Axel Szemiński, który mieszka z rodziną w trzech mongolskich jurtach /fot. archiwum prywatne Axel Szemiński, który mieszka z rodziną w trzech mongolskich jurtach /fot. archiwum prywatne

„Zimą mieliśmy w środku ponad 30 stopni” – mówi Axel Szemiński, który mieszka z rodziną w trzech mongolskich jurtach

Mają tutaj wszystko, czego pięcioosobowa rodzina potrzebuje do szczęścia: ciepłe miejsce do spania, kuchnię, łazienkę, zwierzęta i piękną okolicę. – To jest normalny dom, tylko nie ma kątów – zapewnia Axel Szemiński, kowal artystyczny i miłośnik jurt. – Wycieczki do nas są cały czas, nawet zimą; przejeżdżają auta, zatrzymują się, ludzie wysiadają, robią zdjęcia. Co odważniejsi przychodzą i pytają, czy mogą zajrzeć do środka – mówi Szemiński.

Ewa Podsiadły-Natorska: Czym się pan zajmuje?

Axel Szemiński: Teraz robię drzwi do stajni (śmiech).

A zawodowo?

Kowalstwem artystycznym w Manufakturze Sztuk Wszelakich. Tym zajmowałem się przez wiele lat, ale obecnie mam przerwę ze względu na pandemię. Moja partnerka Iza jest podkuwaczką koni i to z jej pensji żyjemy. Ale to właśnie dzięki przerwie w działalności zawodowej postawiłem trzy jurty, w których mieszkamy z trójką dzieci.

Co to za niesamowity pomysł, żeby wprowadzić się do jurt?

To, że tutaj mieszkamy – w Gustawowie w gminie Falków, na pograniczu województw świętokrzyskiego i łódzkiego – to tak naprawdę czysty przypadek. Mieszkaliśmy wcześniej w Lubszy na Opolszczyźnie, ale mieliśmy w życiu pewne zawirowania i musieliśmy się w ciągu miesiąca przeprowadzić.

Kiedy byłem na Węgrzech, zakochałem się w jurtach. Stwierdziłem, że nie chcę żadnego kwadratowego domu.

Tam jest jak w „normalnym” mieszkaniu?

Oczywiście. Zamieszkujemy dwie jurty o średnicy 6 metrów każda, natomiast jedna ma średnicę 8 metrów. Ta największa to jurta mieszkalna, którą zajmujemy z trójką dzieci w wieku 5 i 3 lata oraz 2,5 roku. Jedna 6-metrowa jurta robi za magazyn i jest też jurtą gościnną – jeśli ktoś chce do nas przyjechać i przenocować, to nie ma problemu. Miejsca jest w niej dużo, choć w tej chwili są w niej strzały i łuki, więc jest trochę zagracona (śmiech). Druga „szóstka” została przerobiona na kuchnię i łazienkę.

Axel Szemiński /fot. archiwum prywatne

Axel Szemiński /fot. archiwum prywatne

Zwróciłam uwagę, że wasze jurty nie stoją – jak większość – bezpośrednio na ziemi.

To prawda. Moi znajomi śmieją się, że połączyłem jurty mongolskie ze stylem wietnamskim, w którym stawia się domy na balach. Nasze jurty znajdują się ponad metr nad ziemią, a zrobiłem to po to, żeby przestrzeń pod nimi wykorzystać jako powierzchnię magazynową. Mamy gdzie złożyć drewno na opał, tamtędy zostały poprowadzone rury i elektryczność. W sumie pod jurtami mamy prawie 100 metrów kwadratowych. Co prawda, ponieważ to jest metr nad ziemią, to trzeba się schylić, żeby się tam dostać, ale to żaden problem. Gdy Węgrzy przyjechali do nas stawiać jurty, najpierw byli bardzo zaskoczeni moim pomysłem, a później, kiedy już wytłumaczyłem im, o co chodzi i jak to zrobić, pokiwali głowami, uznając, że to faktycznie dobry pomysł. Dzięki temu nie trzeba było budować drewutni, która zajmuje miejsce – miejsce ma być dla zwierząt.

Długo trwało budowanie jurt?

W marcu 2020 roku zaczęliśmy składać podłogi, a jurty dojechały 29 lipca. Do tego czasu spaliśmy w starym, solidnym, „średniowiecznym” namiocie, a w ciągu dnia, bez względu na pogodę, pracowaliśmy. W sumie do położenia było prawie 108 etrów kwadratowych podłogi w kawałkach, wykonanej z płyt OSB (drewnopodobnych płyt budowalnych – przyp. red.) i przełożonej wełną mineralną. Następnie wkręcaliśmy w glebę specjalne wkręty – każdy na głębokość 96 cm. Ciągnęliśmy prąd, wodę. Samo postawienie jurt zajęło trzy dni, ale cała reszta… Pracy było mnóstwo, wszystko powstało bez użycia betonu.

Wróćmy zatem do tamtego dnia. Jest 29 lipca 2020 roku. Wchodzicie z dziećmi do waszego nowego domu i…

Dzieci szoku nie przeżyły (śmiech). To jest normalny dom, tylko nie ma kątów. Zanim przenieśliśmy się do jurt, Iza z dziećmi przez miesiąc mieszkała w namiocie harcerskim, tuż obok, więc dzieci na własne oczy widziały ostatnie etapy budowy. Wcześniej, zanim się tu sprowadziły, mieszkały z Izą w Lubszy, o której mówiłem na początku. To tereny zalewowe. Kiedy pojechałem do nich po jakieś rzeczy i zobaczyłem dzieci, to się przeraziłem. Tam było mnóstwo komarów, a dzieci były całe napuchnięte od ukąszeń, więc choć jurty nie były jeszcze w pełni gotowe, zdecydowałem, że ich stamtąd zabieram. W lipcu 2020 roku zamieszkaliśmy w jednej z „szóstek”. Z czasem drugą „szóstkę” przerobiłem na kuchnię i łazienkę. Trochę to trwało, bo wszystko to mój autorski projekt.

Jurty to z pewnością ekologiczne rozwiązanie, ale czy ekonomiczne? Życie w jurcie jest tańsze?

O wiele! My nie mamy żadnych finansowych obciążeń, jeśli chodzi o dach, rynny, wody gruntowe. Nie płacimy związanych z nimi podatków. Jest tylko opłata za wodę i prąd, choć od prądu z czasem chcemy się odciąć. Tu, gdzie mieszkamy, jest „stare kieleckie”, ciągle wieje, chcielibyśmy to wykorzystać i zrobić wiatrowe turbiny.

Mieszkając w takim miejscu, wasze dzieci są chyba ciągle na powietrzu.

Cały czas. Nawet teraz, zimą, biegają czasem po dworze na bosaka. Wyskakują z jurty i już są na zewnątrz, dzięki czemu są zahartowane, nie przeziębiają się, tylko czasem złapią katar. Żadnych ciężkich chorób. Dzieci bez przerwy chodzą do zwierząt. Mamy dwa duże konie – Cetyna to klacz folblut, Armeńczyk to wałach arab. Jest jeszcze Safi, klacz kuc, Olaf – ogier kuc szetlandzki, 6 kóz, w tym cap Kajtek. No, jest co robić.

Dzieci nie chorują również dlatego, że jurta jest obiektem, w którym zachodzi stała wymiana powietrza. Oprócz charakterystycznych dla jurt drzwi mamy u góry, w ścianach, lufciki; w dzień widzimy słońce, a w nocy gwiaździste niebo. Ten brak szczelności to największy atut jurt.

Zimą jest ciepło?

Mamy piece do opalania z Nowosybirska, które nie dość, że są bardzo oszczędne, to jeszcze porządnie grzeją. Tamtej zimy, jak było minus 22 stopnie, piece pokazały, co potrafią. Dokładało się co sześć godzin do pieca trzy duże polana i to wystarczało – mieliśmy w środku ponad 30 stopni.

W jurcie ciepło rozkłada się inaczej, bo jest na wysokości serca, a do tego dochodzi świeże powietrze z dworu. Ubiegłoroczną zimę przechodziliśmy w krótkich spodenkach i koszulkach.

Mam znajomych, którzy pokryli swoją jurtę skórami i wojłokiem (tradycyjnie wytwarzanym filcem – przyp. red.), ale niestety czuć w środku stęchliznę. Tak się stało, bo w Mongolii panuje suchy klimat, natomiast nasz klimat jest wilgotny, więc jurta postawiona w Polsce musi mieć inne ocieplenie.

W jaki sposób wasze jurty są ze sobą połączone?

Chciałem połączyć jurty drzwiami, ale budowniczowie z Węgier powiedzieli, żeby tego nie robić, bo między jurtami jest różnica ciśnień. „Ósemka” ma inne ciśnienie niż „szóstka”, więc cały czas byłby dyskomfort, szczególnie w uszach byłoby czuć tę różnicę. Dlatego musiałem zrobić między jurtami podesty o długości ok. 1,5 metra do 2. Mamy już je prawie obite naokoło, jeszcze muszę dachy z poliwęglanu zrobić i wstawić drzwi przesuwne. Sporo pozmieniałem w standardzie jurt. Ale nawet teraz, w czasie mrozów, między jurtami bez problemu przechodzi się w krótkich spodenkach. Nie czuje się niskich temperatur.

Ile kosztowało postawienie trzech jurt?

Rok temu całość, razem z podłogami i wszystkimi potrzebnymi materiałami, kosztowała mnie ok. 70 tys. zł. A przecież to jest ponad 100 metrów kwadratowych powierzchni.

Jak ludzie reagują, gdy słyszą, że mieszkacie w jurtach albo gdy je widzą?

Wycieczki do nas są cały czas, nawet o tej porze; przejeżdżają auta, zatrzymują się, ludzie wysiadają, robią zdjęcia. Co odważniejsi przychodzą i pytają, czy mogą zajrzeć do środka. Jest zainteresowanie. Było dużo telefonów od ludzi, którzy chcieli postawić jurty. Ale ja zawsze zastrzegam, że to są jurty stylu mongolskiego, w nich nie da się zrobić podestu ani antresoli. Ściany jurt mają 170 cm wysokości; w środku do świetlika (przeszklonego dachu – przyp. red.) w „szóstce” jest 2,60 m, natomiast w „ósemce” 3,60 m.

Odwiedzają was zwierzęta?

W okolicy znajduje się gniazdo, w którym mieszka sześć orłów. Mamy trzy pary kruków, które do nas przylatują, jest mnóstwo sikorek.

Będziecie zapraszać do siebie gości?

O tak, taki jest plan, po to powstał 30-metrowy tor łuczniczy, tylko jeszcze trzeba przy nim zrobić wiatę z paleniskiem. Mamy sporo terenu i on jest właśnie po to, żeby ludzie mogli przyjechać, zrobić sobie ognisko, pobawić się ze zwierzętami, postrzelać z łuku, odpocząć. W tym roku wybudowałem stajnię i owczarnię. W planach mam wybudowanie kuźni – kiedy ją postawię, wrócę do swojego zawodu, czyli kowalstwa artystycznego. Na wszystko daję sobie pięć lat. Rok już minął, zostały nam więc jeszcze cztery lata. Przez pandemię i tak jesteśmy z pracą opóźnieni o pół roku. Plany są, niestety czas bardzo szybko ucieka. A ja mam tylko dwie ręce.

À propos czasu. Patrząc wstecz, coś by pan zmienił w swoich jurtach, zrobił inaczej?

Nie, niczego bym nie zmieniał. Ja z chęcią dokupiłbym jeszcze jurtę o średnicy 10 m i ze dwie „szóstki” (śmiech), ale na razie trzeba się powstrzymać. A z tego, co jest do zrobienia, to jeszcze na schodach nie ma poręczy, nie ma też zabezpieczenia na tarasie. Tak, mamy przed jurtą taras (śmiech).

Jaki rozciąga się z niego widok?

Okolica jest piękna. Jesteśmy ostatnią wioską woj. świętokrzyskiego. Od głównej drogi jesteśmy oddaleni o kilometr, naokoło mamy lasy. To są nieużytki rolne, ludzie tu trzymali tylko żyto, nic więcej, więc wszystko obrośnięte jest samosiejkami. Teren jest równy, nie ma gór, więc można pojeździć sobie na koniach albo pojechać na przejażdżkę konną w Góry Sowie. Natomiast do cywilizacji mamy 3 km. Jest cisza i spokój.

Dzieci mają wolność. A że w domu kątów nie ma, to nie można ich do kąta postawić (śmiech).

W lipcu 2021 roku w rocznicę postawienia jurt w Gustawowie odbył się pierwszy Turniej Łucznictwa Historycznego pod patronatem starosty koneckiego.

    Sprawdź powiązane tematy

    Posłuchaj podcastów stworzonych przez mamy dla mam!

    Sprawdź