„Danie moim dzieciom wolności to chyba najtrudniejsze, z czym przychodzi mi się mierzyć” – mówi Agnieszka Stefaniuk, autorka bloga „Family Fun by Mum”
Ewa Wojciechowska: Masz siedmioro dzieci, napisałaś książkę i prowadzisz programy mentoringowe. Jak ty to wszystko ogarniasz?
Agnieszka Stefaniuk: Jestem mamą od 17 lat. Moje dzieci pojawiały się na świecie mniej więcej co 2 lata, więc to wszystko przychodziło do mnie falowo. Powoli zdobywałam doświadczenie w macierzyństwie. Patrząc z boku, można odnieść wrażenie, że trudno to ogarnąć, ale wszystko się ze sobą łączyło. Jedne rzeczy wynikały z drugich.
Siedmioro dzieci, prowadzenie domu i praca – musisz być zorganizowana niczym ninja.
Niestety matki ninja nie istnieją. (śmiech) Oczywiście posiadanie tak dużej rodziny wymaga bardzo dobrej organizacji, wyznaczania konkretnych priorytetów na każdy dzień i pracy z kalendarzem. Rodzina jest dla mnie priorytetem. Czas, który jej poświęcam, jest czasem, którego jej nie zabieram.
To znaczy?
Rzeczy niezwiązane z rodziną organizuję w innych porach, niż te, w których toczy się życie rodzinne. Nierzadko wymaga to wyrzeczeń. Czasami jest to pobudka godzinę wcześniej, zanim cały dom wstanie albo położenie się spać dwie godziny później niż wszyscy. To są dla mnie świadome decyzje, które muszę podjąć, jeśli chcę czegoś dokonać lub wprowadzić coś nowego w swoje życie.
Mówi się, że w wielodzietnej rodzinie dom tętni życiem. Czym jeszcze tętni twój dom przy tylu osobach?
Mogę śmiało powiedzieć, że nasz dom tętni radością. Śmiech jest taką naszą obroną przed trudem codzienności i komplikacji, które wynikają każdego dnia. Nawet najlepiej zorganizowany dom nie jest gwarantem tego, że coś się – mówiąc potocznie – nie wykrzaczy. Choroba dziecka, popsuta pralka czy zgubiony but.
Nie jesteśmy w stanie kontrolować tego, co się czasem dzieje, ale mamy wpływ na to, jak się zachowamy i przyjmiemy te przeciwności. My podchodzimy do takich rzeczy z dużym poczuciem humoru i to uratowało nas w wielu sytuacjach.
Opowiedz zatem, jak wygląda wasz dzień.
Nasz rytm dnia różni się w zależności od tego, czy jest to weekend, środek tygodnia, czy wakacje. Niezmienne jest zawsze to, że działamy drużynowo. Staram się, aby moje dzieci były zaangażowane i zdyscyplinowane. Każdy ma konkretne obowiązki w domu, mamy punktualną pobudkę bez względu na to, czy są wakacje, czy nie. Troszczymy się o wspólny plan dnia, aby istniały takie momenty, kiedy wszyscy się widzimy.
Na przykład?
W roku szkolnym jest to najczęściej śniadanie, dlatego że popołudniami dzieci mają różne zajęcia i wracają do domu o innych porach. To jest taki czas, kiedy możemy przekazać najważniejsze rzeczy, które czekają na nas tego dnia, czy takie, z których się cieszymy.
Skoro już jesteśmy przy śniadaniu, muszę zapytać. Z ilu jajek robisz jajecznicę?
Jajecznicę robię tylko raz w tygodniu i z reguły używam do niej 24 jajek. Po dodaniu warzyw i kiełbasy wychodzi tyle, że każdy się najada. Nie jest to jednak ekonomiczne, więc korzystam z innych przepisów, przy których nie trzeba używać tylu jaj.
Waszym rodzinnym dniem jest niedziela. Stworzyłaś na tę okazję specjalny hasztag #hellosundaystyle, który cieszy się sporą popularnością. Nie chodzi w nim jednak o modę.
Bardzo lubimy niedzielę, bo wtedy wspólnie odpoczywamy i cieszymy się, że jesteśmy razem. To nie jest żadna filozofia, ale chcemy, by ta niedziela nie minęła nam w kapciach w domu. W tej akcji proszę inne rodziny, żeby fotografowały się, pokazując, jak spędzają ten czas. Tu nie chodzi o styl czy modę, to jest hasztag dotyczący bycia razem.
Patrząc na twój profil na Instagramie, można odnieść wrażenie, że rodzicielstwo to bułka z masłem. Co dla ciebie jest największym wyzwaniem w macierzyństwie przy tylu dzieciach?
Danie moim dzieciom wolności to chyba najtrudniejsze, z czym przychodzi mi się mierzyć każdego dnia. Pozwolenie im na podejmowanie najpierw decyzji dotyczących tego, co chcą zjeść albo w co się ubrać. Następnie już bardziej świadomych: z kim się bawić, gdzie przebywać. Mam wrażenie, że ta myśl, że dziecko może samo o sobie decydować, wiąże się z lękami u wielu młodych mam.
Znam osoby, które do tej pory narzekają, że rodzice starają się kierować ich życiem.
Błędem jest nadopiekuńczość i robienie wszystkiego za dziecko w takich sprawach wyższych. Wybieramy im szkoły, zajęcia dodatkowe i kierunkujemy, zapominając, że to jest ich życie. To też są trudne wybory, na ile można dać im tę wolność, gdzie ustalić granicę, żeby nie stała im się krzywda, ale też żeby ich nie stłamsić. Z każdym z mojej siódemki przeżywam dokładnie to samo, bo każde dziecko jest też inny. Wydaje mi się że to jest najtrudniejsze, a jest bezwzględnie koniecznie do rozwoju młodego człowieka, który stanie się osobą odpowiedzialną za swoje życie i błędy.
Przy tym wszystkim trzeba im też wskazać dobry kierunek. Jakie wartości i nawyki starasz się przekazywać swoim dzieciom, by mądrze wybierały?
Lubię patrzeć na swoje dzieci i wyobrażać je sobie jako osoby dorosłe: otwarte, optymistyczne, uporządkowane, odważne, szczere i lojalne. Wydaje mi się, że w dzisiejszych czasach brakuje uważnych, chętnie współpracujących i elastycznych ludzi. Chciałabym, żeby moje dzieci miały te cechy, bo takie osoby są lepszymi partnerami życiowymi, przyjaciółmi czy współpracownikami. Te piękne wartości tak naprawdę przekładają się na konkretne codziennie działania.
Co dokładnie masz na myśli?
Staram się angażować dzieci w życie rodzinne, żebym ja – jako mama – nie miała wszystkiego na głowie. Dzielę więc obowiązki domowe nie tylko z mężem, ale też z dziećmi. Wszystko oczywiście w miarę ich możliwości i dyspozycyjności.
To znaczy?
Moja nastrasza córka, która ma 17 lat, mogłaby tak naprawdę robić wszystko to, co ja. Jednak przygotowuje się do matury, więc nie ma takiej dyspozycyjności. Uczę też moje dzieci tego, że uporządkowana osoba ma więcej spokoju w życiu. Porządek to nie tylko sprawy materialne, ale też życiowe. To, co my zasiejemy w naszych dzieciach i wypracujemy w domu, jest dla nich bardzo potrzebnym fundamentem.
Twoim zdaniem osobom wychowującym się w rodzinach wielodzietnych przyswajanie tych wartości przychodzi bardziej naturalnie? Dzieci uczą się już przez to, że wspólnie dorastają?
W takiej dużej rodzinie jak moja naturalnie uczymy się współpracy i otwartości na ludzi. W końcu trzeba wysłuchać brata, który ma coś do powiedzenia, poczekać na swoją kolej w łazience, podzielić się słodyczami. To oczywiście nie oznacza, że wszystkie moje dzieci są tak samo otwarte. Każde z nich ma inny temperament i charakter.
Często się przy tym kłócicie? Jak przeżyliście kwarantannę?
Mamy to szczęście, że mieszkamy w domu, więc mogliśmy przewietrzyć głowę na podwórku. Mimo wszystko musieliśmy podejmować wspólnie decyzje: w co będziemy grali, oglądali czy co będziemy jeść na podwieczorek. Wszystko to było poddawane dyskusjom, jednak ja nie traktuję tego jako problemu. To sytuacja, w której dzieci uczą się troski o własne potrzeby i jednocześnie uważności na drugiego człowieka. Przez kłótnie dzieci też uczą się negocjacji i kompromisów. Kłótnie to dobry sposób na naukę myślenia i szukania rozwiązań.
Cieszy mnie, że moje dzieci bardzo się lubią. Nie oznacza to , że zawsze jest sielankowo. Kłócimy się chyba tyle, ile normalna rodzina. W większej rodzinie te kłótnie rozkładają się na wiele osób, więc nie są tak gwałtowne. Rodziny, w których wszystkie dzieci się ze sobą bawią i nikt się nie kłóci, po prostu nie istnieją.
Mówi się, że do wychowania dzieci potrzebna jest cała wioska ? Masz taką wioskę wokół siebie?
Mam i uważam, że jest ona bardzo potrzebna młodym rodzicom. Kiedyś ta pomoc przychodziła do nas naturalnie. W dzisiejszych czasach często mieszkamy daleko od miejsca zamieszkania i zostajemy bez wsparcia mamy, siostry czy dobrej sąsiadki. Ta pomoc jest potrzebna, nie wstydźmy się o nią prosić. Macierzyństwo to praca 24h na dobę. Czasami więc potrzebujemy kilku godzin w tygodniu czy w ciągu dnia, żeby po prostu odpocząć. I dobrze, gdyby był ktoś, kto jest w stanie nam popilnować dziecka. To są takie rzeczy, które ratują życie. Odpoczywamy psychicznie, możemy się zdystansować, nabrać sił. Warto to pielęgnować, aby się nie wypalić.
Masz za sobą siedem ciąż, siedem porodów i siedem połogów. Jak zniósł to twój organizm?
Mam to szczęście, że wszystkie ciąże oprócz ostatniej przeszłam bardzo dobrze. Właściwie przez większość czasu nie miałam większych dolegliwości. To oczywiście nie jest moja zasługa, po porostu dostałam dobre geny. Łatwo zachodziłam w ciąże, komfortowo je przechodziłam i szybko dochodziłam do siebie po porodzie.
Niektóre kobiety po pierwszym porodzie mówią: pierwszy i ostatni! Mówiłaś po którymś porodzie, że to już ostatnie dziecko?
Miałam takie odczucia po pierwszym dziecku. (śmiech) Zawsze chciałam mieć dużą rodzinę, jednak po pierwszym porodzie, kiedy spadły na mnie nowa odpowiedzialność i trud pierwszych tygodni, pomyślałam, że więcej nie dam rady. Po trzecim dziecku też było mi trudno.
Teraz wiem, że czas po porodzie, kiedy jesteśmy zmęczone, wszystko nas boli, hormony szaleją i czujemy, że tracimy grunt pod nogami, to nie jest dobry moment na podejmowanie tak radykalnych decyzji. Życie też różnie się układa i z każdą kolejną ciążą pokazywało mi, że dam radę.
Tutaj potrzebny jest właśnie taki pakiet pomocy i wsparcia. Ja pracowałam, miałam nianię oraz panią, która pomagała mi sprzątać. Ta pomoc dawała mi poczucie, że dam radę przyjąć kolejne dziecko.
Co zmienia się wraz z pojawieniem się kolejnego dziecka w rodzinie ?
Początkowo pojawia się chaos. Starsze dzieci na chwilę także tracą poczucie pewności siebie, zastanawiają się, co będzie się dalej działo, czy rodzice wciąż darzą ich takim samym uczuciem i jak to się na nich odbije. Mąż także trochę traci, bo zostaje odsunięty nieco na bok. To chyba są najważniejsze rzeczy, których boją się kobiety. Z każdym dzieckiem tak jest przez pierwsze tygodnie, jednak po chwili rodzina się dostosowuje. Z każdym kolejnym dzieckiem też jest łatwiej, bo starsze dzieci dorastają.
Czyli nie jest tak źle, jak się to opisuje?
Zawsze mówię, że z pojawieniem się kolejnego dziecka dostajemy nowy skarb. Ta miłość się mnoży. Bałam się że, nie będę miała cierpliwości, ale teraz mam jej więcej. I tak samo jest przy trzecim, czwartym, piątym, szóstym i siódmym dziecku. Im więcej mamy dzieci, tym jesteśmy bogatsi.
Obecnie nie jestem sobie w stanie wyobrazić, że któregoś z moich dzieci mogłoby nie być. Jesteśmy kompletni i każdy jest tak samo potrzebny w naszej rodzinie, wnosząc swoją osobowość, radość i miłość.
Oczywiście duża rodzina to również duże obciążenie finansowe. To jest taka decyzja, którą trzeba świadomie podjąć, wiedząc, że z pewnych rzeczy trzeba będzie zrezygnować. Zawsze mówię swoim dzieciom, że miłość nam na się pomnożyła, ale kasa w portfelu nie (śmiech).
Mówisz, że posiadanie dużej rodziny musi być świadomą decyzją. Istnieją jednak wciąż bolesne stereotypy na temat rodzin wielodzietnych. Był moment, w którym twoja rodzina na tym ucierpiała?
Nigdy nie dotknęły mnie te stereotypy. Z reguły spotykam się z miłym odzewem. Wczoraj np. byliśmy w Muzeum Narodowym w Warszawie i trzy panie podeszły do nas, komentując, że jesteśmy fajną rodziną.
Natomiast w internecie…
Tam bywa różnie. Upubliczniłam profil swojej rodziny, piszę bloga. Bywają sytuacje, że ktoś nie czyta tego, co publikuję, tylko krytykuje np. moje zdjęcie, rzucając stereotypowe komentarze odnośnie programu 500+, zapomogi, biedy i patologii. Te stereotypy są w społeczeństwie mocno zakorzenione, ale mam nadzieję, że to się zmieni.
Swoją działalnością w social mediach chcę pokazać, że duża rodzina może być świadomą decyzją kobiet, że można tę rodzinę utrzymać i nie trzeba korzystać z pomocy państwa.
Nazwałaś swoją książkę poradnikiem zarządzania szczęściem. Znajdziemy w niej przepis na nie?
W swojej książce mówię o tym, że najważniejszy jest człowiek. Będziemy szczęśliwe nie wtedy, kiedy będziemy mieć posprzątane na błysk mieszkanie czy załatwione wszystkie sprawy a z dziećmi i mężem będziemy darły koty. Kiedy mówię o zarządzaniu szczęściem, to mówię właśnie o tym. Odwróćmy priorytety, nie dom dla nas tylko my dla domu. Nie praca dla nas, tylko my dla pracy. Wtedy będziemy szczęśliwi.