“Podwójne macierzyństwo nauczyło mnie odpuszczania”. Zuza Skrzyńska, instagramowa sensacja, tłumaczy, dlaczego bycie matką to nieustanne mierzenie się z bezradnością
Nie radzi nieproszona, nie ocenia, tylko mówi, co sprawdziło się u niej. A sprawdziło się sporo rzeczy, zarówno w kwestii wychowywania dzieci (ma dwie córki, starsza ma trzy lata, młodsza – rok), jak i budowania marki osobistej i tworzenia w sieci. Niedawno wydała swoją pierwszą książkę (w formie e-booka) – „Złość i trudne emocje w macierzyństwie. Jak sobie z nimi radzić”, która już stała się bestsellerem.
Rozmawiam z Zuzą w niedzielny poranek. Idzie na spacer z młodszą córką. Telefon przy uchu, przed nią wózek. Całą noc nie spała, bo starsza córka “rozszerzyła dietę ich psa”, przez co czworonóg musiał co chwilę wychodzić na dwór. A jak nie zdążył, trzeba było sprzątać. Jest zmęczona, ale pogodna.
Aleksandra Zalewska: Profil na Instagramie, który teraz prowadzisz i “Notatki z macierzyństwa”, które zjednały ci 21 tys. fanów, to twoje drugie podejście do tworzenia w internecie. Za pierwszym razem byłaś świeżo upieczoną mamą twojej pierworodnej córki – Oli. I choć mówiłaś o podobnych rzeczach, co teraz, twój styl diametralnie się zmienił.
Zuza Skrzyńska: Byłam wtedy inną mamą. Moja obecność na Instagramie też była inna. Byłam bardzo oczytana, co się nie zmieniło, bo zawsze lubiłam dużo wiedzieć, znać wytyczne. Zresztą bardzo byłam w nie zapatrzona. Wiedziałam, ile czasu dziecko może spędzić czasu przed ekranem, jak się rozszerza dietę, kiedy to robić. Byłam przekonana, że stosowanie się do oficjalnych zaleceń, to jedyna słuszna droga w rodzicielstwie i próbowałam „nawrócić” na nią również inne mamy. Teraz widzę, że bardzo niepewnie czułam się w macierzyństwie i to czytanie pomagało mi się utwierdzić w przekonaniu, że postępuję dobrze, że idę w dobrym kierunku jako mama. I tą wiedzą się dzieliłam. Jednocześnie trudno było mi się pogodzić z tym, że ktoś może postępować inaczej niż ja. Mimo że nie mówiłam tego na głos, nie znosiłam odstępstw od mojej normy.
Jak jest teraz?
Teraz sobie odpuściłam. Nie chodzi o to, że robię wszystko wbrew zaleceniom i wytycznym, ale nie biczuję się już, jeśli dam dziecku na śniadanie parówkę, a nie omlet z ekologicznych jajek z warzywami. Kiedyś się zarzekałam, że nigdy dziecku bajki nie puszczę, a teraz gdy wstaję o 5.30, bo starsza córka tak się czasem budzi, to dogorywam spokojnie na kanapie, podczas gdy ona ogląda ulubioną bajkę. Śmieję się, jak sobie przypomnę te moje założenia. Ale mam w sobie o wiele więcej zrozumienia, zarówno dla siebie z tamtego czasu, jak i dla innych mam. Wiem, że każdy ma inaczej i że każdemu może być trudno. I to, że moje dziecko jest wymagające i budzi się kilkanaście razy w nocy wcale nie znaczy, że mama, której dziecko budzi się dwa razy, ma mniejsze prawo do czucia się zmęczoną.
Zrezygnowałam z tego konkursu na to, kto ma gorzej. Po prostu różnimy się od siebie. Mamy inną cierpliwość, inny próg zmęczenia i całkiem inne dzieci.
Mówisz o konkursie. A ja sobie myślę, że macierzyństwo to dzisiaj jeszcze większy wyścig szczurów, niż praca w korporacji.
No pewnie! To jest taki wyścig, którego pozornie nie ma, a jednak każdy się stara w nim ustawić jak najlepiej już na starcie. W wielu kategoriach bywa gorzej niż w korpo.
Wstajesz o tej szóstej rano, jak do firmy, potem gimnastyka, bieganie, najlepiej z dzieckiem na plecach, zdrowe śniadanie, edukacyjne zabawy, czytanie książek, trzydaniowy obiad, wysprzątany dom, wspaniały związek i wszystko z uśmiechem na ustach i bez cienia zmęczenia. Tymczasem to jest zwyczajnie niemożliwe. Stawiamy sobie poprzeczkę zbyt wysoko, oczekując, że przeskoczymy ją, najlepiej bez żadnego wysiłku. Bo skoro wszystko jest jedynie kwestią organizacji, to czym tu się męczyć?
Żaden tekst mnie tak nie wk…ia, jak ten o organizacji. Mam wrażenie, że właśnie takie słowa popchnęły mnie bardziej w stronę depresji po pierwszym porodzie. Ja już ją pewnie miałam, ale przez to powiedzonko czułam się jeszcze gorzej. Bo każdy ma inną organizację! Taką, na jaką może sobie pozwolić.
Inaczej wygląda dzień mamy, która ma jedno dziecko, nianię do pomocy i męża, który nie robi nadgodzin, a inaczej wygląda dzień mamy, która ma dwójkę dzieci i męża non stop w pracy, a jeszcze inaczej dzień samotnej mamy. Każda z nas ma inny temperament, inną odporność psychiczną. Nasze dzieci też mają różne temperamenty i dużo rzeczy wpływa na tę tak zwaną organizację.
Nie wszystko jest kwestią organizacji. Moja córka jest wysoko wrażliwa i mocno przeżywa sny. Niedawno śniło jej się, że ojciec zjadł jej kawałek kurczaka. Był więc krzyk i budzenie się co chwilę. To przecież nie wynika z mojej złej organizacji tylko z tego, że ona się taka urodziła! (śmiech)
I w tym wszystkim znajdujesz jeszcze czas na dodatkową pracę. Bo nie czarujmy się, twoja działalność w internecie jest czasochłonna.
Tak, to jest praca i powiem ci więcej – to jest przemyślana strategia, efekt kilku miesięcy debatowania z moim mężem, co mogłabym tworzyć w internecie, gdybym chciała rozkręcić własną działalność. Wielu osobom się wydaje, że praca w internecie to parę minut dziennie, spontaniczne wrzucanie postów. A to jest normalna robota, jak każda inna – wymaga planu działania i czasu na realizację, nakładów finansowych.
Długo się zastanawiałam, co robić. Wątpiłam w siebie i swoje umiejętności. Z pomocą przyszły mi słowa Oli Budzyńskiej, Pani Swojego Czasu: “Bój się i rób”. Bo nigdy nie będzie idealnego momentu, nigdy nie będziesz miała “więcej czasu”.
Mam dwójkę dzieci i robię to, co robię zamiast wieczornego sprzątania, zamiast gotowania obiadu, bo go czasem zamówię. Moja doba się magicznie nie rozciąga. To zawsze jest coś za coś. Nie boję się już, że to co robię będzie niedoskonałe i przez to mnie ludzie wyśmieją. Ten strach długo powstrzymywał mnie przed działaniem. Jeden z moich lajwów nagrywałam w rodzinnym domu, schowana przed dziećmi w łazience, siedząc na podłodze koło toalety. Musiałam zrobić przerwę, gdy moja siostra chciała z tejże toalety skorzystać. No przecież żadnej profesjonalny youtuber by tego nie dopuścił! Kiedyś bym uznała, że to takie nieprofesjonalne, że tak być nie może. A z drugiej strony, albo mogę działać w warunkach, jakie mam jako mama, albo mogę sobie odpuścić. A że mam potrzebę robienia czegoś swojego, to nie odpuszczam.
To ile czasu poświęcasz codziennie na pracę?
Przeciętnie 4-5 godzin. Ale już uspokajam wszystkie mamy, to nie jest tak, że moje dzieci siedzą przed telewizorem przez te 5 godzin, a ja pracuję. To jest czas kiedy śpią, albo kiedy jest z nimi tata, a ja siadam do komputera, telefonu, czytania książek, tworzenia “Notatek z macierzyństwa”, odpisywania na komentarze, planowania postów albo pisania swojej książki (książka już się ukazała – przyp. red.)
To książka o złości w rodzicielstwie. Temat, który mocno przerobiłam na własnej skórze. A mimo to miałam pewne opory przed pisaniem. No bo przecież nie jestem psycholożką, tylko socjolożką z wykształcenia, a zawodowo zajmowałam się mediami i marketingiem, a nie kwestiami zdrowia psychicznego.
Co popchnęło cię więc w kierunku pisania?
Prośby moich obserwujących o stworzenie takiej książki. Bardzo spodobał się im mój styl pisania. Nawet obserwujące mnie psycholożki i psychoterapeutki były pod wrażeniem treści, które tworzę.
Z moją książką, jak z notatkami jest tak, że mają bardzo bogatą bibliografię. Ja nie wymyślam nowych teorii psychologicznych. Moją siłą jest wiedza ekspercka z książek, ale też wiedza z terapii, podczas której rozpracowałam swoją złość i mam dużo sprawdzonych sposobów na radzenie sobie z trudnymi emocjami. Również w macierzyństwie.
Zobacz, jak wiele jest książek o złości. Czytając je mam wrażenie, że one nie do końca mają zastosowanie w warunkach macierzyńskich. Bo złość jest nieco inna, gdy kierujesz ją na siebie, na dziecko. Kontekst bycia mamą jest tu bardzo ważny i ja ten kontekst uwzględniam. Daję takie rozwiązania, które sprawdzą się w życiu matek, które czasem tak jak ja są chodzącą ku..icą gotową wybuchnąć.
To częściowo jest powód, dla którego wydałam książkę sama, choć miałam kuszące propozycje od dwóch wydawnictw. No ale ja przeklinam. Uznałam, że ta książka musi być napisana po mojemu. Ma być w niej taki język, jaki chcę. Taka okładka, jaką chcę. To mój książkowy debiut, moje dziecko. W przyszłości może oddam się w ręce wydawnictw, ale jeszcze nie teraz.
Choć twój Instagram jest napakowany wiedzą, to nie ma ram raczej udzielania rad. Ale obstawiam, że obserwatorki o te rady proszą.
I słusznie obstawiasz. Nie ma dnia, żebym nie dostawała nagrań dzieci czy zdjęć z pytaniami, co robić. Kiedyś czułam się w obowiązku pocieszać, podsyłać informacje, odpowiadać na milion wiadomości i bardzo mnie to wykańczało psychicznie. Teraz umiem stawiać granice i odsyłam do sprawdzonych specjalistów: psychologów, neurologopedów, pediatrów. Ale myślę, że te prośby o radę będą się nadal pojawiały.
Będzie tak, bo inaczej wychowujemy dzieci, niż nasi rodzice i nie bardzo nam pasują rady od nich?
Mamy większą wiedzę na temat rozwoju dzieci i świadomość niż nasze mamy czy babcie. I one często nam radzą w dobrej wierze, ale jednak ich wiedza bywa mocno nieaktualna. Niektóre porady możemy przyjąć, a na inne pytania szukamy same odpowiedzi, bo ufamy, że znajdziemy je w oparciu o obecną wiedzę.
I myślę też, że młode mamy nie mają takiego kręgu wsparcia blisko siebie. A do tego wstydzą się pytać, bo uważają, że to obnaża ich niewiedzę. No bo jeśli kogoś pytasz o radę, to znaczy, że ty nie wiesz, jak coś zrobić.
Dla wielu z nas przyznanie, że czegoś nie wiemy, jest strasznie trudne. A przecież to normalne, że nie wiemy! Bo skąd mamy wiedzieć? Nasze dzieci jak się rodzą, to też nie wiedzą wielu rzeczy. Wszystkiego muszą się nauczyć i my uczymy się razem z nimi.
Robię w głowie listę rzeczy, które sprawiły, że twój profil stał się tak popularny. Po pierwsze komunikacja, po drugie wiedza, jaką przekazujesz, trzecia to macierzyństwo bez ściemy, czyli pokazywanie życia takim, jakie jest, a nie jakie chciałybyśmy, żeby było.
A czwarta to dotarcie do mężów i dziadków. To jest rzecz zupełnie niezamierzona, a absolutnie genialna. Piszą do mnie mamy, które chcą uprawiać świadome macierzyństwo. Czytają książki, poszerzają wiedzę i chcą, żeby ich partner w tym z nimi uczestniczył. Dowiedział się czegoś nowego, co może pomóc rozwiązać wychowawcze problemy. Faceci nie zawsze czują potrzebę czytania książek – bez tego czują się kompetentnymi rodzicami i to jest coś, czego w sumie im zazdroszczę. Za to notatki z macierzyństwa już chętniej przeczytają.
Albo odsłuchają 40-minutowego lajwa nagranego na Instagramie. Piszą do mnie dziewczyny, że ich faceci zaczynają zmieniać kierunek myślenia, a moja forma komunikacji do nich przemawia, bo ja przekazuję samo mięso.
Dzięki temu, że wypowiadam się nieoceniający sposób, nie wstydzą się pokazać notatek teściowej, z którą się nie zgadzają. Te moje treści wyręczają mamy w różnych trudnych rozmowach. “Wiesz, jest taka dziewczyna w internecie i mówi to i to, weź sobie poczytaj”. I nawet jak osoba, której podtykają moje posty czy notatki pod nos, nadal jest nieprzekonana, to jest nieprzekonana do mnie, a nie do swojej synowej czy żony.
Przypominam sobie te wszystkie dyskusje ze znajomymi, które biadoliły, że ich partner ma zupełnie inne podejście do rodzicielstwa (ja też biadoliłam) i że szkoda, że nie wiedziały o tym przed narodzinami dziecka.
Klasyk. U nas też tak było! W różnych kwestiach się nie zgadzaliśmy. Mieliśmy też zwyczajne małżeńskie konflikty, które się pojawiają po narodzinach dziecka, gdy każdy jest zmęczony i próbuje wyszarpać czas na odpoczynek dla siebie. Siłą rzeczy dzieje się to kosztem drugiej osoby.
Odnośnie głównych założeń, mamy zgodność. Ale w konkretnych sytuacjach: zwrócić uwagę albo nie, pozwolić na coś czy nie, tutaj często się nie zgadzamy.
Dla mnie wyzwaniem było odpuszczać i przyjąć do wiadomości, że moja droga nie jest jedną słuszną.
To nie jest tak, że jak rodzi się dziecko i matka się naczyta mądrych książek, przyjmując jakiś kierunek wychowania, tutaj mówię o sobie, to ojciec ma się mu podporządkować. To jest krzywdzące, to odebranie ojcu prawa do podejmowania ważnych decyzji w sprawie wychowania dziecka. I kluczem jest nie tylko dialog, mówienie o swoich uczuciach i potrzebach, ale też przyjęcie, że czasem lepiej iść na kompromis i odpuścić. Pozwolić drugiemu rodzicowi traktować dziecko inaczej, niż byśmy chciały. Nie ma świata, w którym rodzice, czy w ogóle dwoje ludzi, ma pełną zgodność w każdej sprawie. Myślę, że pokazywanie dzieciom takiej różnorodności w podejściu może być cenną nauką na przyszłość.
A sztuką nie jest skłonić faceta, żeby wychowywał dziecko “po naszemu”. Sztuką jest wychować je razem, godząc nasze różne poglądy i metody.