Mother-life balance to pamiętanie o tym, że jesteś też kobietą. Nie tylko matką Monika Pryśko. Zdjęcie: archiwum prywatne

„Mother-life balance to pamiętanie o tym, że jesteś też kobietą. Nie tylko matką” – mówi Monika Pryśko, autorka bloga Tekstualna

Spis treści:

"Matki zawsze odkładają siebie i swoje potrzeby na sam koniec, na jutro. Właśnie dlatego każdej z nas przyda się praca nad mother-life balance" - mówi Monika Pryśko, autorka bloga Tekstualna.

Mother-life balance – co to takiego?

Aleksandra Zalewska: Przeglądam twojego bloga tekstualna.pl i konto na Instagramie. Widzę hasło "mother-life balance" i aż nie mogę uwierzyć, że nikt go wcześniej nie wymyślił! Dlaczego dopiero teraz wpadłaś na ten pomysł? Przecież twoja córka ma już 6 lat, więc nad równowagą między życiem a macierzyństwem pracujesz od dawna.

Monika Pryśko: Faktycznie, pracuję od dawna, tylko nazwałam zjawisko dopiero niedawno. Ale miałam taki kryzys pracowo-mamowy i pojawiła się potrzeba nazwania. Ludzie dookoła mówią, że mają problem z równowagą między życiem i pracą, a ja nie mam problemów z pracą. Work-life balance umiem na 100 proc. To w macierzyństwie mam wiele dylematów i rozmyślań. I z jednego z nich zrodziło się mother – life balance. W telegraficznym skrócie to taki mechanizm, droga, która pozwala nie zatracać się w macierzyństwie. To częsty problem młodych matek, zwłaszcza przy pierwszym dziecku, które jest wybitnie absorbujące, a znalezienie własnych sposobów, odnalezienie się w macierzyństwie jest trudne.

Równowaga jest potrzebna, a w codzienności, tej od 6 do 22 nie ma czasu na pomyślenie o sobie. To jest coś, co zawsze przekłada się na następny dzień. Nie dlatego, że nie chcemy o sobie pamiętać, tylko że w biegu zawsze myślimy: „A zrobię to jutro, jutro pomyślę, jutro się umówię" etc. I dopiero po kilku tygodniach czy miesiącach kobieta-matka budzi się z ręką w nocniku, jest sfrustrowana i staje się chodzącą bombą zegarową.

Czy miałaś momenty, że odkładałaś siebie na później?

Miałam. Choćby w czasie rozwodu, gdy odkładałam swoją złość i pretensje na bok, żeby załagodzić sytuację, żeby naszej córce było lepiej. Zawsze jest tak, że z pracą sobie radzę. Ale z tym, że moja córka potrzebuje uwagi, a ja mam w tym czasie migrenę — niekoniecznie. Albo wracamy z przedszkola i moja córka śpiewa piosenki, a mnie szlag trafia, bo potrzebuję ciszy.

Monika pryśko, propagatorka mother-life balance
Monika Pryśko, propagatorka mother-life balance. Zdjęcie: archiwum prywatne

Wiem, że o tym się nie mówi. I że wszystkie tak mamy. Matki potrzebują czasem ciszy. Ja się nauczyłam mówić mojej córce o moich potrzebach. Bez owijania w bawełnę mówię: "Daj mi pół godziny. Przeczytam te dwa artykuły i jak skończę, to idę do ciebie, a teraz ty możesz oglądać swoją bajkę". Zaznaczenie swoich potrzeb jest bardzo ważne, bo dziecko wie, na czym stoi, a matka się nie frustruje. I wiesz co? To działa! Dbając o siebie i mówiąc o tym, czego potrzebuję, daję przykład mojej córce. I ona teraz też umie powiedzieć: "Mamo potrzebuję pół godziny dla siebie, zamykam teraz drzwi". I ja to szanuję, a jednocześnie nie zastanawiam się, czy próbuje mi coś przekazać podprogowo, bo nauczyłyśmy się, że mówimy wprost.

Mother-life balance – jak go tworzyć?

Twoja córka ma 6 lat, można jej pewne rzeczy wytłumaczyć. A jak pracować nad mother-life balance jak masz dwulatkę, z którą się pogadać nie da?

Nie mam zielnego pojęcia! (śmiech). A tak na serio, bez względu na wiek dziecka, trzeba nauczyć się prosić o pomoc i ją przyjmować. Kiedy coś się dzieje, proszę o pomoc przyjaciółkę, bo cała moja rodzina mieszka daleko. Nie warto utrwalać w sobie tego stereotypu, że tylko matka się dobrze zajmie dziećmi. Lepiej mądrze podzielić się obowiązkami z partnerem albo umówić się z mamą czy teściową, jeśli jest taka możliwość. Fajnie jest móc podążać za potrzebami. Ja mam potrzebę ciszy, pracy w spokoju. I realizuję ją tak, że wstaję godzinę wcześniej, przed moją córką, na spokojnie piję kawę i zabieram się za pracę. Bywa, że bardziej potrzebuję ośmiu godzin snu. To śpię.

Czasem w ramach pracy nad mother-life balance warto pójść do psychologa. Albo na paznokcie. Mamy motywację i usprawiedliwienie (choć go nie potrzebujemy), żeby zrobić coś dla siebie, bo wiemy, że wtedy będziemy milsze dla otoczenia. Mother-life balance to hasło worek, do którego można wiele wsadzić. Ale chodzi o to, żeby nie zwariować. Żeby mieć jakiś bufor. Coś, co nas chroni przed frustracją i psychiatrykiem.

Jak sobie wtedy poradzić z wyrzutami sumienia? Bo jak pracujesz nad równowagą i znajdujesz czas dla siebie, to w pewnym momencie myślisz: "A może powinnam ten czas poświęcić dziecku, zamiast pić tę mityczną ciepłą kawę?"

Ja doskonale wiem, że jak nie mam czasu dla siebie, to jestem wkurzona. Bo chcę się z nią jak najszybciej pobawić, odhaczyć i mieć z głowy. Odkładanie siebie na później jest bez sensu, bo i tak nie spędzasz wartościowego czasu z dzieckiem. Zawsze jest pranie, prasowanie, etc. Nie mam czasu dla siebie to chociaż coś ugotuje. Ja muszę mieć czas dla siebie. Bo wtedy mogę olać to pranie i sprzątanie, bo czuję się supermatką, która wie, jakie ma priorytety. A jak tego czasu nie mam, to odhaczam kolejne rzeczy z niekończącej się listy. I dziecko jest wtedy na samym końcu, bo zabawa nie jest priorytetem.

Monika pryśko, propagatorka mother-life balance
Monika Pryśko, propagatorka mother-life balance. Zdjęcie: archiwum prywatne

Nie chodzi o to, żeby być chłodną, skoncentrowaną na sobie kobietą. Ale też nie chodzi o to, żeby w całości poświęcić się dziecku. Trudność polega na tym, żeby znaleźć dobre dla wszystkich proporcje, bez drastycznych rozwiązań.

Nie masz wrażenia, że problem braku równowagi, to problem matek? Faceci raczej nie pracują nad father – life balance.

Masz rację. Faceci jak chcą odpocząć, to odpoczywają. Nie mają problemu, żeby się podzielić obowiązkami. Albo, żeby tylko bawić się z dzieckiem. Mózg facetów działa inaczej. Są zadaniowi. Jedno zrobią, zamykają szufladkę, otwierają kolejną. I w czasie robienia jednej rzeczy nie myślą o tych kolejnych, które zrobić trzeba. A kobietom ciągle głowę zaprząta to, co mogłyby robić, gdyby nie robiły tego, co robią. Paranoja. Od facetów powinnyśmy uczyć się tego, że świat się nie zawali, jeśli będziemy robić jedną rzecz naraz, a nie cztery.

Czyli to, jak wracamy do domu i ojciec został z dzieckiem, i to dziecko jest zadowolone, nakarmione, ale w zlewie kipią naczynia, obiadu nie ma, a pranie jak leżało, tak leży, to to nie oznacza, że facet sobie nie radzi, tylko że radzi sobie inaczej?

Dokładnie! Wiesz jak mi jest ciężko ten fakt zaakceptować i nie przykładać własnej miary do takich sytuacji i nie mówić o tym, co ja bym na jego miejscu zrobiła? Ale jak już się zrozumie mechanizm działania facetów i przejdzie nad tym do porządku dziennego, to jest ok.

Mother-life balance – macierzyństwo pod prąd

Zatem równowagi między byciem matką a życiem trzeba się uczyć od ojców.

Trochę tak. To nie jest stan, który osiągniemy i już. To droga. Wytyczna, motywacja, żeby dbać o swoje samopoczucie codziennie. Ja nie mogę powiedzieć, że równowagę osiągnęłam. Ale mogę powiedzieć, że jest lepiej, niż było. Gdy Ina miała rok, byłam koszmarnie sfrustrowana. Nie umiałam odpuścić. Miałam pretensje do rocznej córki, że ona nie chce spać. Bo w pracy były wobec mnie jakieś wymaganie, którym nie mogłam sprostać. Czułam się w obowiązku słuchać i spełniać oczekiwania każdej strony, a nikt nie słuchał mnie. I to jest złe.

Musiałam zmienić sposób, w jaki pracuję. Łączę freelance z pracą na pół etatu. Potrzebowałam więcej czasu dla siebie, więc nieznacznie podniosłam stawki, zmniejszyłam ilość zleceń. Udało się. Pieniędzy nie ubyło, czasu jest więcej. Ale od razu dodam, że mam to szczęście, że robię to, co lubię i praca jest dla mnie tym sposobem na łapanie równowagi. Wiem, że są kobiety, które pracują, bo muszą jakoś zarabiać. Wtedy tego balansu trzeba szukać gdzie indziej. Hobby, sport, rozwój.


Dla mnie mother-life balance to również zaakceptowanie faktu, że nie da się być wszędzie na 100 procent. No nie będziesz idealną matką i pracownikiem roku. To jest utopia, którą ktoś nam wmówił i którą podsycają media społecznościowe.

Monika pryśko, propagatorka mother-life balance
Monika Pryśko, propagatorka mother-life balance

Skąd się to przekonanie wzięło?

Bo kobiety bardzo chciały być wszędzie, robić wszystko najlepiej na każdym polu. Bo słyszysz, że chcieć to móc, że "sky is the limit". Ale to gówno prawda. Jak masz kredyt, chore dziecko, strajk nauczycieli i jeszcze deadline i początki depresji to nie dasz rady być na 100 proc. I to jest okej!

Padłyśmy ofiarami motywacyjnych cytatów?

Trochę tak. Ale dzieje się tak dlatego, że my chcemy tego idealnego życia, jak z Instagrama. Chcemy być supermatkami, ale też chcemy być doceniane w pracy. Chcemy wsuwać burgery i mieć bikini body. Ciężko nam uwierzyć w słowa Oprah, że możesz mieć wszystko, ale nie wszystko naraz.
Dla mnie kluczowe w życiu jest jedno słowo: "satysfakcja". I tak staram się balansować, żeby tę satysfakcję odczuwać. Dlatego ciągle się rozwijam, dbam o swoje potrzeby, ale i o potrzeby innych. Pamiętam, że mama to tylko jedna z moich życiowych ról.

Można powiedzieć, że mother-life balance to sztuka ulżenia sobie?

I zaakceptowania tego, że nie jesteśmy perfekcyjne. Ciężko nam się przyznać, że coś nam nie idzie. Że mamy migrenę – jasne. Ale jak mamy poważny problem zdrowotny czy w pracy, to już trudniej. Więc to zachęta do mówienia, że w życiu nie jest tak różowo, jak na Instagramie. Dzięki mother-life balance nauczyłam się odpuszczać rzeczy, które robiłam bardziej z poczucia obowiązku, niż faktycznej potrzeby. Choćby sprzątanie. Od roku mam remont w mieszkaniu. Co posprzątam, jest brudno. Więc odpuściłam. Ten remont kiedyś się skończy, mój dom w końcu będzie moim domem, a nie placem budowy. Więc się nie wkurzam, że chwilowo jest kurz i kable na wierzchu.

Albo, gdy wieczorem w zlewie jest pełno, a mój facet i córka chcą oglądać film, to siadam z nimi na kanapie, opycham się popcornem i cieszę życiem, a nie stoję przy garach, podczas gdy oni się dobrze bawią.
To też pamiętanie o tym, że jesteś też kobietą. Nie tylko matką. To zadbanie o ciało nie po to, by mieć sześciopak i ładniejsze zdjęcia na Insta, ale żeby lepiej się czuć. Jestem bardzo dumna z faktu, że znalazłam czas na jogę i regularnie ćwiczę. I wcale nie czuję się gorszą matką dlatego, że wygospodarowałam czas dla siebie i że nie jestem na samym końcu w kolejce do zaspokajania potrzeb.

Tak łatwo zapominamy, że jeszcze kilka lat temu tańczyłyśmy na festiwalu i wracałyśmy do domu stopem. Pamiętać, że chcemy iść na randkę, gdzieś wyjechać, znowu mieć 16 lat, a nie być wiecznie odpowiedzialną. Chcemy nic nie robić, relaksować się, nie myśleć o odpowiedzialności. I jak damy sobie do tego prawo czasem, to przewietrzymy głowę, odpoczniemy i potem możemy z odpowiedzialnością i przyjemnością zajmować się dziećmi. Mother-life balance jest z korzyścią dla wszystkich.

    Sprawdź powiązane tematy

    Posłuchaj podcastów stworzonych przez mamy dla mam!

    Sprawdź