Nasza córka wie, że ma dwie mamy – mówią Kasia i Ewelina, prowadzące na Instagramie profil „Original Great Family”
Marta Krupińska, Hello Mama: Na Instagramie przedstawiacie się jako „polska tęczowa rodzina, dwie mamy”. Jak narodził się pomysł na ten profil?
Ewelina: Konto na Instagramie założyłam, gdy zaszłam w ciążę. Kasia mnie namawiała, że będę miała zajęcie.
Kasia: Ale to nie był jedyny argument. Chciałyśmy pokazać, że w Polsce są takie tęczowe rodziny, jak nasza, które chcą mieć dziecko. I że to jest możliwe. Miałyśmy też nadzieję, że dzięki temu uda nam się poznać więcej osób takich, jak my.
Ewelina: Ten profil stopniowo dojrzewał. Od małego, kameralnego do takiego, który porusza coraz trudniejsze tematy. Zaczęłyśmy też pokazywać coraz więcej z naszego życia z Amelką. Dziś, jak przez jeden dzień czegoś nie wrzucimy, zalewa nas fala wiadomości, czy wszystko u nas ok. To bardzo fajne, dzięki temu czujemy się zintegrowane z tymi, którzy nas obserwują.
Kto was obserwuje?
Różni ludzie w różnym wieku, od typowych „instamatek” i tradycyjnych rodzin, po tęczowe osoby i rodziny, jak my, również tacy, którzy mają tęczowe dzieci. Duży przekrój wiekowy i społeczny, nie odnosimy się do jednej grupy ludzi, tylko do ogółu.
Domyślam się jednak, że musicie mierzyć się też z ciemną stroną internetu, czyli z hejtem.
Kasia: Zdarzały się chamskie komentarze albo prywatne wiadomości. Najczęściej powtarzało się, że krzywdzimy dziecko, najlepiej, żebyśmy je oddały, skąd je w ogóle mamy, pewnie żeśmy je komuś zabrały, że Ewelina powinna mnie zostawić, bo mała będzie miała zniszczone życie przez to, że ma dwie matki.
Ewelina: Ale na szczęście przez te dwa lata, odkąd prowadzimy profil, tych wiadomości nie było dużo, dosłownie kilkanaście. Znacznie więcej było takich, że ktoś miał coś przeciwko, ale jak nas poznał, na tyle na ile można kogoś poznać na Instagramie, to zobaczył, że takie rodziny, jak my też mogą mieć dziecko i to dziecko może być szczęśliwe. Ze zwykłego profilu to się przerodziło w naszą misję, że tak też można, że się da, że jesteśmy normalne. Staramy się przybliżać ten temat, eksponować naszą normalność, zgodnie z zasadą, że czego człowiek nie zna, tego się boi.
Teraz, w dobie szkalowania społeczności LGBT przez polityków i hierarchów kościelnych, to szczególnie ważne. Na ile to oswajanie tematu, takie przykłady, reprezentacja w mediach społecznościowych, mają wpływ na zmianę nastawienia społecznego?
Same mamy dobry przykład – nasz coming out przed najbliższymi. Polegał on głównie na daniu czasu naszym rodzinom, delikatnym ich oswajaniu. Trzeba pokazać tę normalność, ale każdy potrzebuje inny zakres czasu na zrozumienie. Obie pochodzimy z dość konserwatywnych rodzin. Nasze mamy najdłużej to akceptowały, z babciami, rodzeństwem to poszło szybciej. Im zajęło najdłużej, żeby przetrawiły ten temat, po wielu rozmowach, wspólnych spotkaniach.
A jak wasi najbliżsi zareagowali na wiadomość, że będziecie miały dziecko?
Byłyśmy wtedy razem siedem lat, spędzałyśmy razem wakacje, jeździłyśmy do siebie nawzajem na święta, wszelkie uroczystości rodzinne. Nigdy nie ukrywałyśmy tego, że chcemy mieć dziecko, po prostu nie wiedziałyśmy, jak to zrobimy. A oni to trochę przyjmowali mimo uszu.
Gdy się dowiedzieli, bardzo się zdziwili, to był szok: ale jak to?, ale po chwili zaczęli pytać, czy wszystko dobrze, bardzo się ucieszyli. Trochę się obawiałyśmy, jak zareagują. Szczególnie, że w obu naszych rodzinach Amelia jest pierwszą wnuczką.
Ale te obawy okazały się niepotrzebne, bo jest oczkiem w głowie babć i dziadków z obu stron. Jest słodziakiem i chyba o tym wie, trochę to wykorzystuje, boimy się już, jak to będzie za dziesięć lat (śmiech).
Miałyście dość pytań, gdzie jest ojciec, więc nagrałyście video, w którym tłumaczycie, że dawca nasienia to po prostu dawca, że Amelia nie ma ojca, tylko ma dwie mamy. Mówicie w nim też, że nie będziecie ukrywać przed Amelią, jak przyszła na świat. Opowiecie, jak wyglądała ta procedura?
Czułyśmy, że to jest właściwy moment na dziecko, ale nie do końca wiedziałyśmy, jak się do tego zabrać. Zaczęłyśmy więc przeszukiwanie internetu i trafiłyśmy na forum, gdzie były różne ogłoszenia. Dałyśmy tam swoje, napisałyśmy, jakie mamy oczekiwania. Nie do końca wierzyłyśmy, że ktoś się odezwie, ale spłynęło ze sto zgłoszeń. Szukałyśmy osoby, która wzbudzi nasze zaufanie, nie będzie szukała przygód ani miała chorych oczekiwań finansowych, bo i takie się zdarzały. W końcu trafiłyśmy. Po długiej wymianie maili umówiliśmy się na spotkanie, ale szłyśmy na nie pełne obaw. To normalne, bo w końcu byliśmy dla siebie obcymi ludźmi, wiązała nas tylko umowa dżentelmeńska, że nic od siebie nie będziemy chcieli.
Ryzyko było obustronne – że jemu się odmieni, on też mógł się obawiać, że go pozwiemy o alimenty. Ale na spotkaniu powiedział, że się nie będzie o nic ubiegał, że to nasze dziecko, że on tylko chciał nam pomóc, ale też gdyby była potrzebna pomoc w aspektach medycznych, to żebyśmy dawały znać.
Mamy do siebie maile, ale nie mamy kontaktu. Jak będziemy chciały rodzeństwa dla Amelii, to możemy się odezwać.
Co było dla was najtrudniejsze?
Nie wierzyłyśmy, że w ogóle się uda, z tego, co wyczytałyśmy, wynikało, że mamy tylko 25 proc. szans. To była metoda kubeczkowa i te sprawy techniczne trochę nas przeraziły. Podeszłyśmy do tej próby trochę zrezygnowane, na zasadzie: no dobra, spróbujmy. Z tyłu głowy była myśl, że naprawdę chcemy tego dziecka, ale nie przypuszczałyśmy, że będziemy mieć takie szczęście, że się uda tak szybko, nie po wielu latach starań.
Amelka ma już dwa lata. Jak teraz wygląda wasze życie?
Kasia: W sobotę nie możemy sobie zrobić łóżkowego dnia w piżamach, a przynajmniej nie w łóżku, bo zaraz będziemy wyciągane na siłę, że mamy iść się bawić, szykować śniadanko, mleko. Gdy Amelia skończyła rok, poszła do klubiku, bo Ewelina wróciła do pracy. Plan dnia jest więc taki, że w tygodniu po śniadaniu ja odwożę małą do żłobka, jedziemy obie do pracy, Ewelina albo jej mama odbiera ją, a wieczór jest nasz, tak jak i weekendy, jeśli ja mam wolne. Dzielimy się obowiązkami, poza prasowaniem, to jest na mojej głowie, bo Ewelina tego nie znosi, ale za to ja nie piekę ciast. Coś za coś.
W żłobku Amelka styka się z dziećmi, które odbiera mama lub tata. Jesteście gotowe na pytania, jakie pewnie zaraz zacznie Wam zadawać?
Kasia: Obie jesteśmy po studiach pedagogicznych. Wiemy, jak rozmawiać z dzieckiem, że gdy pyta, trzeba odpowiadać, prostym językiem, nie peszyć się, nie robić wykładów. Na każdym etapie rozwoju będzie kolejne pytania zadawać, na które my spróbujemy jej odpowiedzieć. Czekamy na te pytania.
Ewelina: Ma książeczki, gdzie jest tata, mama, Tosia i Julek, ale sama mówi: to jest mama, to jest tata, to jest Tosia, to jest Julek i idą na spacer, a Ami idzie z mamą Ewą i mamą Kasią. Wie, że ma dwie mamy, a w bajeczce jest mama i tata.
Kasia: W żłobku też nie ma dziwnych sytuacji, zarówno jak ja ją odwożę, i jak Ewelina ją odbiera, to słyszy: idź do mamy. Na dzień mamy dostałyśmy dwa prezenty.
Miałyście kiedyś myśl, że za granicą byłoby wam łatwiej, bo społeczeństwo jest tam bardziej tolerancyjne?
Kasia: Pomysł wyjazdu za granicę pojawił się u nas pod koniec studiów, ale nie dlatego, że tu nie jesteśmy szczęśliwe, raczej ze względów ekonomicznych. Ale jesteśmy bardzo rodzinne, każdy weekend spędzamy z rodziną Eweliny, na wakacje wyjeżdżamy w moje strony. Nie wyobrażamy sobie życia z dala od naszych bliskich i widywania ich dwa razy do roku. Zresztą jeśli wszyscy zaczniemy stąd uciekać, to nic się nie zmieni. Na szczęście nie spotykają nas nieprzyjemności ze strony naszego najbliższego otoczenia, więc póki co nie mamy zamiaru stąd wyjeżdżać i mam nadzieję, że to się nie zmieni.
Ale nie da się ukryć, że za granicą osoby LGBT mają większe prawa, a w Polsce jest jeszcze w tej kwestii wiele do zrobienia. Obserwujecie takie rodziny jak Wasza z innych krajów?
Ewelina: Followujemy parę z Holandii, one się spodziewają właśnie drugiego dziecka. Kiedyś napisałyśmy z pytaniem, jak to u nich wygląda. Wszystko jest traktowane normalnie, tak jak my się stresowałyśmy, czy będziemy mogły być razem przy porodzie, one miały to zagwarantowane, tak samo jak to, że mała będzie dobrze przyjęta w żłobku. Ale więcej mamy takich znajomych w Polsce. Sporo par się stara o dziecko, mimo tej sytuacji wiele z nich ma nadzieję, że to się zmieni.
Kasia: Tam w akcie urodzenia obie są wpisane jako mamy. U nas nie można nawet wpisać „ojciec nieznany”, nie ma już takiej formuły. To się zmieniło, bo uznano, że takie dziecko będzie krzywdzone społecznie, więc lepiej wymyślić ściemę.
Dla mnie to jest gorsze, bo dziecko ma w dowodzie i dokumentach wpisaną fikcyjną osobę, co uważam za znacznie bardziej krzywdzące.
Jakie jest wasze największe marzenie w związku z sytuacją społeczności LGBT i Waszej rodziny?
Ewelina: Ja mam marzenie, żeby wszystko można było prawnie zabezpieczyć, żeby Kasia miała równe prawa do Amelii, była wpisana w akcie urodzenia jako drugi rodzic. Żebyśmy miały pewność, że jak mi się coś stanie, to Amelka będzie z Kasią, a nie że będzie musiała o nią walczyć prawnie, gdy na co dzień jest jej mamą, opiekuje się nią, dba o nią.
Kasia: Chciałybyśmy, żeby rodzice nie szufladkowali swoich dzieci, tylko wychowywali je w tolerancji, bez podziałów i szkalowania. Bądźmy dla siebie takimi, jak sami chcielibyśmy, by nas traktowano.