„Babcia nie jest matką, matka nie jest koleżanką, dziecko nie jest rodzicem”. O życiu w środowisku wielopokoleniowym mówi psycholożka Izabela Słoniewska
Ewa Podsiadły-Natorska: Jak zmieniły się zwyczaje mieszkaniowe Polaków?
Izabela Słoniewska: Kiedyś rzeczą naturalną w wielu przypadkach – zwłaszcza w mniejszych miastach czy na wsiach – było mieszkanie wspólne lub blisko siebie. Na wsi wynikało to często np. z organizacji pracy w gospodarstwie lub dziedziczenia po rodzicach ziemi. Wspólne mieszkanie wydawało się więc dobrym rozwiązaniem, bo pozwalało na swoisty rodzaj międzypokoleniowej wymiany.
Dorosłe dzieci, pozostając przy rodzicach, miały możliwość korzystania z różnych zasobów, zarówno materialnych, jak i psychologicznych.
Psychologicznych?
Tak. Jeśli np. dziadkowie byli w pełni sił, to opiekowali się wnukami, wspomagając młodych rodziców nie tylko swoim czasem, ale również radami, które opierały się na ich własnych życiowych doświadczeniach. Korzyścią w takim układzie było więc wsparcie, również emocjonalne. Ale nie tylko, bo w zamian dorosłe dzieci opiekowały się swoimi rodzicami, kiedy ci byli już w podeszłym wieku. Nie ulega wątpliwości, że wymiana doświadczeń, bliskie relacje, wzajemność, poczucie bezpieczeństwa oraz nieodczuwanie samotności to plusy wielopokoleniowego mieszkania pod jednym dachem. To popularne niegdyś rozwiązanie ma jednak, jak wszystko, i dobre, i złe strony.
Właśnie, w przeciwnym razie zwyczaje mieszkaniowe by się nie zmieniły i pokolenia wciąż mieszkałyby wspólnie – a tak nie jest.
Otóż to. Przede wszystkim wiele zależy od tego, czy decyzja o pozostaniu w takim układzie jest decyzją niezależną, własną i przemyślaną przez obie strony, czy też wynika z innych czynników. Pamiętajmy, że czasem dzieci pozostają przy rodzicach, bo nie mają innego wyjścia, np. słabo zarabiają. A rodzice niechętnie pozwalają mieszkać ze sobą swoim dorosłym dzieciom; woleliby, żeby się usamodzielniły i poszły na swoje. To nie są dobre motywacje. Pozostanie w pobliżu siebie, szczególnie pod jednym dachem, powinno wynikać ze wspólnych chęci i podobnych potrzeb – tylko wtedy taki układ może się sprawdzić. Nigdy z przymusu czy konieczności.
Mieszkanie daleko od rodziców to dobry pomysł?
Pytanie nie czy to dobry pomysł, a z czego to wynika.
Każdy, kto staje się dorosły, jeżeli jego rozwój przebiegał prawidłowo, ma potrzebę korzystać ze swojej niezależności, uczyć się poprzez własne doświadczenia, poprzez podejmowanie decyzji i ponoszenie ich konsekwencji. Ta nauka powinna rozpocząć się już wcześniej, pod dachem rodziców. Pytanie brzmi, czy mogła. Jeśli mogła, świetnie. Jeśli nie, to zaczynają się schody.
Chodzi o to, że czasem młody człowiek za wszelką cenę chce wyrwać się z domu rodzinnego. Innym razem pozostaje w nim długo – za długo – obawiając się wejścia w życie i usamodzielnienia. I nawet jeśli założy rodzinę, pragnie zostać blisko rodziców czy dziadków. Rodzicom czasem to na rękę, a czasem wręcz przeciwnie.
Jak rozłąka wpływa na relacje międzypokoleniowe?
To ciekawe pytanie. Starsze pokolenia wychowywane były zupełnie inaczej, niż my teraz chowamy swoje dzieci. W ich przypadku sprzeciw wobec zdania rodziców często nie wchodził w rachubę. Pamiętamy przecież aranżowane małżeństwa w dawnych czasach, wywieranie wpływu na podejmowaną drogę życiową, na rodzaj edukacji, wybór zawodu czy wreszcie ograniczanie innych wyborów. Nakazy i zakazy z czasem zmieniały się w perswazję lub nacisk, w dalszym ciągu były jednak ograniczaniem niezależności i odrębności. Zmiany społeczne oraz większa samoświadomość rozpoczęły rewolucję, także w podstawowej komórce, jaką jest rodzina. Dziś młodzi sami chcą decydować o sobie. Rodzice, zazwyczaj, nie mogą im niczego narzucić, co tyczy się również miejsca zamieszkania. Jeśli jednak taki rodzic ma mocno utrwalone przekonania wyniesione z domu, może być mu trudno zrozumieć, że jego dzieci chcą być niezależne. I gdy nagle okazuje się, że wyprowadzają się one daleko, kiedy tylko zyskują taką możliwość, relacje się psują. Ale tutaj ważna uwaga – psują się nie przez wyprowadzkę młodych, a przez niepozwalanie im na indywidualność czy wybór własnej drogi.
Wróćmy do wspólnego domu. Czy ma znaczenie, u kogo mieszkamy?
Oczywiście. To, czy mieszkamy o swoich rodziców, czy u teściów, ma ogromne znaczenie. Zwykle lepiej czujemy się w rodzinnym domu. Jak trudne i toksyczne bywają relacje z teściami, wiemy wszyscy. Ale nie jest to regułą. Bywa, że relacje w domu rodzinnym nie były dobre, pozostały zadry, żale i pretensje. W takiej sytuacji może się okazać, że to z teściami świetnie się dogadamy i stworzymy dobrze funkcjonujące gospodarstwo domowe. Natomiast z reguły szereg konfliktów pojawia się wskutek dołączenia do systemu rodzinnego małżonka jako nowego członka rodziny. Budzi to różne uczucia. System rodziny ulega wtedy przebudowaniu, bo wkracza do niego ktoś, kto ma inne zasady i inne doświadczenia. Teoretycznie ktoś obcy. W rodzinnym domu często ciężko wyjść z roli, w której się kiedyś pierwotnie było, czyli: już nie jestem tylko córką, ale także żoną. Bywa trudno, aby ta nowa rola została uznana i szanowana przez rodziców. Pojawienie się nowego członka rodziny nierzadko powoduje więc konflikty, a czasem również rywalizację.
Jakiego rodzaju rywalizację?
Młoda kobieta może zacząć rywalizować z teściową o względy jej syna. Zdarzają się teściowe jak z dowcipów, „trudne”, które na każdym kroku starają się udowodnić, że synowa nie dba o ich syna tak, jak powinna. Tak się dzieje najczęściej, gdy syn był oczkiem w głowie matki, jedynakiem, choć znowu bywają wyjątki.
Czasem z kolei ojciec młodej kobiety uważa jej partnera za niewystarczająco dobrego i męskiego. Może go publicznie krytykować, kwestionować jego wybory.
Da się to jakoś poukładać?
Zawsze powtarzam, że młodzi, jeśli zdecydowali się pobrać, powinni mówić jednym głosem. Gdy zaczynają tworzyć się „koalicje” – np. matka z synem za plecami jego żony, czyli kobiety, która wkroczyła do systemu rodzinnego – nie może wyniknąć z tego nic dobrego. Małżeństwo nie przetrwa. Tutaj bardzo wiele zależy od młodych i ich asertywności oraz umiejętności wyznaczania i strzeżenia granic.
Polecamy
„Danie moim dzieciom wolności to chyba najtrudniejsze, z czym przychodzi mi się mierzyć” – mówi Agnieszka Stefaniuk, autorka bloga „Family Fun by Mum”
„Błędem jest nadopiekuńczość i robienie wszystkiego za dziecko. Wybieramy im szkoły, zajęcia dodatkowe i kierunkujemy, zapominając, że to jest ich życie. To też są trudne wybory, na ile można dać im tę wolność, gdzie ustalić granicę, żeby nie stała im się krzywda, ale też żeby ich nie stłamsić” – mówi Agnieszka Stefaniuk, autorka bloga „Family Fun by Mum”, która ma siedmioro dzieci. W rozmowie z nami opowiada o realiach życia w dużej rodzinie oraz o trudach macierzyństwa.
Załóżmy, że starsze i młodsze pokolenie mieszka pod jednym dachem – i pojawiają się dzieci. Co wtedy?
Układ mieszkania wielopokoleniowego może mieć wtedy zarówno dobre, jak i złe strony. Mówiłyśmy już o tym, że młodsze pokolenie może czerpać z wiedzy i doświadczenia dziadków. Jednak wszystko zależy od wzajemnych relacji, umiejętności poszanowania granic, jak i szanowania roli każdego z członków rodziny. Zawsze to powtarzam: babcia nie jest matką, matka nie jest koleżanką, dziecko nie jest rodzicem etc. Mnóstwo zależy od umiejętności komunikacyjnych danej rodziny i sprawności w rozwiązywaniu konfliktów, które są w takim układzie naturalne.
O!
Tak, oczywiście, że są. Dużo mówimy o tym, jakie bywa starsze pokolenie, gdy mieszka się pod jednym dachem, ale młodzi też nie zawsze są w porządku. Nieprzypadkowo powiedziałam, że „babcia nie jest matką”, zdarza się bowiem, że młoda matka zbyt hojnie korzysta z obecności dziadków na miejscu, nieustannie zostawiając z nimi malucha – a dziadkowie nie potrafią się temu sprzeciwić. Czasem też nie chcą, bo są silnie zaangażowani w relację z wnukiem. Jest więc różnie.
Wielopokoleniowe środowisko może być toksyczne i może być wspierające. Bardzo ważne jest zachowanie proporcji.
Powtarzam: babcia nie jest matką. Jest babcią, która może dać wnukom bardzo wiele. W gabinecie często słucham o tym, że nie mama ani tata, ale właśnie babcia czy dziadek mieli ogromne znaczenie w życiu moich pacjentów – w pozytywnym sensie. Dziadkowie mieli autorytet, byli dostępni, obdarowywali czułością…
Bywa pewnie też i na odwrót.
O tak, czasem słyszę historie o tym, jak ktoś patrzył na nieporadność własnego rodzica wobec jego rodzica lub że wszyscy drżeli i nie śmiali się sprzeciwić któremuś z członków rodziny. Czasem dzieci są wikłane w konflikty, manipulowane. Zdarza się znowu, że w kryzys wchodzą córka z własną matką, kiedy ta pierwsza sama zostaje matką. Jej matka może mieć o tej roli inne zdanie, propagować odmienny model wychowawczy i nie potrafić zaakceptować innego sposobu wychowywania dzieci. Wtedy pojawiają się komentarze w stylu: „Powinnaś robić to inaczej” czy „Źle to robisz, zrób to tak”. Podobnie może zachowywać się teściowa. W córce lub synowej rodzą się myśli: „Czy jestem dobrą matką?”. Tak, to jest częste. Mówimy o kobietach, ale podobnie ciężko bywa mężczyznom wyjść z roli syna i być mężem swojej żony. To są oczywiście tylko pojedyncze przykłady, które pobieżnie obrazują sytuację. Naprawdę wszystko zależy od dojrzałości obu stron, dobrej komunikacji i obopólnych chęci.
A teraz ciekawe badania – według „Raportu o stanie mieszkalnictwa” przygotowanego przez Ministerstwo Rozwoju prawie połowa Polaków między 25. a 34. rokiem życia mieszka z rodzicami. Powody są różne – niskie zarobki, brak zdolności kredytowej, późny ślub. Długie pozostawanie pod jednym dachem z rodzicami może mieć negatywne konsekwencje?
To dopiero temat-rzeka, w zasadzie na oddzielną rozmowę. Znowu bardzo wiele zależy od sytuacji i motywacji. Inna jest sytuacja, w której syn zostaje w domu, bo opiekuje się samotną, niepełnosprawną matką, a inna, gdy mimo relatywnie dobrych dochodów nie chce się wyprowadzić z domu, bo nie potrafi ugotować obiadu czy zrobić prania. Wśród negatywnych konsekwencji można wymienić choćby trudność w znalezieniu partnerki. Odnosi się to w szczególności do kawalerów powyżej „pewnego” wieku. Potencjalne partnerki mogą postrzegać takiego mężczyznę jako nieporadnego życiowo, nie wspominając o praktycznych aspektach, takich jak niemożliwość wspólnego zamieszkania czy nawet nocowania.
Badania wykazały też, że dom rodzinny szybciej opuszczają Polki (26,5, Polacy: 28,9). Jaka jest tego przyczyna?
Mogę jedynie przypuszczać, że kobiety szybciej dążą do niezależności, a także chętniej się kształcą, co prowadzi do szybszego opuszczenia domu celem kontynuacji nauki poza wsią czy mniejszymi miastami. Mają także większe szanse wejścia w związek – choćby dlatego, że mają dużo większą pulę kandydatów odpowiadających ich aspiracjom. Nie bez powodu mówi się tak dużo o miejscowościach pełnych kawalerów; młodych kobiet w niektórych regionach jest jak na lekarstwo.
28,9, czyli blisko trzydziestki. Późno wyprowadzający się z domu mężczyzna będzie umiał odciąć pępowinę?
Tego nigdy nie można wykluczyć – oczywiście nie jest to łatwe, ale z drugiej strony ludzie dojrzewają, a miłość często czyni cuda. W każdym razie na pewno nie powinno się nikogo skreślać tylko z tego powodu – jak wspomniałyśmy, motywacji co do długiego pozostawania w domu rodzinnym może być bardzo wiele. Warto jeszcze nadmienić, że znaczenie ma również czynnik kulturowy.
Np. w Stanach Zjednoczonych dzieci dość szybko wyprowadzają się z domu, wynika to z systemu kształcenia, a także z tego, że Stany to państwo, w którym „trzeba sobie radzić”. Natomiast inaczej wychowywani są Włosi, gdzie dorośli mężczyźni często zostają długo przy mamie, będąc w stanie kawalerskim. „Bamboccioni” to we Włoszech dorosłe dzieci długo mieszkające z rodzicami.
Mgr Izabela Słoniewska – psycholożka i certyfikowana psychoterapeutka z ponad 15-letnim doświadczeniem. Pracuje w nurcie psychodynamicznym i specjalizuje się w terapii zaburzeń nerwicowych, lękowych oraz zaburzeń osobowości. Specjalistka psychoterapii uzależnień oraz interwentka kryzysowa. Przez wiele lat kierowniczka poradni leczenia uzależnień. Jako psycholożka oraz interwentka kryzysowa współpracowała zawodowo z Wojskiem Polskim i posiada doświadczenie w pracy z osobami w kryzysie pozostającymi pod wpływem czynników wywołujących silny stres.