„Adopcja to możliwość obdarowania miłością” – mówi Paulina, mama trzech córek
Klaudia Kierzkowska: Razem z mężem adoptowała pani trzy dziewczynki. Dwie starsze są biologicznymi siostrami. Dlaczego zdecydowała się pani na adopcję?
Paulina Jagieła-Śliwińska: Myśl o adopcji towarzyszyła nam od zawsze. Moim marzeniem, już od najmłodszych lat, była duża rodzina. Zawsze chciałam mieć dzieci biologiczne, ale także i adoptowane. Jestem osobą, która lubi pomagać i zmieniać życie innych osób na lepsze.
Pamięta pani moment, w którym zadzwonił telefon z ośrodka?
Pamiętam, jakby to było wczoraj. Dzień wcześniej rozmawiałam z kolegą z naszej grupy adopcyjnej. Rozmawialiśmy, że jest tyle chętnych par, które chcą adoptować dziecko, że zapewne czas oczekiwania będzie jeszcze bardziej wydłużony. Następnego dnia, kiedy byłam w pracy i miałam wyciszony telefon, zauważyłam, że mąż kilkukrotnie próbował się do mnie dodzwonić.
Przeczytałam wiadomość: „Dzwonili z ośrodka adopcyjnego! Mamy dwie córeczki!”. Oddzwoniłam od razu. Płakałam, cieszyłam się, głos mi drżał, ręce się trzęsły. Myślę, że podobne emocje towarzyszą kobietom, które dowiadują się, że są w ciąży.
Zdecydowanie się na adopcję dziecka jest chyba jedną z trudniejszych decyzji w życiu. Jak rozpoznała pani, że jest na to gotowa?
Walka o biologiczne potomstwo trwała kilka lat. Choć z jednej strony wiedziałam, że chcę adoptować maluszka, to z drugiej nie byłam na ten krok gotowa psychicznie. Bardzo ważne jest, by przejść tzw. „żałobę” po dziecku biologicznym, czyli pogodzić się, że nie zostaniemy rodzicami biologicznymi. Adopcja nie jest w zastępstwem rodzicielstwa biologicznego. Adopcja to przede wszystkim możliwość obdarowania miłością dziecka, które zostało bardzo skrzywdzone. I to właśnie dziecko, powinno być na pierwszym miejscu. Nie my.
Jak na wiadomość o adopcji zareagowali najbliżsi? A może w ogóle nie brała pod uwagę pani zdania innych?
Zawsze powtarzam, że każdy z nas jest odpowiedzialny za własne życie. Zdanie innych jest dla nas bardzo ważne, ale nie jest kluczowe. Rodzina była, jest i będzie dla nas czymś wyjątkowym. Bardzo dużo rozmawiamy, rozwiązujemy wspólnie problemy, mamy w sobie ogromne wsparcie. Tak zostaliśmy wychowani, takie wartości przekazali nam rodzice. Decyzję o adopcji podjęliśmy z mężem sami, rodzinę poinformowaliśmy już po pierwszym spotkaniu w ośrodku. Widzieliśmy w ich oczach łzy szczęścia. Zaakceptowali naszą decyzję całkowicie.
Jakie warunki trzeba spełnić, jakie trzeba mieć cechy, by móc adoptować dzieci?
Najpierw musimy mieć pewność, że jesteśmy gotowi na podjęcie tak ważnej decyzji. Adopcja to przede wszystkim akceptacja dziecka, które miało trudne dzieciństwo i często posiada ogromny bagaż życiowy. Przyszli rodzice adopcyjni powinni mieć bardzo dużo cierpliwości. Same procedury adopcyjne składają się z kilku etapów. Najpierw przechodzimy kwalifikację wstępną, spotkania, rozmowy z psychologiem, sprawdzanie warunków mieszkaniowych. Bardzo ważna jest również dokumentacja, wszelkie zaświadczenia m.in. o niekaralności, od lekarza, o zarobkach, opinie z zakładu pracy. Potem podchodzimy do testów psychologicznych. Na samym końcu bierzemy udział w szkoleniu na rodziców adopcyjnych. Dopiero wtedy trafiamy na listę rodzin oczekujących na maluszka i czekamy na ten najważniejszy dla nas telefon. Cierpliwość jest podstawą.
Najpierw adoptowali państwo dwie starsze córeczki, siostry, a potem najmłodszą. Jak dziewczynki zareagowały na nowego członka rodziny?
Ich radość i miłość w oczach, która pojawiła się, gdy tylko ujrzały swoją młodszą siostrę, jest nie do opisania. Gdy zaczęliśmy pomału wprowadzać je w temat rodzeństwa, dziewczyny nie mogły doczekać się spotkania z siostrą. Co chwilę pytały, czy już dziś przywieziemy Marysię, czy nie jest smutna, czy ma się do kogo przytulić, czy nie jest głodna, czy jest jej ciepło.
Najmłodsza dziewczynka jest chora. Nie bała się pani takiego „wyzwania”?
O Marysi dowiedzieliśmy się na jednym z portali społecznościowych, szukano rodziny adopcyjnej dla kilkutygodniowej dziewczynki. Marysia urodziła się z rozszczepem kręgosłupa na odcinku lędźwiowo-krzyżowym ze współistniejącym wodogłowiem. Już wtedy pojawiła się również informacja, że sprawność Marysi będzie zaburzona, że prawdopodobnie będzie jeździła na wózku i nie będzie mogła samodzielnie chodzić. „Wyzwanie” było ogromne. Pojawił się niepokój – czy damy radę, ale z drugiej strony pojawiła się taka pewność i ciepło w sercu, że kto jeśli nie my? My nie damy rady? Przecież to maluszek, który owszem, potrzebuje sporo opieki, ogromnego zaangażowania, ale przede wszystkim potrzebuje miłości, czyli mamy i taty.
Miłość nie zna granic. Skoro jest dziewczynka, która pragnie być kochana, a w nas są ogromne pokłady miłości, to co? Mamy skreślić maleństwo tylko dlatego, że jest chore? A kto da mi pewność, że urodziłabym całkowicie zdrowe dziecko? Miłość to miłość. Kocha się bezwarunkowo.
Jak szybko wytworzyła się między wami więź? Któraś z dziewczynek miała problemy z zaakceptowaniem nowej sytuacji?
Z Marysią nie było problemu, bo adoptowaliśmy ją, gdy miała kilka tygodni. Najtrudniej było z naszą najstarszą córeczką. Miała sporo zaburzeń jeśli chodzi o takie „zdrowe” nawiązywanie więzi. Niby czuliśmy, że się do nas przywiązuje, ale była gotowa pójść za każdym, kto się do niej uśmiechnie, kto zrobi jej kanapkę czy przytuli. One nie wiedziały, czym jest miłość rodzicielska. Nigdy nie były na pierwszym miejscu u mamy czy taty. Nie były świadome, że w obecności rodziców można czuć się bezpiecznie, że nie zabraknie im jedzenia, że będą miały czyste, wyprasowane ubrania. Były nauczone tylko tego, że muszą „jakoś” przetrwać, i że muszą dbać o siebie wzajemnie. Ufały tylko sobie. Teraz cały czas pracujemy nad przywiązaniem, nad budowaniem więzi.
Nie obawiała się pani, nie miała gdzieś z tyłu głowy, że może nie obdarzyć taką pełną i bezgraniczną miłością niebiologicznych dzieci?
Takie myśli pojawiały się, zanim jeszcze podjęliśmy ostateczną decyzję o adopcji. Jednak za chwilę pojawiała się myśl, że skoro mój mąż kiedyś był dla mnie obcym człowiekiem, a kocham go tak bardzo, to dlaczego mam nie pokochać dzieci. Więzy krwi nie są czymś najważniejszym. Adopcja jest pięknym rodzajem rodzicielstwa „nie z brzuszka, lecz z serduszka”. Czytałam sporo książek o adopcji. Często pojawiały się w nich historie rodziców adopcyjnych, którzy opowiadali, że miłość do dzieci pojawiła się dopiero po jakimś czasie. Nie musi to być taka „miłość od pierwszego wejrzenia”. Czasami potrzebny jest czas. U nas było troszkę inaczej.
Gdy tylko zadzwonił ten wyczekiwany telefon, zakochaliśmy się w naszych cudach. Jeśli chodzi o Marysię, zakochaliśmy się w niej, gdy tylko ją ujrzeliśmy w szpitalu. Nasze serca zabiły mocniej, wiedzieliśmy, że to jest właśnie to. Teraz często zapominam, że ich nie urodziłam.
Choć macierzyństwo jest przepiękne, oprócz blasków są i cienie. Co panią miło zaskoczyło, a co rozczarowało podczas wychowywania dzieci? Tak sobie pani wyobrażała bycie mamą?
Macierzyństwo nie jest łatwe. Jest piękne, ale naprawdę niełatwe. Wymaga ogromnej pracy, odpowiedzialności, podejmowania decyzji, które mają ogromne znaczenie. Jeśli chodzi o naszą najmłodszą córeczkę to również walka. Każdego dnia walczymy o jej sprawność. Jednak walka ta sprawia, że doceniamy każdy element naszego życia, za które jesteśmy naprawdę wdzięczni. Rozczarowanie? Chyba jedynie osobami, które uważają, że dzieci adoptowane to gorsze dzieci, z czym się całkowicie nie zgadzam. Tak bardzo czekałam za na nasze kruszynki, na ten śmiech, hałas, a nawet i bałagan.
Nie jest trochę tak, że dzieciom adoptowanym pozwala się na więcej, by wynagrodzić im ich ciężkie dzieciństwo?
W rodzinie zastępczej powiedzieli nam jedno bardzo ważne zdanie: „Pamiętajcie, dzieci te nie są biednymi dziećmi. Znaleźli mamę i tatę”. Dzieci adoptowane mają swoją historię, swój bagaż doświadczeń. Ale też bardzo ważne jest, by w miarę możliwości jak najszybciej rozpocząć „normalne” życie. By uczyć podstaw życia, szacunku do drugiego człowieka. Pozwalając dziecku na „więcej” możemy spowodować, że straci poczucie bezpieczeństwa. Dzieci czują się bezpiecznie wtedy, gdy czują wyznaczone granice, gdy są wprowadzone podstawowe zasady.
Zdarzają się sytuacje, w których dziewczynki dopytują o swoich biologicznych rodziców, czy całkowicie o nich zapomniały i ich nie wspominają?
Gdy nasze córki trafiły do rodziny zastępczej, młodsza z nich miała rok, natomiast starsza dwa latka. Myślę, że nie pamiętają rodziców, jednak przypominają sobie na pewno niektóre sytuacje. Podczas wyjazdów zawsze zabierają ze sobą plecaczek, pakują chociaż jedną zabawkę, aby czuć, że dom jest blisko. W rodzinie biologicznej często były zaniedbywane, również w kwestii jedzenia. Na początku, gdy do nas trafiły, chciały jeść tyle, by najeść się na zapas. Obecnie staramy się je przekonać, że świat jest dobry, a rodzinie można zaufać. Jeszcze długa droga przed nami, bo zostały bardzo mocno zranione.
Spotykacie się z niemiłymi komentarzami związanymi z adopcją?
Jeśli chodzi konkretnie o naszą adopcję, to usłyszałam ostatnio: „Niech pani uważa, to są bardzo problemowe dzieci i nie ma w nich ani trochę wdzięczności. Geny to jednak geny, tego się nie oszuka.” My jesteśmy innego zdania. Wiemy, że jest przed nami jeszcze bardzo dużo pracy, ale będziemy walczyć, by nasze córeczki wyrosły na dobrych ludzi, by miały serce, które będzie wypełnione miłością. Nie muszą być wzorowymi uczennicami, mają wiedzieć, czym jest szacunek do drugiego człowieka i dobro. Stereotypy na temat adopcji były dla mnie motywacją, by stworzyć na Instagramie profil „adopcyjne_misiulaki”, który uświadomi inne osoby oraz udowodni, że rodzina adopcyjna może być naprawdę normalną rodziną, a dzieci adoptowane nie są gorsze od innych dzieci. Owszem, przeżyły bardzo dużo, ich psychika jest bardziej obciążona, ale to są naprawdę cudowne dzieci.
Planują państwo jeszcze powiększyć rodzinę?
To jest nasze marzenie. Zawsze chcieliśmy mieć bardzo dużą rodzinę, która będzie opierać się na miłości, pomocy, wzajemnym zaufaniu. Skoro mamy już trzy córeczki, to może będzie nam dane mieć również synka.