaką nabędzie młody człowiek. Bo przecież samo obserwowanie świata, bez odpowiednio podanej wiedzy o tym, co widzi i czego doświadcza, to do prawidłowego rozwoju dziecka zdecydowanie za mało.

– Prawda jest taka, że worldschooling sam w sobie nie zastąpi całej edukacji. W trakcie podróży w najciekawsze miejsca pojawią się zapewne pytania, które nie powinny zostać bez odpowiedzi. Ważny jest więc dostęp do rozmaitych zasobów informacji i wiedzy – internetu, książek czy filmów. Młody człowiek potrzebuje też przewodnika, który wskaże, gdzie ewentualnie może szukać tych odpowiedzi lub sam dostarczy niezbędnej wiedzy, by zrozumieć problem, z którymi akurat mierzy się dziecko. I to rola dla dorosłych: wspierać, gdy pojawia się taka potrzeba. Tylko tyle i aż tyle – zaznacza jeszcze dr Marcela.

Oczywiście w czasach internetu wszystko to stało się znacznie łatwiejsze. Tym bardziej, że powstaje coraz więcej serwisów oferujących rodzicom najróżniejszego rodzaju pomoc edukacyjną. Doskonałym narzędziem edukacyjnym, zarówno dla samych dzieci, jak i dla chcących je wspierać rodziców, są też kanały edukacyjne na YouTube. Takie jak chociażby – mający również polskojęzyczną edycję – matematyczny KhanAcademy. Worldschoolersi tworzą też prężne społeczności, które mają swoje fora i grupy na portalach społecznościowych, gdzie wymieniają się wiedzą i poradami.

Mimo łatwego dostępu do wszelkich informacji i wsparcia, przekazywanie niezbędnej dziecku wiedzy może okazać się niełatwe. Po prostu podróżowanie nie zawsze temu sprzyja. – Prawda jest taka, że gdy za oknem mamy nudne podwórko, zdecydowanie łatwiej się skupić, niż gdy widzimy przez nie plażę i gorące morze albo jakieś fascynujące drzewo do wspinania się – mówi Kasia Schubert. – Dodatkowo trudno o systematyczność nauki, gdy co chwila znajdujemy się w nowym ciekawym miejscu — dodaje.

Ale to przecież nic nowego. W końcu dylemat: dobra zabawa czy nudna nauka jest tak stary, jak… szkoła.

    Sprawdź powiązane tematy

    Posłuchaj podcastów stworzonych przez mamy dla mam!

    Sprawdź