Marta stworzyła plakat, który powinien zobaczyć każdy rodzic. Kawałki jedzenia, jakie podajesz dziecku, mają znaczenie
Marianna Fijewska-Kalinowska: Jest pani współorganizatorką #AkcjaBezpieczneKawałki. Na plakacie promującym akcję widzimy produkty takie jak orzechy, parówki, marchewkę czy winogrona podane w sposób, który zminimalizować ma ryzyko zadławienia u dzieci. To szalenie ważna akcja i jako rodzic dziękuję pani za nią!
Marta Czerniewicz-Pietryga: Cieszę się, że #AkcjaBezpieczneKawałki spotkała się z pozytywną reakcją rodziców, ponieważ to oni są główną siłą napędową. To dzięki ich zaangażowaniu plakat trafia do kolejnych żłobków i przedszkoli, a także na domowe lodówki czy na stoliki kawowe dziadków. Do tej pory plakat został pobrany ponad 1400 razy.
Celem akcji jest szerzenie informacji dotyczących prewencji zadławień spowodowanych jedzeniem u dzieci, które nie ukończyły czterech lat. Plakat zawiera produkty żywnościowe, na które należy szczególnie uważać w tej grupie wiekowej.
Rodzicom i opiekunom często wydaje się, że wystarczy dbać o odpowiednio podane jedzenie w trakcie rozszerzania diety dziecka, a po przekroczeniu drugiego roku życia dzieci mogą otrzymywać jedzenie w takiej samej formie, jak osoby dorosłe. W rzeczywistości jest inaczej.
Niestety… pokazała to historia Mikołaja, o której czytamy na stronie akcji.
Mikołaj w momencie zadławienia miał prawie cztery lata. Mama zaprowadziła go do przedszkola jako zdrowego chłopczyka i sądziła, że będzie on bezpieczny i zaopiekowany w placówce. Tymczasem dzieciom zostały podane niepokrojone winogrona, Mikołaj zadławił się całym winogronem, przez 20 minut był reanimowany. Doszło do niedotlenienia mózgu i chłopiec do dziś jest w stanie śpiączki. Gdy usłyszałam tę historię, wiedziałam, że trzeba zrobić coś, co rozpowszechni wiedzę na temat bezpiecznego podawania jedzenia dzieciom. Jednak #AkcjaBezpieczneKawałki to nie jest tylko plakat. Pod adresem zbiórki na leczenie Mikołaja można znaleźć m.in. e-book, w którym grono ekspertów zebrało ciekawe pomysły na lunch-boxy dla dzieci oraz sześć merytorycznych artykułów na temat podawania bezpiecznych kawałków i udzielania pierwszej pomocy w przypadku zadławienia u małych dzieci.
To bardzo istotne. Pamiętam jeszcze ze szkoły rodzenia, że temat udzielania dzieciom pierwszej pomocy był właściwie całkowicie pominięty.
Od momentu rozpoczęcia #AkcjaBezpieczneKawałki usłyszałam o trzech przypadkach zadławienia u dzieci – wiem, że jedno z nich zadławiło się cukierkiem na cmentarzu i pierwszej pomocy udzielił mu policjant, który akurat był w pobliżu, w drugim przypadku doszło do zadławienia (także cukierkiem) w sklepie i tutaj pierwszej pomocy udzielił pracownik sklepu. W trzecim przypadku trzyletni chłopiec stracił przytomność i doszło do kilkuminutowego zatrzymania akcji serca na skutek zadławienia orzeszkiem. Trafił do szpitala w stanie określanym przez lekarzy jako bardzo ciężki.
Proszę zwrócić uwagę, że zarówno twarde cukierki, jak i orzeszki, które były przyczyną tych wypadków, są uwzględnione na plakacie akcji w sekcji „Nie podawaj przed 4. urodzinami”. W żadnym z tych przypadków pierwszej pomocy nie udzielił rodzic. Z jednej strony można to tłumaczyć paniką, z drugiej jednak strony warto, by rodzic wiedział, jak zachować się w sytuacji krytycznej, dlatego namawiam wszystkich rodziców do zapoznania się z zasadami pierwszej pomocy. Warto wydrukować chociażby strony dotyczące pierwszej pomocy zawarte w e-booku stworzonym dla Mikołaja, a najlepiej przejść stacjonarny kurs.
Jakie produkty są najczęściej przyczyną zadławień?
Największe ryzyko stanowią przedmioty posiadające następujące cechy fizyczne: okrągłe, owalne lub cylindryczne (np. piłki, kulki, całe winogrona); o średnicy zbliżonej do średnicy górnych dróg oddechowych dziecka, czyli około 3-4 cm; łatwo dopasowujące się (np. nienadmuchane lub pęknięte balony). Jeśli chodzi o jedzenie, najniebezpieczniejsze są winogrona podane w całości i niepokrojone lub nieodpowiednio pokrojone parówki czy kiełbaski. Zagrożenie stanowią także twarde cukierki, popcorn, żelki, gumy do żucia oraz pokrojone płaskie owalne kawałki, które mogą w całości zatkać drogi oddechowe.
Klasyką jest tu parówka w plasterkach, dlatego parówkę powinno się przekroić przynajmniej raz wzdłuż i dopiero wtedy na plasterki. Wiem, że dla części rodziców te zalecenia wydają się zbyt ostrożne, czasem się dziwią i piszą do mnie wiadomości: „Jak to?! Przecież dziecko powinno uczyć się gryźć!”. I oczywiście jest to prawda. Dziecko musi nauczyć się gryźć, ale na odpowiednich do tego produktach. Weźmy na przykład jabłko, to owoc kruchy, który można podawać w całości, bo dziecko będzie je ścierać ząbkami lub odgryzać niewielkie kawałki. Zupełnie inaczej wygląda sytuacja w przypadku jabłka pokrojonego np. na osiem części. Wówczas zdecydowanie łatwiej odgryźć czy odłamać większy kawałek, który może doprowadzić do zadławienia.
Rzeczywiście, ja też zdziwiłam się, widząc sposób podania niektórych produktów. Nigdy na przykład nie pomyślałabym, że borówki przed podaniem należy delikatnie rozgnieść. Z jakimi jeszcze reakcjami spotkała się pani w odpowiedzi na akcję?
Rodzice piszą, że to świetna akcja i, podobnie jak pani, że wcześniej zupełnie nie zdawali sobie sprawy z konieczności rozdrabniania niektórych pokarmów. Na Instagramie obserwuje mnie wiele mam mieszkających na co dzień za granicą. Z ich pomocą dosłownie kilka dni temu powstała francuska i angielska wersja plakatów, które panie chcą zanieść do pediatrów czy przedszkoli. To mnie cieszy! Zaskoczył mnie za to fakt, że tak mało plakatów zostało faktycznie rozwieszonych w placówkach poświęconych dzieciom. Na stronie akcji jest mapka, na której można zaznaczyć miejsce, gdzie plakat już zawisł. Mapka ma ułatwić rodzicom sprawdzenie, czy w ich placówce plakat jest już dostępny. W tym momencie to zaledwie około 100 miejsc, dlatego zachęcam do dalszego drukowania i podsyłania dyrekcjom plakatu drogą mailową. Wiem, że część rodziców wstydzi się zanieść plakat do przedszkola lub żłobka. Uważają, że takie działania z ich strony nauczyciele potraktują jako podważanie kompetencji. Dlatego dla ułatwienia pod plakatem znajduje się link do Listu Przewodniego z opisem akcji, który można wraz z plakatem wydrukować lub wysłać drogą mailową do placówki. List zawiera wszelkie informacje dotyczące akcji.
Szczerze mówiąc, rozumiem to – wkrótce moja córka idzie do żłobka i z całą pewnością dopilnuję, by zawisł tam plakat #AkcjaBezpieczneKawałki, ale również myślę o tym, że zostanie mi przypięta łatka nadgorliwej albo denerwującej matki… ale nawet jeśli, to trudno! Korzyści z pojawienia się plakatów w placówkach są nieporównywalnie większe niż chwilowa uraza personelu.
Niestety sytuacja wygląda tak, że nawet osoby pracujące z dziećmi nie są do końca świadome związku pomiędzy podawanym jedzeniem a zwiększonym ryzykiem zadławienia. Świadczy o tym choćby Dzień Popcornu organizowany dalej w wielu przedszkolach, choć, tak jak wcześniej wspominałam, popcorn to jedna z najgroźniejszych przekąsek dla dzieci i nie powinien być podawany przed ukończeniem 4 lat.
Powodem tego typu sytuacji jest brak w Polsce odpowiednich zaleceń. #AkcjaBezpieczneKawałki powstała na podstawie wytycznych Amerykańskiej Akademii Pediatrii. Plakat zawiera produkty, na które należy zwrócić uwagę w pierwszej kolejności, a w razie wątpliwości odnośnie do innych produktów zachęcam do zajrzenia do bezpłatnego e-booka „Bezpieczne kawałki. Jak i kiedy podać…”, w którym opisuję, jak w sposób bezpieczny podawać małym dzieciom aż 100 różnych produktów spożywczych. Większość z nich zawiera także zdjęcia obrazujące bezpieczne kawałki – odpowiednie dla małych rączek i aktualnych umiejętności dziecka. E-book jest dostępny na mojej stronie internetowej. Zachęcam do zapoznania się z jego treścią każdego rodzica i opiekuna małego dziecka.
Pracuje pani jako psychodietetyczka dla dzieci, jest też pani bardzo aktywna w mediach społecznościowych, z pewnością otrzymuje pani wiele wiadomości od rodziców. Zastanawiam się, z jakimi wątpliwościami najczęściej zgłaszają się do pani rodzice?
Najczęściej rodzice są zaniepokojeni tym, że ich dziecko nie chce jeść. „Proszę pani, on nic nie je” – często to słyszę i dość często okazuje się, że rzeczywistość jest troszkę inna. Dlatego zawsze na początku mojej współpracy z rodzicami proszę, by dokładnie spisywali (a najlepiej robili zdjęcia), co, kiedy i w jakich ilościach, a także w jakich okolicznościach zjadło dziecko. W większości przypadków okazuje się, że dziecko w ciągu dnia zjadło sporo przekąsek: banana, wafelki ryżowe, jabłko, jogurcik… a kiedy nadchodzi pora obiadu, nie chce ani kęsa.
Co pani radzi w takich przypadkach?
By ustabilizować jedzenie dziecka. Warto wyznaczyć pory głównych posiłków: śniadanie, drugie śniadanie, obiad i kolacja. To nie muszą być sztywne godziny, których pilnujemy z zegarkiem w ręku, ale dobrze, by była w tym zachowana pewna regularność i stałość. To znaczy, by te pory przesuwały się raczej o pół godziny, a nie o dwie godziny. Oczywiście przekąski nie są zakazane, ale gdy dziecko żywi się wyłącznie przekąskami, to po pierwsze nie je posiłków z pozostałymi domownikami (nie uczestniczy we wspólnych posiłkach przy stole, nie uczy się jedzenia poprzez obserwację), po drugie dieta jest mało różnorodna, a po trzecie ciągłe podjadanie zaburza naukę odczuwania głodu i sytości, tak ważną na tym etapie życia.
Czy istnieje prosta odpowiedź na pytanie, ile powinno jeść dziecko? Ostatnio natknęłam się na stronę, na której były wyznaczone miary pokarmów w zależności od wagi dziecka. Czy warto ufać takim stronom?
Najkrócej mówiąc: nie.
Przede wszystkim trzeba pamiętać, że dziecko je, gdy rośnie, a nie rośnie, gdy je. A że każde dziecko rozwija się inaczej, skokowo, to nic dziwnego, że czasem je bardzo dużo, a czasem bardzo mało.
W dodatku ma ochotę na różne rzeczy. Dwu- czy trzylatek może jednego dnia zjeść same węglowodany, czyli makaron, chlebek, ziemniaczka, drugiego dnia mięso, trzeciego dnia znów węglowodany, czwartego owoce… i tak dalej. I to nadal w perspektywie kilku dni może być zbilansowana dieta.
Proszę zauważyć, że dietetycy nie układają jednodniowego jadłospisu, tylko podchodzą do tematu długofalowo, szykując jadłospisy na 10 czy 14 dni. Najważniejsze, by rodzic proponował dziecku wachlarz możliwości żywieniowych, a zdrowe dziecko samo może bilansować sobie dietę w zależności od tego, czego potrzebuje. Zachęcam, by temu zaufać już na początku rozszerzania diety dziecka. Wiem, że wszelkie trudności związane z żywieniem dzieci są dla rodziców bardzo stresujące, dlatego podejmują różne próby zmian na własną rękę, które często nie przynoszą oczekiwanego rezultatu, a w konsekwencji może dojść do „jedynego działającego” schematu – nadmiernej kontroli i wywieraniu na dziecko presji.
Presja, czyli to usilne zachęcanie czy nawet zmuszanie do jedzenia, z czasem może spowodować, że dziecko nie będzie chciało przyjść do stołu nawet jeśli jest głodne, bo posiłki skojarzą mu się z czymś nieprzyjemnym. Te skojarzenia są bardzo silne i powodują, że ludzie po 30 latach pamiętają, co było w nich „wmuszane” i nie jedzą tego po dziś dzień. Dlatego zamiast działać na własną rękę, zawsze lepiej skonsultować się ze specjalistą.
Mówi pani, że dieta powinna być różnorodna. Co to znaczy?
Nie chodzi o to, by non-stop serwować dziecku jakieś wyszukane produkty, jak nasiona chia czy jagody goji, tylko nie zapominać o podstawowych i łatwo dostępnych produktach, które gdzieś nam umykają. Weźmy za przykład sezon zimowy. Zamiast nieustannie serwować pomidorki i paprykę, podajmy czasem kalarepkę. Warto także zwrócić uwagę na najczęstsze niedobory u małych dzieci – mianowicie niedobór żelaza i wapnia – i zadbać o odpowiednią ilość produktów bogatych w te składniki odżywcze. Dobrym źródłem żelaza są mięso i ryby, a także nasiona roślin strączkowych – jeśli dziecko zjada ich niewiele, to warto wykonać badania w kierunku anemii z niedoboru żelaza. Wapń z kolei znajduje się w produktach mlecznych.
Pamiętajmy, że ze względu na inne zapotrzebowanie, małe dzieci powinny otrzymywać pełnotłuste produkty nabiałowe, jeśli oczywiście nie ma żadnych przeciwwskazań w postaci np. nietolerancji pokarmowych. Pełnotłuste produkty to m.in. mleko 3,2 proc. oraz jogurty najlepiej typu greckiego, które mają około 10 proc. tłuszczu.
Jednak najważniejszą wskazówką żywieniową jest moim zdaniem to, by zadbać, aby posiłki były dla dziecka czymś przyjemnym. Żebyśmy jedli wspólnie i w miłej atmosferze. A to, czy na talerzu będzie wymyślne danie z ekologicznym mięsem i jarmużem czy kotlecik schabowy z groszkiem i marchewką, to kwestia drugorzędna.
Zanim została pani psychodietetyczką i rozpoczęła własną działalność, pracowała pani jako programistka. Skąd ta ogromna zmiana w pani życiu?
Jeszcze przed ciążą zainteresowałam się dietą, treningami i ogólnie pojętym zdrowym trybem życia. Miałam pomysł na napisanie aplikacji do automatyzacji układania jadłospisów, dlatego też ukończyłam studia podyplomowe z żywienia człowieka. Jednak im więcej wiedziałam w tym temacie, tym bardziej byłam przekonana, że nie samymi kaloriami i wartościami odżywczymi człowiek żyje. Gdy pojawił się mój pierwszy syn, zaczęłam czytać o rozszerzaniu diety dla niemowląt i… przepadłam. Literatura dotycząca tej tematyki całkowicie mnie wciągnęła. Zwykle jestem osobą raczej małomówną i nieśmiałą, ale gdy zaczynał się temat żywienia, nie mogłam przestać mówić. I to głośno! Zdobyłam dyplom z psychodietetyki na WUM, zaliczyłam wiele kursów zagranicznych i zaczęłam pracować z rodzicami. Poczułam miłą odmianę, bo żaden komputer nigdy mi nie podziękował, a tu nagle zaczęłam spotykać się z ogromną wdzięcznością. Ta praca jest fascynująca. Gdy przychodzą do mnie rodzice „niejadka”, mogę poczuć się niczym detektyw, bo w istocie ta praca przypomina rozwiązywanie zagadek kryminalnych czy programowanie, gdzie trzeba powiązać ze sobą wiele, czasem na pierwszy rzut oka nieistotnych, faktów. Mam cichą nadzieję, że dzięki moim działaniom wspólne rodzinne posiłki staną się stałym i miłym elementem dnia, a podawanie bezpiecznych kawałków jedzenia maluchom stanie się nawykiem każdego opiekuna.