Ola Wołkowska z Marianką / fot. Patryk Olczyk Ola Wołkowska z córką Marianką / fot. Patryk Olczyk

Ola Wołkowska: Od kobiet wymaga się rozwoju na każdym polu

Pięciu synów, jedna córeczka, kurnik pełen kur i stuletni dom pod Krakowem - tak w kilku słowach można przedstawić codzienność Oli Wołkowskiej ze znanego profilu "Jak lubimy" na Instagramie. Założyła go - jak sama mówi - żeby nie zwariować. Obecnie jest jedną z najpopularniejszych wielodzietnych mam w sieci. Właśnie wydała swoją pierwszą książkę "Kurza mama. Jak ogarnąć kury, dzieci i życie na wsi".

Magdalena Bury, Hello Mama: W twojej książce czytam: stado dzieci dobija się do drzwi, koguty pieją, bo znowu nie wypuściliście rano kur, a na koniec wdeptujesz w kałużę sików. Tak wygląda życie matki wielodzietnej?

Ola Wołkowska, jaklubimy.pl: Myślę, że tak czasami wygląda życie każdego człowieka. (śmiech) Oczywiście nigdy nie miałam takiej sytuacji, że te wszystkie rzeczy zdarzyły się naraz. Chodziło mi bardziej o przedstawienie jakiegoś stanu rzeczy, który przytrafia się chyba każdej mamie, każdemu człowiekowi – kiedy mamy wrażenie, że wszystko się nam sypie i nic nie ogarniamy.

Chciałam pokazać taki fragment życia właśnie po to, żeby nie idealizować życia matki wielodzietnej. Patrząc na zdjęcia na Instagramie, można czasami pomyśleć, że wiedziemy życie sielankowe, ale to też życie jak każde inne, gdzie człowiek mierzy się z wieloma problemami.

Czasami jest to właśnie wdepnięcie w siki o poranku, czasami choroby dzieci, a czasami zwykłe niewyspanie. I oczywiście takie sytuacje w mojej książce są przerysowane właśnie po to, by – po pierwsze – było zabawniej, a po drugie – by pokazać, że życie to nie bajka.

Zapytam o ubieranie dzieci. Ile wam to zajmuje? Wydaje mi się, że czasem ubranie jednego malucha zajmuje dobrych kilka minut. A potem, gdy wszyscy są już gotowi do wyjścia, słyszę: „ciooociu, kuuupa!”.

Ubieranie to temat rzeka, może to właśnie temat na moją drugą książkę (śmiech). Niemniej, kiedyś rzeczywiście było ciężko. Obecnie mam duże dzieci, jedynie ubranie Marianki sprawia problem. Cała reszta ogarnia się sama, a nawet pomaga innym braciom się ubrać. Myślę, że to plus wielodzietności. Dzieci stają się bardzo szybko samodzielne w takich sprawach jak zapinanie kurtek czy wiązanie bucików i mogą pomagać sobie nawzajem.

Ola Wołkowska / arch. prywatne

Ola Wołkowska / fot. Joanna Dudziak

A jeśli już o ubieraniu mowa – nawet do kurnika wychodzisz w sukienkach, z opaską na głowie, a często i ze szminką na ustach. Skąd ten pomysł?

Gdy nasz piąty syn, Rysiu, się urodził, rozpoczęła się w moim życiu era prawie dwuletniego niewychodzenia z domu. Ryś był typowym high need baby (wymagające dziecko  – przyp. red.) i potrzebował stałego rytmu i bycia w domu, i to najlepiej tylko ze mną. Była to dla mnie nowość. Moje wcześniejsze dzieci spędzały większość swojego życia w wózku, towarzysząc mi w spacerach po Krakowie albo w piciu kawy na mieście.

Żeby nie zwariować, założyłam wtedy Instagrama. Chciałam pokazywać remont naszego domu, nasze kury. Chciałam mieć też namiastkę tego wychodzenia z domu i picia kawki na mieście. Zaczęłam się stroić do kurnika i tam właśnie pić kawę, co naprawdę uratowało mi życie w tamtym czasie.

To strojenie się do kurnika chyba weszło ci krew.

Tak! Do tej pory, gdy czeka mnie ciężki dzień – dużo sprzątania i ogarniania – to maluję się i ubieram w ładne ubrania. To tak na przekór – po to, żeby dodać sobie siły do tej codzienności. Już od wielu lat nie rozdzielam ubrania na typowo domowe i niedomowe. Staram się zawsze ładnie ubierać – tak, żebym miała dobry humor, bo akurat dla mnie ubieranie się w fajne rzeczy to istotna część życia.

 

Mówisz, że do wszystkiego można się przyzwyczaić, a wszystko po jakimś czasie staje się normą. Jaka była Ola – mama jednego dziecka, a jaka jest Ola – mama szóstki? Co się zmieniło?

Mama szóstki jest o wiele spokojniejsza i dużo bardziej kompetentna niż mama jednego dziecka. Bycie mamą pierwszego dziecka to trochę jak rozpoczęcie pracy, np. w jakiejś korporacji. Człowiek ma głowę pełną pomysłów, jest po studiach, więc coś ogólnie wie, ale dopiero zaczyna uczyć się tego, jak to jest pracować na poszczególnych szczeblach. Tak samo jest z macierzyństwem.

Z pierwszym dzieckiem może mamy jakąś teorię, może nawet zajmowaliśmy się dziećmi jako niania, ale z naszym własnym dopiero uczymy się żyć. Z każdym kolejnym jesteśmy w tym coraz lepsi. Mamy większe kompetencje, wiemy więcej, więcej czytamy i myślę, że wszystkie następne maluchy są łatwiejsze w obsłudze i dużo milej się z nimi przebywa i nimi zajmuje. Dla mnie każdy kolejny noworodek to coraz większa radość. Coraz mniej rzeczy mnie dziwi czy denerwuje.

Ola Wołkowska / arch. prywatne

Ola Wołkowska / arch. prywatne

Niedosypianie także?

Mogę być niewyspana, jestem przyzwyczajona do bycia z dzieckiem 24 godziny na dobę. Przy pierwszym dziecku te wszystkie nowe doświadczenia są bardzo trudne i ciężko czerpać radość z bycia mamą. Kobieta jest niewyspana, zmęczona, nieprzyzwyczajona do tego, że musi oddać całą siebie dziecku. Później jest tylko łatwiej! Oczywiście dochodzą problemy logistyczne czy nowe wyzwania, np. duży samochód, ale to wszystko nie przychodzi od razu.

Jak czasami ktoś mówi mi, że on nie byłby w stanie ogarnąć szóstki dzieci, to ja go rozumiem. Gdybym nagle “dostała” szóstkę dzieci, to też nie umiałabym się nimi zajmować, ale przez 12 lat nabyłam już dużo umiejętności, które mnie w tym wspierają.

A skoro mowa o wyzwaniach, jak wyglądają zakupy ośmioosobowej rodziny w rzeczywistości?

To wielka wyprawa. Często robimy zakupy na dwa wózki, żeby wszystko zmieścić. Lubiłam ten początkowy okres pandemii, kiedy inni ludzie w sklepach mieli tak samo zawalone wózki jak my. Różnica jednak jest taka, że dla nas to były zwykłe zakupy, a dla nich wielkie zapasy. Życie wielodzietnej rodziny to nieustająca logistyka zakupowa, chociaż my już tego na co dzień nie odczuwamy. Przywykliśmy też do kwot, jakie wydajemy. Dla nas bardzo duży rachunek na zakupach spożywczych to norma. Dopiero gdy rozmawiam z kimś, kto ma dwójkę dzieci, zauważam różnicę.

Jak najczęściej wygląda obiad u Wołkowskich?

Ratują nas zupy i dania z makaronem. Bycie mamą takiej rodzinki ma taką wadę, że już nie da się eksperymentować w kuchni. Trzeba robić dania, które się sprawdzają i które robi się szybko. To jest chyba coś, za czym tęsknię najbardziej – możliwość gotowania dla przyjemności z superprzepisów.

Ola Wołkowska / arch. prywatne

Ola Wołkowska / arch. prywatne

W książce piszesz, że podstawą dobrze funkcjonującej wielodzietnej rodziny jest wyluzowana mama. Ale jak być wyluzowaną, gdy brudne pranie zasłania piękne kafelki na podłodze, a w pokojach dzieci panuje taki rozgardiasz, że trudno się do nich dostać?

Myślę, że żadna rodzina nie mogłaby funkcjonować w takich ciągłym rozgardiaszu. Podstawą jest elastyczność. Zdarzają się okresy, kiedy rzeczywiście panuje rozgardiasz, bo np. w domu jest noworodek albo nie ma się pomocy z zewnątrz. Przychodzi też jednak czas, kiedy wszystko się układa, w szafach jest porządek, a podłoga umyta. Kluczem jest natomiast przyzwolenie na gorsze dni i na gorsze okresy.

Mam wrażenie, że żyjemy w czasach, w których od kobiet wymaga się rozwoju na każdym polu – zawodowym, społecznym i rodzinnym. I żeby jeszcze miały porządek i wszystko robiły z uśmiechem na ustach, bo przecież “nasze babcie miały gorzej” – bez suszarek i pań do pomocy w sprzątaniu.

Moim zdaniem obecnie na kobietach spoczywa dużo większa presja niż dawniej. Musimy być też psycholożkami, pedagożkami, mediatorkami. Musimy dbać o rozwój pasji naszych dzieci, ale też o to, by wyłapywać ich różne problemy – czy to logopedyczne czy związane z postawą. To są rzeczy, o których 30 lat temu nikt nie słyszał.

To źle, że idziemy do przodu?

Dobrze, że teraz świadomość jest dużo większa, ale nie można robić wszystkiego naraz! Nie da się spędzać z dziećmi całego dnia, czytając książki, a jednocześnie mieć posprzątaną kuchnię. Właśnie dlatego są dni, kiedy wybieram czytanie książek z dziećmi albo spacer. I to nie znaczy, że jestem gorszą panią domu, dlatego że jednego dnia nie poskładałam prania. Po prostu wybrałam dla mojej rodziny coś, co jest lepsze. I to jest sedno wyluzowania: by nie przejmować się opinią ludzi i tym, jakie istnieją stereotypy dotyczące dobrej gospodyni czy dobrej matki.

W książce piszesz, że słowo “odpoczynek” nie istnieje w waszym słowniku. Muszę zapytać: nie masz czasem dość swojej bandy? Nie tęsknisz do czasów, gdy byliście z Piotrkiem tylko we dwoje?

Oczywiście, że czasami mam dość i tęsknię, ale myślę, że każda mama –  nawet ta, która ma jedno dziecko – czasami tęskni za tą wolnością, którą miała wcześniej. Mnie częściej ogarnia taka melancholia, myślę wtedy, że już nie mam 20 lat i że pewne rzeczy już się nie wydarzą.

A jak z wakacjami? Z dziećmi da się odpocząć?

Nie wyobrażam sobie wakacji w takim rozumieniu jak niektórzy, że „jadę na plażę i czytam książkę”. To jest po prostu niemożliwe. Gdy myślę o wakacjach, widzę czas spędzony razem, z nastawieniem na budowanie relacji, a nie odpoczynek rodziców.

Przez pandemię nie udawało nam się często wychodzić tylko we dwoje i za tym tęsknię. I tu muszę dodać, że wychodzenie bez dzieci jest kluczowe. Gdy ma się taką rodzinę, to się po prostu musi wydarzyć, ponieważ bez spotkań jeden na jeden ja i mąż nie bylibyśmy w stanie funkcjonować i kochać się. W wirze codzienności nie mielibyśmy czasu na poznawanie siebie.

A w tym waszym wirze codzienności są jeszcze kury. Jak ktoś ma za mało miejsca, to się żartuje i mówi, żeby sobie jeszcze kozę kupił. A wy kupiliście kurki! Czemu kury, a nie koza czy krowa?

To było marzenie Piotrka. Ja przez długi czas kojarzyłam kury z takimi typowymi wiejskimi kurkami, taki mało zachęcającymi (śmiech). Zgodziłam się na nie pod jednym warunkiem – że będzie pięknie jak w amerykańskich zagrodach. Mąż posłuchał i zaprojektował piękny i funkcjonalny kurnik. Podeszliśmy do tematu profesjonalnie. I dlatego też powstał pomyśl na książkę, ponieważ to, co teraz wiemy o hodowli kur, wiemy z różnych forów dla pasjonatów czy zagranicznej literatury. W Polsce nie było w ogóle poradników czy książek opisujących życie z kurami – z takiej perspektywy, gdzie kurki to „pet chickens”, a nie drób hodowlany.

Dzieci lubią kury? Nie wolałyby psa?

Nie wiem, co by wolały, ponieważ nie mamy kur dla dzieci, tylko dla nas. (śmiech) Jak kiedyś będą chciały mieć pieska, będą gotowe się nim zajmować, to pewnie będą go miały. Póki co mamy kury i są one dla nas trochę właśnie jak pieski albo bardziej kotki. Chociaż mieszkają w kurniku, często wchodzą nam do domu, mieszkają z nami. Towarzyszymy im przy narodzinach, więc myślę, że nie traktujemy ich typowo. Mamy kurki ozdobne, które spacerują po działce i wyglądają bardziej jak króliczki, mamy też koguty, które – kiedy nas widzą – przyjacielsko dziobią nas w nogi, żeby je pogłaskać, a najlepiej wziąć na ręce i poprzytulać. Niektóre kury mają imiona.

Czyli twoją książkę o tych kurach po prostu trzeba przeczytać?

Koniecznie. By zrozumieć, jak z nami żyją, trzeba przeczytać naszą książkę i zobaczyć w tych zwierzątkach coś więcej niż tylko zwykłą nioskę.

Kurza mama / mat. pras.


Ola Wołkowska – wiecznie głodna życia mama szóstki dzieci (pięciu synów i jednej córeczki!) i żona Piotrka. Na co dzień zajmuje się ogarnianiem wesołej gromady oraz stada kurek. Prowadzi bloga jaklubimy.pl oraz profil na Instagramie @jaklubimy. Autorka książki “Kurza mama. Jak ogarnąć kury, dzieci i życie na wsi”. Pasjonatka kamperów. Jej największym marzeniem jest rodzinny trip po USA właśnie takim środkiem lokomocji.

Hello Mama objęło książkę “Kurza mama. Jak ogarnąć kury, dzieci i życie na wsi” (wyd. Kobiece) patronatem medialnym. 

    Sprawdź powiązane tematy

    Posłuchaj podcastów stworzonych przez mamy dla mam!

    Sprawdź