Wiola Wołoszyn/ Archiwum prywatne

“Były trzy momenty, kiedy myślałam, że Jano i Wito nigdy nie ujrzą światła dziennego” – mówi Wiola Wołoszyn, autorka bestsellerowej serii dla dzieci

Sprzedała prawie 150 tys. książek, które nie powstałyby, gdyby nie dwa wydarzenia w jej życiu - pojawienie się młodszego syna, który za czytaniem nie przepadał, i spotkanie z coachem, które uświadomiło jej, jakie jest jej największe marzenie. 3 lata temu wydała pierwszą książkę z serii “Jano i Wito”. Dziś ma na koncie 8 publikacji i plany napisania kolejnych. Wiola Wołoszyn - blogerka - wyjaśnia, jak stała się Wiolą Wołoszyn - pisarką i autorką bestsellerowej serii dla dzieci.

Spis treści:

Już nie jestem tą "Matką Wariatką"

Aleksandra Zalewska: Chciałam cię przedstawić naszym czytelniczkom, tym, które jakimś cudem cię nie znają, jako autorkę bloga “Matka Wariatka”. Weszłam na bloga, patrzę, a “Matki Wariatki” już nie ma – nazwa bloga i domeny to teraz “Wiola Wołoszyn”. Czyżbyś odchodziła od parentingowych treści?

Wiola Wołoszyn: Ha! Dobrze zauważyłaś. Nową domenę wykupiłam już ponad rok temu, ale bardzo długo zbierałam się ze zmianą. Uznałam, że dobrym momentem będzie premiera mojej nowej książki – “Jano i Wito. Różowy rower”. Szybko postawiłam sklep (w którym można kupić moje książki z autografem) i zmieniłam szablon bloga. Nie wyrobiłam się jednak z wyjaśnieniami. Napiszę o tym wkrótce. Zdradzę tylko, że od jakiegoś czasu czułam, że stara domena mnie ogranicza, że ja już nie jestem tą matką wariatką, która zaczynała pisać bloga 7 lat temu. Poza tym w mediach społecznościowych zaczęły pojawiać się inne “matki wariatki”, z którymi nie chciałam być mylona (zdarzało się). A Wiola Wołoszyn jest jedna.

I coraz mocniej kojarzona z książkami, które okazały się hitem wśród pozycji dla najmłodszych. Skąd wiedziałaś, w jaką niszę się wstrzelić? Bo nie zakładam, że seria “Jano i Wito” odniosła sukces przez przypadek.

Mój starszy syn, Janek, kochał wszystkie książki. Były jego ulubioną “zabawką”. Całe dnie mogłam z nim spędzać na czytaniu. Gdy na świecie pojawił się młodszy – Witek, zrozumiałam, że są dzieci, które nie przepadają za książkami i trzeba się nieźle nagimnastykować, żeby jakaś pozycja im się spodobała.

Zaczęłam analizować, co przyciąga syna w książkach, a co zniechęca. Seria “Jano i Wito” powstała na podstawie moich obserwacji.

Moim zamysłem było stworzenie książek, od których dzieci nie będą uciekać. A z racji tego, że z wykształcenia jestem neurologopedą, postanowiłam napisać takie książki, które przy okazji będą wspierać rozwój mowy.

 

Ostre zakręty

Od tamtego czasu minęły 4 lata, “Jano i Wito” to już siedem książek i 150 tys. sprzedanych egzemplarzy. Ogromny sukces. Ale obstawiam, że droga do tego punktu była wyboista.

Zdecydowanie. Były trzy ogromne zakręty, na których prawie wypadłam. Bo to nie jest tak, że piszesz książkę, wysyłasz ją do wydawnictwa, oni się zakochują, wydają i po sprawie. Przynajmniej u mnie tak nie było.

Pierwszy ostry zakręt był wtedy, gdy miałam już naszkicowaną pierwszą książkę i okazało się, że właśnie wydawana jest bardzo podobna pozycja. Teraz jest bardziej popularna niż moja. Przepłakałam wtedy kilka wieczorów. Gdy tamta się ukazała, kupiłam ją i przetestowałam na moim dziecku. Podbudowało mnie to, że nie spodobała mu się. Widocznie tak miało być. Znów przeanalizowałam, co mu nie pasuje i zmieniłam całkowicie koncepcję.

Współpracowałam wówczas z ilustratorką. Ona przygotowała dla mnie szkic całego “Jano i Wito w trawie”. Rozesłałam go do większych wydawnictw, licząc na to, że będą się zabijać o prawo do wydania. W końcu mój blog był wtedy (i nadal jest) największym w Polsce blogiem cyklicznie publikującym recenzje książkowe. Tymczasem nie odezwał się nikt. To był ten drugi najtrudniejszy moment.

Postanowiłam więc poszerzyć krąg wydawnictw również o te mniejsze. Odezwała się Mamania. Chcieli wydać książkę, ale nie z tą ilustratorką. To był trzeci trudny moment. Bo to nie była przypadkowa osoba. Zależało mi na tym, aby wzięli nas obie. Czekałam. Miałam nadzieję, że odezwie się jeszcze jakieś wydawnictwo. Nie odezwało się. Bardzo wierzyłam w ten projekt, chciałam, żeby został wydany, musiałam więc pożegnać się ze swoją ilustratorką. Zapłaciłam jej za wykonaną pracę i wspólnie z wydawnictwem zaczęliśmy szukać kogoś innego. Jestem przeszczęśliwa, że Przemek Liput zgodził się pomóc.

Jeśli więc chcesz zapytać o mój przepis na sukces, to wygląda on tak: podnosić się po upadkach. Bardzo ciężko było mi się przebić.

Teraz, gdy moich książek sprzedało się tak wiele, pewnie nieco łatwiej byłoby mi negocjować warunki z wydawnictwami. Myślę, że najważniejszy jest pomysł. Jeżeli to będzie coś unikalnego, w końcu znajdzie się wydawca.

O swoich książkach mówisz, że są twoim trzecim dzieckiem. Jakie to uczucie widzieć je na półkach w księgarniach, w Empiku, w którym sama pracowałaś na studiach?

Cudowne! Pamiętam, jak dostałam od wydawnictwa pierwszy gotowy skład w PDF-ie, który miał pójść już do drukarni. Wydrukowałam go, rozłożyłam na podłodze w gabinecie i uciekłam na kilka godzin. Obawiałam się tam wchodzić, żeby nie znaleźć jakiegoś błędu.

Gdy przyszła do mnie pierwsza gotowa książka, to oczywiście się popłakałam i bałam się ją otworzyć. Najpierw mój mąż musiał ją przeczytać i powiedzieć mi, czy wszystko jest ok. Co prawda z czasem ten widok nieco powszednieje, ale każde kolejne wydanie niesamowicie cieszy.

Twoje zamiłowanie do książek dla dzieci to sprawa jeszcze z czasów studenckich. Zanim zostałaś mamą, zanim sama zaczęłaś pisać, kompletowałaś biblioteczkę dziecięcych książek. Które z nich będą w twojej rodzinie przekazywane z pokolenia na pokolenie?

Oczywiście te mojego autorstwa. (śmiech) Mam już nawet na strychu odłożone swoje książki dla moich wnuków. Przed pierwszą ciążą kupowałam takie książki dla dzieci, które sama kochałam w dzieciństwie – Muminki czy Kubusia Puchatka. Moje dzieci są teraz na takim etapie, że lubią książki ściśle powiązane z ich zainteresowaniami – np. o pociągach, statkach czy Minecrafcie. To raczej nie są pozycje, które zostaną z nami na dłużej, bo zainteresowania zmieniają się szybko.

 

Książki “testowane na dzieciach”

Jak wspomniałaś, twoje książki są “testowane na dzieciach”. Podpowiedz, proszę, jak zatem wybierać książki dla maluchów i starszaków?

Bardzo wiele zależy od dziecka. Są jednak takie elementy, które przyciągają większość dzieci. Maluchy bardzo lubią proste ilustracje, na białym tle, dużo wyrażeń dźwiękonaśladowczych, powtórzenia, elementy sensoryczne.

Dla przedszkolaków z kolei ważna jest już treść. Lubią ciekawe historie, elementy zaskoczenia, wyszukiwanki itp.

Dzieci w każdym wieku lubią aktywne czytanie – przyciąga ich to, że uczestniczą w tym, co się dzieje w książce. I o tym wszystkim staram się pamiętać, tworząc swoje książki. I te zasady faktycznie się sprawdzają.

Pamiętam naszą rozmowę sprzed kilku lat, kiedy wychodziła twoja pierwsza książka. Jak od tego czasu zmieniło się twoje życie?

Z książkami jak z dziećmi – nie pamięta się, jak to było, gdy ich nie było. Mam wrażenie, że są ze mną od zawsze. Być może dlatego, że od dawna o tym marzyłam, widziałam siebie jako autorkę książek. Czy książki zmieniły moje życie? Na pewno mam teraz więcej pracy, jestem kojarzona nie tylko jako autorka bloga, ale też jako autorka “Jano i Wito”. Poza tym już wydanie pierwszej książki pokazało mi, że mogę, że potrafię, pozwoliło uwierzyć w siebie i w realizację swoich marzeń. A tych mam jeszcze sporo.

    Sprawdź powiązane tematy

    Posłuchaj podcastów stworzonych przez mamy dla mam!

    Sprawdź