„Unikajmy oceniania dziecka czy innych ludzi, to uczy ich oceniania siebie. Komplementy to też ocena”. Jak nauczyć dziecko samoakceptacji, mówi psycholog dziecięca Weronika Dzierżawa-Nalewajska
Klaudia Kierzkowska: Wiele osób, zarówno dorosłych, jak i dzieci, ma problem z samoakceptacją. Ostra autokrytyka często nie ma pokrycia w rzeczywistości. Jak rodzi się samoakceptacja?
Weronika Dzierżawa-Nalewajska: Samoakceptacja rodzi się w empatii, braku presji i oczekiwań. By rosnąć, potrzebuje ciekawości, zrozumienia i otwartości. Samoakceptacja nie lubi ocen i krytyki. Samoakceptacja rodzi się od samego początku życia człowieka, a w ogromnym stopniu zależy od tego, czy dziecko czuje się akceptowane przez rodziców.
Niemowlaki odbierają sygnały od opiekunów poprzez dotyk. Jeśli dziecko jest dotykane, pielęgnowane z czułością, delikatnością i w tempie, które dziecku odpowiada, będzie czuło się przyjęte, a tym samym zaakceptowane. Wszystko to dzieje się już od pierwszego dnia, a nawet jeszcze wcześniej, zanim dziecko pojawi się poza brzuchem mamy. Tym, co później sprzyja samoakceptacji, jest otwartość na to, jakie dziecko jest, bez prób zmieniania go czy dopasowywania do sztywnych ram. To bardzo trudne, bo rodzice najczęściej już od samego początku mają jakieś wyobrażenia i plany dla swojego dziecka. Tymczasem dziecko potrzebuje empatycznego spojrzenia, bycia zauważonym i bezpiecznym. Nie potrzebuje usłyszeć: „biegasz najszybciej na świecie!”, a raczej „widzę, że lubisz bieganie. Cieszy mnie, gdy coś sprawia ci taką radość”.
Jak nauczyć dziecko samoakceptacji?
Dziecko uczy się akceptowania siebie od otoczenia, najczęściej od rodziców. Obserwuje, jak otoczenie je traktuje, czy odnosi się z szacunkiem do jego granic, czy akceptuje wszystkie jego emocje – również te trudne.
Co więcej, dziecko obserwuje, jak wygląda samoakceptacja rodziców – co mówią o sobie, jak odnoszą się do swojego ciała, swojego wyglądu, czy wierzą w siebie, jak się zachowują, kiedy coś im nie wyjdzie, czy dbają o swoje własne granice. Rodzice są pierwszymi modelami dziecka i to właśnie od nich, poprzez obserwację, uczy się w początkowym etapie swojego życia najwięcej.
Wydaje mi się, że więcej kłopotów pojawia się, gdy dziecko odstaje od normy, np. jest otyłe. Często to wygląd sprawia, że koledzy się od niego odwracają, wyrządzając mu tym wielką krzywdę. Jak rodzice mogą pomóc takiemu dziecku?
W którymś momencie życia dziecka rówieśnicy są dla niego niezwykle ważni. Sytuacja, w której dziecko, nastolatek ma trudności w relacjach z koleżankami i kolegami, powinna być dla rodziców sygnałem, by uważnie przyjrzeć się temu, co dzieje się w życiu ich dziecka. Dziecko otyłe potrzebuje pomocy medycznej, ale również zadbania o jego emocje: zauważenia jego trudności, zapytania o to, jak się ma z tą sytuacją i czego potrzebuje. Czasem konieczne będzie poproszenie o wsparcie specjalistę. Warto być uważnym na to, czy zachowania rówieśników w stosunku do naszego dziecka nie przyjęły formy przemocy rówieśniczej, bo wtedy konieczne jest włączenie szerszego działania – zaproszenie do pomocy wychowawcę, rodziców innych dzieci, pedagoga czy psychologa szkolnego. Nie zapominajmy, że dziecko, które krzywdzi inne dziecko, również potrzebuje pomocy.
Czasami rodzice w pewnym sensie okłamują dziecko „dla jego dobra”, np. dziecku z otyłością mówią, że nie jest grube, wygląda zdrowo i dobrze.
Zaufanie to jeden z filarów bezpiecznej relacji. Jeśli rodzice okłamują swoje dziecko, to nadwyrężają jego zaufanie do siebie. Prędzej czy później dziecko przekona się, że reszta świata ma inne zdanie niż rodzice, i poczuje się oszukane – oszukane przez najbliższe mu osoby.
To nigdy nie służy relacji. Dodatkowo, jeśli rodzice zaprzeczają otyłości dziecka, to znaczy, że sami jej nie akceptują, że ją wypierają, że się jej wstydzą. Jak dziecko może prosić ich o pomoc w trudności, której zaprzeczają? Takie myślenie może doprowadzić do poczucia, że to dziecko jest problemem, co w konsekwencji jeszcze bardziej odsunie je od rówieśników.
Jak rozmawiać z dzieckiem, które wyróżnia się z tłumu rówieśników?
To, że dziecko ma wyróżniającą je cechę wyglądu, nie jest równoznaczne z tym, że może mieć problem. To, w jaki sposób będzie sobie radziło z nieprzychylnymi komentarzami ze strony otoczenia, zależy od wielu czynników – od jego temperamentu, wrażliwości, ale również umiejętności budowania relacji z innymi, a także poczucia wsparcia ze strony najbliższych. Upraszczając – jeśli dziecko wie, że rodzice akceptują je bez względu na to, jak duże i odstające ma uszy, to tak jakby miało supermoc. I zrobi z tych uszu swój zasób.
Jak dziecku z kompleksami pomóc zaakceptować i pokochać siebie?
W okolicach początku szkoły podstawowej wiele dzieci jest bardziej niż zwykle krytyczna na swój temat. To rozwojowe i mija. Nie jest to jednak łatwe, kiedy dziecko często mówi o sobie źle – wywołuje to u rodziców dużo bezradności. Warto dać dziecku przestrzeń na wyrażenie swojego niezadowolenia sobą, nie zaprzeczać temu, co myśli o sobie, bo poczuje się niezrozumiane i osamotnione. Możesz uważać, że nos czy uda twojego dziecka są najpiękniejsze na świecie i możesz mu o tym mówić, ale równocześnie pozwolić mu być niezadowolonym: „Ja uwielbiam twój nos, lubię patrzeć, jak się marszczy, kiedy się śmiejesz. Słyszę, że ty go nie lubisz. Jak ci z tym? Chcesz o tym pogadać?”. Unikajmy oceniania wyglądu dziecka, czy innych, bo to uczy dziecko oceniania siebie. Komplementy to też ocena.
Czy takie „zakompleksione” i wycofane dziecko powinniśmy pchać w kierunku rówieśników, czy lepiej pozwolić mu pozostać z boku?
Myślę, że nic, co w relacjach robione jest na siłę, nie będzie służyło. Dziecko, któremu trudno jest w kontakcie z innymi, na pewno potrzebuje wsparcia, rozmowy bez oceniania i „dobrych rad”, zrozumienia i ogromu empatii. Zapytaj dziecko, dlaczego potrzebuje być z boku. Czy mu to odpowiada, czy wolałoby jednak inaczej? Kogo lubi, z kim czuje się bezpiecznie, przez kogo czuje się akceptowane? A może ma pasję, zainteresowania, które może dzielić z innymi pasjonatami i znaleźć miejsce, gdzie będzie czuło się ważne i wartościowe?
Do czego taki brak samoakceptacji może doprowadzić?
Jeśli trudno mi zaakceptować siebie – z całym swoim zbiorem zasobów i deficytów – to trudno będzie mi akceptować innych. Trudno będzie mi wchodzić w bezpieczne relacje z otoczeniem, a relacje to coś, bez czego nie możemy żyć w pełni, bo człowiek jest z natury istotą społeczną. Osoba, która siebie nie akceptuje, będzie często unikać bliskości z drugim człowiekiem albo będzie wchodzić w relacje, poddając się całkowicie drugiej osobie – bez zauważania swoich granic i potrzeb.
Bez samoakceptacji trudno jest uczyć się nowych rzeczy, popełniać błędy i próbować kolejny raz. Kiedy myślę źle o sobie i innych, to towarzyszy mi nieustanny lęk i napięcie, gotowość do odparcia zagrożenia. To prosta droga do uzależnień, depresji, samouszkodzeń.
Zdarza się jednak też tak, że brak samoakceptacji jest wynikiem słów, które dziecko usłyszało od osoby dorosłej. Takie słowa usłyszane od najbliższych, często nawet przez przypadek, kształtują dziecka samoocenę?
Dzieciństwo i okres adolescencji to czas kształtowania się człowieka. To nie znaczy, że po tym okresie już nie możemy się rozwijać czy zmieniać, ale to właśnie dzieci są wyjątkowo elastyczne i podatne na oddziaływanie otoczenia. Dziecko nie ma ukształtowanej tożsamości – wiedzę o sobie opiera na tym, jak się zachowa, doświadczając różnych rzeczy, ale też o to, co o sobie usłyszy od bliższych lub dalszych. Jeśli codziennie słyszy od ważnych mu osób, że nie wie, nie umie, nie poradzi sobie, ma brzydkie to czy tamto, to siłą rzeczy przyjmuje to jako fakt i z czasem zaczyna zachowywać się zgodnie z narzuconą mu etykietką. Dopiero jako dorosły będzie mógł zakwestionować zasłyszane komentarze, uznać je za prawdziwe bądź nie i odebrać im moc. To często dzieje się z pomocą psychoterapeuty.
Samoakceptacja to podstawa do bycia szczęśliwym?
Jestem psychoterapeutką. Zauważam, że akceptacja siebie prędzej czy później pojawia się w większości procesów w gabinecie. Ludzie przychodzą do terapeuty, bo nie układa im się z innymi, zalewa ich smutek lub nie potrafią kontrolować swojej złości. Bez końca obwiniają się za błędy sprzed lat, odwracają się od siebie w chwilach słabości, każą się sobie ogarnąć i „nie przesadzać”. W ich głowie wewnętrzny krytyk panoszy się bez ograniczeń. W którymś momencie zauważają, że trudno będzie im zmienić cokolwiek bez zadumania się właśnie nad samoakceptacją.
Jeśli przyjmiemy, że samoakceptacja to droga do udanych, satysfakcjonujących relacji ze sobą i z innymi, to możemy powiedzieć, że samoakceptacja jest niezbędna do poczucia, że jest się szczęśliwym człowiekiem.
Pozwólmy więc dzieciom i sobie, jako ich rodzicom, być sobą – ludźmi wystarczająco dobrymi, z zaletami i brakami, z całym spektrum emocji, z różnymi ciałami, byle by były zdrowe. Akceptujmy bezwarunkowo. Pamiętajmy, że akceptacja to nie to samo, co zgadzanie się z kimś w 100 proc. i pozwalanie na wszystko. Akceptacja to przyjęcie kogoś takim, jaki jest – bez oceny i wywierania presji, by spełniał nasze oczekiwania. Tak, to nie jest łatwe, czasem wydaje się niemożliwe. Zwłaszcza kiedy jest się rodzicem i próbuje się z całych sił sprawić, by nasze dziecko było szczęśliwe, najczęściej zgodnie z naszą definicją szczęścia, zapominając, że dla dziecka szczęście może znaczyć coś zupełnie innego.
Weronika Dzierżawa-Nalewajska – psycholożka dziecięca, psychoterapeutka – na co dzień pracuje w ośrodku psychoterapii, gdzie spotyka się z dziećmi, nastolatkami i rodzinami. Wspiera rodziców w ich rodzicielskich trudach i wątpliwościach. Zafascynowana terapią rodzin, gdzie zdumiewa ją siła i odwaga osób, które decydują się na poszukanie nowej jakości dla siebie i swojej rodziny.