Magdalena Jurczuk/ Archiwum prywatne Magdalena Jurczuk/ Archiwum prywatne

„A po co rodzenia uczyć? Kiedyś kobiety w połogu z noworodkami na polach pracowały!”. Rozmowa z Magdaleną Jurczuk, położną

- Ja nie uczę, jak rodzić. Zwiększam świadomość kobiet dotyczącą ich własnego ciała i zachodzących w nim zmian, dzięki czemu przyszłe mamy dowiadują się, jak przebiega ciąża, poród, połóg. Ciało wie, jak rodzić. Ja jestem od tego, by wytłumaczyć, co się dzieje podczas porodu, jaką pozycję można wybrać, jak w sposób naturalny łagodzić ból - tłumaczy Magdalena Jurczuk, położna, założycielka Instytutu Rodziny ej mamo.

Michałowo to liczące niewiele ponad 3000 mieszkańców miasto w województwie podlaskim, położone w odległości niemal 40 km od Białegostoku. To właśnie tam swój Instytut Rodziny ej mamo otworzyła Magdalena Jurczuk. Instytut pierwotnie miał być szkołą rodzenia, ale okazał się miejscem, w którym młodzi rodzice mogą skorzystać z porad laktacyjnych, warsztatów z pierwszej pomocy u noworodków i niemowląt z ratownikiem medycznym, zapisać pociechę do klubu malucha na zajęcia z mamą i fizjoterapeutką. A także wziąć udział w warsztatach z psychodietetykiem, nauczyć się chustonoszenia, masażu Shantala czy zamówić wizytę patronażową położnej.

Działalność Instytutu ej mamo jest dostrzegana i doceniana. W grudniu 2020 roku Magdalena Jurczuk otrzymała od gminy Michałowo nagrodę Skrzydła Przedsiębiorczości w kategorii Firma z Sercem, a w styczniu 2021 roku okazało się, że mamy z województwa podlaskiego wybrały ją jako najlepszą specjalistkę w województwie, przyznając jej tytuł Położnej na Medal. Z Magdaleną Jurczuk porozmawiałyśmy więc przede wszystkim o tym, jak ona to wszystko robi.



Anna Sierant: Nie obawiała się pani, że szkoła rodzenia w małym mieście się nie sprawdzi, że nie będzie wystarczającej liczby chętnych do skorzystania z pani pomocy? 

Magdalena Jurczuk: Ja po prostu chciałam to zrobić, a jeśli naprawdę zależy mi na jakimś projekcie, reaguję dziecięcym entuzjazmem – zapalam się do tego pomysłu całą sobą, od razu go realizuję, a dopiero później myślę, co będzie dalej. Tak było i w tym przypadku: od dawna marzyłam o tym, by założyć własną działalność, bo bardzo zależało mi na pełnej swobodzie we wcielaniu w życie własnych pomysłów, nie chciałam pytać kogoś, czy coś mogę zrobić, a i gdyby nie wyszło (na szczęście wychodzi), musiałabym się usprawiedliwiać wyłącznie przed samą sobą.

Decyzję podjęłam w dniu swoich 40. urodzin. Wcześniej pracowałam m. in. w poradni rodzinnej, także jako położna w szpitalu, pomagałam rozkręcić dwie firmy, które nie były związane z „branżą rodzicielską”. Zastanawiałam się: mam za sobą niemal 20 lat pracy i co najmniej drugie tyle przed sobą. Czy to nie pora w końcu zainwestować w to, na czego robieniu najbardziej mi zależy i co do tej pory pozostawało w sferze marzeń?

Bałam się angażować w mój nowy pomysł nasze wspólne rodzinne środki, poza tym i tak potrzebne byłoby dofinansowanie, postanowiłam się więc o nie ubiegać. Problem w tym, że nigdy nie zajmowałam się pisaniem wniosków, to zupełnie nie moja bajka. Skorzystałam z pomocy ekspertki w tej dziedzinie, która poprosiła mnie o wymienienie wszystkiego, czym chciałabym się w swojej szkole rodzenia zajmować. Gdy to zrobiłam, okazało się, że owszem – szkoła rodzenia może zostać jako podstawa, ale tych dodatkowych elementów działalności wymyśliłam tak wiele, że wyszedł nam Instytut Rodziny. A że taka nazwa była już zarezerwowana, dodałam do niej człon „ej, mamo”.  Udało się dofinansowanie dostać i już niemal od dwóch lat działam, by jak najlepiej wspierać rozwój tego mojego wyczekiwanego „trzeciego dziecka”.

Magdalena Jurczuk/ fot. Emilia Bujwid

Magdalena Jurczuk/ fot. Emilia Bujwid

Jak pani wspomniała, Instytut Rodziny ej mamo to nie tylko szkoła rodzenia. Na zdjęciach w internecie widać, że na zajęcie przychodzą nie tylko młode kobiety, ale i mężczźni, starsze panie, dzieci.

Tak, to dla mnie wielka radość, że udało się zgromadzić wokół ej mamo tak wiele nieprzypadkowych osób. Choć tak naprawdę, gdy zakładałam działalność, nie wiedziałam, do kogo uda mi się trafić. Nie postawiłam też sobie celu: musi być jak najwięcej osób. Wręcz przeciwnie. Czasem do szkoły rodzenia uczęszcza 4-5 par, najczęściej takich, które wcześniej od kogoś o nas usłyszały. Dla mnie to ogromny przywilej, cieszę się bardzo, że wybrały właśnie to nasze kameralne grono. Jedna dziewczyna przyjeżdżała na zajęcia z miejscowości oddalonej o ponad 70 km, są osoby z Białegostoku, ja sama też planuję, by znów – tak jak przed pandemią – działać nie tylko w swojej siedzibie. Wcześniej prowadziłam na godzinach wychowawczych zajęcia dla młodzieży ze szkół podstawowych o dojrzewaniu, higienie intymnej, mam nadzieję, że uda się do tego powrócić.

Do Instytutu, dzięki dofinansowaniu, zakupiłam nie tylko piłki, materace czy karimaty, ale również fantomy, dzięki którym można nauczyć się samobadania piersi. Myślę, że to świetny pomysł, by 8 marca pracodawcy – zamiast dawać kobietom przysłowiowy kwiatek – zafundowali im właśnie takie spotkanie, dzięki któremu będą mogły lepiej zadbać o swoje zdrowie.

Mam w ofercie również masaże komercyjne: odchudzające i limfatyczne, dla kobiet po mastektomii, jeśli mają skierowanie od lekarza – dostępne za darmo.

Dopiero teraz tak naprawdę, po tych dwóch latach od założenia ej mamo, ruszam pełną parą z tą biznesową stroną działalności. Chcąc spełnić oczekiwania moich pacjentek, otworzyłam sklep z kosmetykami i akcesoriami dla niemowlaków, kobiet w ciąży i karmiących, a także z ubraniami dla kobiet plus size. Niejednokrotnie, np. gdy klientka przymierza piękną sukienkę, „przemycam” temat profilaktyki podczas naszego spotkania.

Odbyłam już też wstępne rozmowy z urzędem miasta w Michałowie i najprawdopodobniej uda nam się zaoferować naszym mieszkankom bezpłatny dostęp do szkoły rodzenia. Co więcej, 26 maja każdego roku panie, które zostały mamami w czasie poprzedzających ten dzień 12 miesięcy, otrzymują od miasta drobny upominek. Optuję za tym, by w tym roku były to pieluszki wielorazowe.

Z jakimi pytaniami najczęściej zwracają się do pani przyszłe mamy i przyszli ojcowie? Czego się najbardziej obawiają?

Co by chcieli wiedzieć? Wszystko.

Do mojej szkoły zgłaszają się nie tylko kobiety, które zostaną mamami po raz pierwszy, ale i po raz drugi czy trzeci. Te ostatnie zadają bardziej świadome pytania, ponieważ pary, które spodziewają się pierwszego dziecka, są często tak przestraszone, że aż nie wiedzą, czego się boją.

Najczęstsze wątpliwości dotyczą pielęgnacji dziecka, jego kąpieli (tu przodują tatusiowie), szczepień, pierwszej pomocy czy laktacji. Teoretycznie mamy 10 spotkań po 2 godziny, ale i ja lubię mówić, i rodzice mają dużo pytań, więc to się często przedłuża. Przez te lata doszłam do wniosku, że warto rodzicom nawet te same wiadomości przekazać kilka razy.  Poczucie bezpieczeństwa młodych rodziców jest dla mnie priorytetem.

A co z kwestią samego porodu i bólu odczuwanego w jego trakcie? Jak można mu przeciwdziałać, żeby też spokojniej pod względem psychicznym do niego podejść?

Choć kobiety często boją się bólu przy porodzie, rzadko o tym mówią. Oczywiście zawsze poruszam temat cesarskiego cięcia, porodu siłami natury i tego, jak każdy z nich przebiega. Jeśli mówimy o bólu, warto zwrócić uwagę, że w celu jego złagodzenia można korzystać nie tylko ze środków farmakologicznych, ale i aromaterapii, masażu, a także wypożyczyć aparat TENS. Uczę też przyszłych ojców, by masowali swoje partnerki… np. piłkami tenisowymi w skarpetce, to naprawdę może pomóc, ulżyć w bólu. Podczas porodu tworzą się bardzo ważne wspomnienia, warto więc również przygotować listę swoich ulubionych utworów, by później – kiedykolwiek któryś z nich się usłyszy – móc z sentymentem powiedzieć: „Przy tej piosence przyszła na świat moja córka/mój syn”. Sama dobrze pamiętam, przy którym utworze dowiedziałam się, że jestem w ciąży z pierwszym dzieckiem.

Rodzice początkowo uśmiechają się pod nosem, są sceptycznie do tych pomysłów nastawieni, ale gdy rozmawiamy już po rozwiązaniu, mówią, że rzeczywiście muzyka czy masaż pomogły. Nawet jeśli ma się minutową przerwę między skurczami, taki krótki relaks w tym czasie może być dużym odpoczynkiem. Warto sobie uświadomić, że choć poród jest ciężki, bardzo męczący, na końcu tej wykańczającej drogi czeka najwspanialszy prezent na świecie – dziecko.

A co z kolejnym porodowym postrachem, czyli nacięciem krocza? Czy to makabryczna konieczność, czy zabieg ratujący komfort poporodowego życia?

To na pewno nie powinna być procedura nagminna i też taką nie jest. Poród z ochroną krocza to poród naturalny, bez udziału interwencji medycznej, jaką stanowi właśnie nacięcie krocza. Warto jednak pamiętać, że w tym pojęciu „ochrony krocza” mieści się również minimalizowanie ryzyka samoistnego pęknięcia tkanek kanału rodnego. Należy też dodać, że nie u każdej kobiet będzie szansa na uniknięcie nacięcia, nawet po odpowiednich przygotowaniach.

Poród to wspólna praca rodzącej i położnej: z jednej strony wymaga wiedzy i doświadczenia personelu, z drugiej strony przygotowania się ze strony przyszłej rodzącej, jednak efekt końcowy w postaci ochronionego krocza nie zawsze musi być możliwy.

Trzeba się uczyć, żeby urodzić dziecko?

Pamiętam, że takie pytanie zadała mi jedna pani po siedemdziesiątce z mojej miejscowości: „Po co ta szkoła?”. Powtarzały się opinie, że przecież kobiety kiedyś rodziły na polu, wsadzały dziecko do koszyka i pracowały dalej. Zastanawiałam się, co odpowiedzieć, żeby kogoś nie urazić. Chciałam odparować, że po prostu spełniam swoje marzenia, ale wtedy pewnie usłyszałabym jakieś: „Pff”. Raz nawet nazwano mój pomysł „wydumką”. Dla kogoś to może i wydumka, ale teraz już zdecydowanie odpowiadam, że gdy jakiś czas temu w Michałowie wprowadzono możliwość skorzystania z rehabilitacji na rowerku stacjonarnym, niektórzy się śmiali z jeżdżenia rowerem w miejscu, a teraz czekają na to pół roku w kolejce.

Ja nie uczę, jak rodzić, opowiadam. Zwiększam świadomość kobiet dotyczącą ich własnego ciała i zachodzących w nim zmian, dzięki czemu przyszłe mamy dowiadują się, jak przebiega ciąża, poród, połóg. Ciało wie, jak rodzić. Ja jestem od tego, by wytłumaczyć, co się dzieje podczas porodu, jaką pozycję można wybrać, jak w sposób naturalny łagodzić ból. „Moje” przyszłe mamy wiedzą, jak bardzo pomaga swoboda w poruszaniu się czy też częsta zmiana pozycji. Nie jest też dla nich tajemnicą, że podczas porodu warto wykorzystać piłkę, usiąść na niej i balansować biodrami. To ułatwia dziecku zsuwanie się w dół i osłabia ból w okolicy kręgosłupa. Ulgę przynosi też ciepły prysznic i masaż. Bardzo pomaga obecność męża, partnera albo innej bliskiej osoby. Swobodne wyrażanie emocji i uśmiech.

Na zajęciach uczę, jak pielęgnować noworodka, ubierać go i prawidłowo podnosić, czym jest rumień toksyczny, żółtaczka fizjologiczna czy dlaczego dziecko po porodzie „spada z wagi”. Podczas spotkań mówimy o prawidłowym przystawieniu do piersi, technikach karmienia piersią, najczęstszych problemach laktacyjnych oraz rozszerzaniu diety niemowlaka. Podkreślam, jak się rodzicielstwem nie tylko martwić, ale i cieszyć.

Chcę dać przyszłym rodzicom pewność siebie i poczucie bezpieczeństwa. Bo przecież nie jest (nie)stety tak, że dziecko rodzi się z instrukcją obsługi w ręku. Dlatego bardzo mnie cieszy, że mama czy tata pozostają ze mną w kontakcie.

Pewnego razu mama, która urodziła w styczniu, zadzwoniła do mnie w sierpniu, żeby zapytać, czy kupić dziecku kaszkę kukurydzianą czy ryżową, bo akurat była w sklepie. Jeszcze inna pani dociekała, czy nie przekarmia dziecka, bo to właśnie jej zarzuciła teściowa. Podała mi szczegóły, powiedziałam, że wszystko jest w porządku. Okazało się, że byłam na głośnomówiącym, więc kobieta tylko dodała pod koniec: „Słyszała mama?”.

Na zajęciach w szkole rodzenia mężczyźni się mocno angażują?

Tak, bardzo. Zresztą zawsze im tłumaczę, że są rodzicami tak samo, jak ich partnerki. Podkreślam, że warto się w to tacierzyństwo zaangażować, skorzystać z możliwości wzięcia urlopu ojcowskiego, a w czasie ciąży rozmawiać z dzieckiem w brzuchu, nawiązywać z nim kontakt. Po porodzie – zdejmować koszulę i kangurować synka czy córeczkę i nadal do nich mówić. Przecież dziecko zna już dobrze głos taty z czasów, kiedy „rozmawiał z nim” jeszcze z czasów, gdy znajdowało się w brzuchu mamy. Dlatego chciałabym powtórzyć:

Mężczyźni – nie bójcie się, wasze miejsce też jest na sali porodowej. I to nie z tyłu, przy położnych, ale za plecami kobiety. Warto podać jej wodę, pomóc zdjąć koszulę, założyć nową. Wspólny poród naprawdę wiąże ludzi, o czym panowie sami się przekonują już w jego trakcie, jeśli wcześniej nie wierzą mi na słowo.

Dlaczego bycie położną to, jak pani podkreśla, najpiękniejszy zawód świata?

W mojej pracy jest wiele pięknych momentów, ale najważniejsze jest, by robić to z serca. Od dziecka chciałam być, jak mówiłam wtedy, „położącą”, już wówczas odbierałam porody mojej kotki. Postępując zgodnie z tradycją rodzinną powinnam była zdawać do szkoły policyjnej. Tak zresztą zrobiłam i nawet się dostałam,  ale koniec końców zrezygnowałam. Wybrałam studia w Lublinie, bo po prostu chciałam robić to, co kocham.

Lubię mówić, że sala porodowa zawsze mi „pachniała”. Dziecko to cud natury, a ja będę witać je na świecie – tak myślałam i tak czuję dzisiaj, mimo że przez te lata widziałam i śmiech, i łzy szczęścia, i rozpacz, i ból, jak to w życiu bywa.

I choć teraz na niej nie pracuję, uważam, że „porodówka” to cudowne, wyjątkowe miejsce. Oddział przepełniony pozytywnym bólem i cierpieniem, ale i (najczęściej) happy endami, a właściwie szczęśliwymi początkami – do szpitala przychodzą dwie osoby, a wychodzą trzy lub cztery (lub nawet więcej). Cudownie być świadkiem narodzin tej rodzicielsko-dziecięcej więzi. To magia.

Obecnie czuję, że jestem we właściwym miejscu na ziemi. Kocham moją pracę, jest dla mnie pasją. Uwielbiam ludzi. I chyba to sprawia, że bardzo rzadko w pracy czuję się jak w pracy.  Bycie położną daje mi możliwość wszelkiej samorealizacji, motywuje i ciągle napędza do działania. Największą nagrodą za moją pracę są zadowoleni rodzice i zdrowe noworodki. A możliwość realizacji nowych wyzwań w Instytucie Rodziny ej mamo jako położna, ale i jako kobieta, która sprawuje opiekę nad inną kobietą w ważnych momentach jej życia, „nakręca” mnie do wymyślania coraz to nowych wyzwań, w czym świetnie się odnajduję. Od czterech lat mam też własny zespół muzyczny Czerwone Szpilki, w skład którego wchodzą fantastyczne kobiety, kompletnie się uzupełniamy i próbujemy inspirować inne panie.

    Sprawdź powiązane tematy

    Posłuchaj podcastów stworzonych przez mamy dla mam!

    Sprawdź