Milena Piwnik-Rokita: Czytając swojemu dziecku książki, fundujesz mu najlepszą rozrywkę ever!
Marta Dragan: Zdzwaniamy się po położeniu dzieci spać, więc zakładam, że jesteś już po maratonie bajek na dobranoc. Co dziś czytałaś swoim dzieciom?
Milena Piwnik-Rokita: „Muminki”, w zasadzie mąż jeszcze czyta.
Udaje wam się jedną lekturą zainteresować dzieci, między którymi są dwa lata różnicy?
Teraz już tak, ale jeszcze kilka tygodni temu zainteresowanie czytaniem wykazywał tylko Henio. Janeczka raczej stroniła od takiego sposobu spędzania czasu. Ona w ogóle ma inny temperament niż syn, jest bardziej energiczna i szybciej się nudzi. Henio, gdy miał pół roku, potrafił wysiedzieć całą książeczkę, a Janeczka? W życiu!.
Czy czytanie maluchowi, który nie jest w tym czasie zainteresowany książką (tylko jej gryzieniem albo oglądaniem obrazków), ma sens?
Sens ma już samo obcowanie z książką, które uczy koordynacji wzrokowej. Rozkładanie książeczek kontrastowych maluchom motywuje je do ruchu i wspiera koordynację oko-ręka. Te z dodatkowymi elementami pobudzają sensorykę, pozwalają się jej „wyszumieć”. Dziecko w pierwszych miesiącach życia poznaje świat przez buzię, a książeczki z gryzakami, metkami i gumowymi wstawkami mają za zadanie tę potrzebę zrealizować. Na tym pierwszym etapie podawanie dziecku książeczek o małym formacie jest dla niego najlepsze – uczy m.in przekładania stron – bardzo ważna czynność, która pomaga dziecku przekraczać linię środka, co wspomaga pracę mózgu.
Początki przygody z czytaniem mogą mieć oczywiście różny przebieg. Jakie masz rady dla rodziców?
My dorośli przede wszystkim nie powinniśmy się zrażać po kilku nieudanych próbach, ale nie możemy też nic robić na siłę. Jeśli dana książka się nie spodobała, pozwólmy wybrać drugą. Jeśli widzimy, że nasz maluch nie jest w ogóle zainteresowany czytaniem, że wykręca się, szuka innych zajęć, przeczekajmy i spróbujmy za kilka dni. U półrocznego dziecka najlepiej co trzy tygodnie podejmować próbę, bo to dobry odstęp by zobaczyć, czy coś się zmieniło, czy po drodze nie wydarzył się jakiś skok rozwojowy. Bez frustracji, jak nie chce oglądać, to można się pobawić książką.
My bawiłyśmy się z Janeczką w „połóż książkę na głowę”, „ręka na książkę”. Takie zajęcia uczą orientacji w swoim ciele, a przy okazji obcowania z książką. Jest duża szansa, że po zabawie dziecko nabierze ochoty na to, by pooglądać zawartość książeczki. Jeśli nie, to trudno.
Czy to prawda, że umiejętności językowe kształtują się, zanim dziecko zacznie budować pierwsze zdania?
Zgadza się. Dzięki czytaniu dziecko osłuchuje się ze słowami, poszerza słownik bierny, czyli ten, który kumuluje się w jego głowie. Książki są oparte na wyrażeniach dźwiękonaśladowczych, które ułatwiają dziecku naukę języka. Według logopedów onomatopeja, czyli właśnie wyraz dźwiękonaśladowczy, to też jest słowo. Zatem jeśli 10-miesięczne dziecko mówi miau za każdym razem, kiedy widzi kotka, to w jego słowniku czynnym to miau jest słowem. Miau oczywiście z czasem przekształci się w wyraz kot.
Słuchając intonacji, tonacji, różnego natężenia głosu dziecko dowiaduje się, że jest bardzo duże spektrum emocji, że może być wesoło, smutno, strasznie, groźnie. Opowiadając dziecku książeczki uczymy go następstwa czasowego – wiedza o tym, że coś następuje po czymś, jest niezwykle istotna przy wszystkich procesach myślowych. W tym opowiadaniu ważne jest tylko, żeby nie przegadać książki, żeby nie powiedzieć dziecku wszystkiego. Ono powinno mieć czas na samodzielne dojście do sensu treści.
Książki uczą dziecko zarazem logicznego jak i abstrakcyjnego myślenia, uwrażliwiają artystycznie i emocjonalnie, dostarczają mu ogrom wiedzy, słów, emocji i rozwiązań. A naszym zadaniem jest pokazać dziecku, że czytanie jest niezwykłe.
Jak to zrobić?
Sprawmy, by te książki po prostu były w naszych domach, by dziecko widziało nas nie tylko wlepionych w ekran telefonu czy komputera, ale też siedzących na kanapie z kocem i książką. Pokażmy, że przed snem mamy chwilę na to, by przeczytać rozdział książki. Maluch wtedy widzi, że to jest coś normalnego, naturalnego, coś co sprawia przyjemność. Nawet jeśli myślimy, że sięgając po książkę, robimy coś egoistycznego, że zamiast tego powinniśmy zaproponować dziecku jakąś super edukacyjną zabawę, to pamiętajmy, że właśnie mu ją fundujemy, że fundujemy mu najlepszą rozrywkę ever. Dziecko uczy się obserwując, więc kiedy widzi nas z książką, dostaje sygnał, że książki są super, myśli sobie „acha moja mama lubi książki, ja też pewnie je polubię”. To pierwsze co możemy zrobić, a drugie to zadbać o odpowiedni anturaż tego czytania.
Wobec tego, o czym należy pamiętać i jakich zasad przestrzegać, by nasze czytanie sprawiało niemowlakowi przyjemność?
Ważne jest chociażby to, gdzie czytamy. Dziecko musi wiedzieć, że czytanie zajmuje ważne miejsce w naszym domu i w naszym życiu, że mama ma na przykład swój fotel do czytania, a ja mam swoją ulubioną poduchę. A jak już zabierzemy się za czytanie, to pokażmy, że sprawia nam to niesamowitą przyjemność. Bawmy się głosem, naśladujmy, śpiewajmy.
Kiedy w naszym domu rozpoczynaliśmy przygodę z czytaniem, powtarzałam jak mantrę mężowi to zdanie: „nawet jeśli cię to bardzo nie interesuje, to na te kilka minut zamień się proszę w aktora i totalnie wczuj w swoją rolę”. Dlaczego? Bo czytanie monotonnym głosem nie robi wrażenia na dorosłym a co dopiero na dziecku. Dziecko potrzebuje zabawnych przerywników, jakichś odskoczni. Czytaniu musi towarzyszyć ruch – można klaskać, gestykulować, można się przebierać, wygłupiać, inscenizować bajki. Dziecko będzie czekało na tę jedną stronę, aż zrobimy coś głupiego. Serio! Aż wydamy z siebie jakiś zabawny dźwięk, aż zaśpiewamy, podskoczymy, zatańczymy.
Jak to w praktyce wyglądało u was?
Pamiętam doskonale jaka magia działa się u nas z „Puciem”. Henio miał 10 miesięcy, gdy dostał „Pucia” w prezencie. Opowiadałam mu tę książeczkę, pokazywałam kolejne elementy, gestykulowałam, bawiłam się głosem przy wyrazach dźwiękonaśladowczych, około roku zaczął sam wyłapywać szczegóły. Już wiedział, gdzie jest puk puk, gdzie jest zegar, a gdzie babcia dzwoniła, a gdzie nu nu nu gorąca zupa. Oj ta zupa robiła ogromne wrażenie! Później podobne emocje wzbudzało robienie aparatem zdjęć. Pewnego dnia Henio stanął pod szafą i zaczął krzyczeć i pokazywać palcem to to to to. Nie wiedziałam, o co mu chodzi. To była nasza szafa z książkami, więc uparcie pokazywałam mu kolejne książki, które wydawało mi się, że chce zobaczyć. Ale nie chciał książki, on wypatrzył sobie starego Zenita i chciał robić nim zdjęcia tak jak w „Puciu” babcia. I za każdym razem, kiedy dochodziliśmy do strony, kiedy babcia robi zdjęcia, on brał swojego Zenita i cykał mi fotki. I ja to kochałam! Po prostu ten „Pucio” rósł razem z nami. Teraz furorę robią u nas „Trzy świnki”. Henio zna cały tekst, Janeczka też już go zna. My się przy czytaniu bawimy, przenosimy fabułę do naszych zabaw. Chowamy się wszyscy pod koc, mąż dmucha, rozwala koc, wypowiada całą kwestię z książki, Henio zamienia się w wilka i powtarza tekst.Książki budzą emocje i wyobraźnię, ale żeby tak się stało to po pierwsze musimy się do tego przyłożyć, a po drugie sięgać po odpowiednie egzemplarze.
Na co zwracać uwagę przy doborze pierwszych książek dla dzieci?
Przede wszystkim by były dopasowane do rączek dziecka, powinny być lekkie. Dziecko trzymając je nie powinno się męczyć. Dobrym przykładem odpowiedniego formatu są książeczki z serii „Poczytaj mi mamo”, mają wymiary bodajże 15×15 cm. W takim formacie były wydawane już w czasach PRL-u, co z jednej strony było podyktowane kwestią oszczędności, a z drugiej przeznaczeniem – były dla dzieci, a nie dla dorosłych. W przypadku pierwszych książeczek ważne jest też to, ile elementów znajduje się na stronie. Idealnie jeśli na jednej stronie znajdziemy jeden obrazek, dziecko może objąć go wzrokiem i w pełni skupić się na nim.
Od jakich książek najlepiej rozpocząć przygodę z czytaniem?
Na początek sprawdzą się książki kontrastowe i materiałowe. Te drugie uważam za mega odkrycie, dzieci mogą nie tylko oswoić się z formatem książki, ale również czynnie z niej korzystać – gryząc wystające elementy, próbując, dotykając.
Książeczki generalnie mają za zadanie wspierać tempo rozwoju mowy dziecka. Już na etapie gaworzenia, kiedy dziecko trenuje aparat mowy, a w zasadzie jego możliwości (popiskując, pokrzykując), powinniśmy z wykorzystaniem książeczek pomagać mu łączyć symbole z dźwiękami.
Mogłabyś wymienić propozycje godne uwagi?
Rewelacyjną serię książeczek przeznaczonych właśnie na ten etap rozwoju stworzyła Ania Trawka. Ania jest logopedką i autorką poczytnego bloga Nebule. W zeszłym roku wydała trzy książki „Akuku”, „Agugu” i „GaduGadu” – w pierwszej mamy samogłoski i krótkie słowa, w drugiej czasowniki a w trzeciej popularne wierszyki, które pomagają utrwalić poznane wcześniej wyrazy. Co ważne, ilustracje zawarte w książeczkach, których autorką jest Daria Solak, są na białym tle, by dziecko mogło lepiej widzieć kontury, a każda postać jest realna zgodnie z zasadami pedagogiki Marii Montessori.
Z podobnych książeczek kartonowych, rosnących razem z dzieckiem, warta uwagi jest również seria „Raz, dwa, trzy”, czyli „Raz, dwa trzy patrzymy”, „Raz, dwa, trzy słyszymy” i „Raz, dwa, trzy mówimy”. Najpierw mamy same obrazki, później dochodzą wyrazy dźwiękonaśladowcze, a następnie zwroty grzecznościowe i dowcipne rymowanki łatwe do zapamiętania.
Bardzo ciekawa jest seria o króliku z wydawnictwa „Dwie siostry” – „Do kąpieli króliczku”, „Śpij króliczku” i „Nie płacz króliczku”. To są książeczki interaktywne, czyli dziecko musi coś zrobić lub powiedzieć, żeby zadziało się coś na następnej stronie, na przykład pogłaszczmy króliczka a on ziewnie, albo zgaśmy światło, a on pójdzie spać. W skrócie robimy cały rytuał usypiania albo kąpania króliczka. Te książeczki mają piękną, przyjemną grafikę i niewiele elementów na stronie, czyli nic nie ma prawa nas rozpraszać. A propos tego rozpraszania, błagam, nie kupujmy książeczek z postaciami z bajek. I nie mówię tu o Disney’u, ale o „Psim Patrolu” i całej reszcie. One są nie tylko słabe merytorycznie, bo padają tam zdania pozbawione sensu, ale też mają tyle krzykliwych kolorów i rzeczy na stronie, że o budzeniu wyobraźni nie ma mowy.
Wystrzegajmy się też słabych przekładów baśni, nie kupujmy w kiosku „Brzydkiego kaczątka” za 5 zł, bo znajdziemy w nim większość tekstu z błędami. Sięgajmy po klasykę, ale zwracajmy też uwagę na dobór ilustracji.
A co jeszcze warto zaproponować dziecku powyżej 6. miesiąca życia?
Na przełomie 10. i 11. miesiąca można wprowadzać książki z elementami przesuwnymi, czyli jednym ruchem dziecko wpływa na to, co się wydarzy na stronie. To bardzo ważne, by dawać dziecku poczucie sprawczości. Dziecko może zobaczyć „wow co tu się dzieje”, może sobie manipulować książeczką, trenując koordynację oko-ręka.
Świetne są również książeczki z okienkami, ale one najlepiej sprawdzają się u 1,5-2-latków. „Rok w…”, „Mam oko…”, „Ulica Czereśniowa” – to przykłady książek obrazkowych z wieloma szczegółami, które na pewno wymagają od rodzica zaangażowania, ale za to rewelacyjnie uczą dzieci uważności i spostrzegawczości. Dzieci je uwielbiają. Nie ma w nich tekstu, ale tak naprawdę nie musi być, bo to książki do opowiadania, do zabawy w wyłapywanie szczegółów.
Być może zabrzmi egoistycznie to, co zaraz powiem, ale wierzę, że rodzice mnie zrozumieją. Wybierajmy od czasu do czasu takie książki, które nas nie męczą, które są atrakcyjne również dla nas, bo – uwaga – musimy być przygotowani na to, że książka może tak się spodobać, że będziemy ją czytać pięćdziesiąt razy w ciągu tygodnia. I to się bardzo często zdarza (śmiech). Tak jest u nas z przedziwną serią „Kici Koci”, przy której nagle orientujemy się, że czytamy dziewiątą część, a od wypowiadania słów „Kici Kocia” nie wiemy, jak się nazywamy.
Czy masz w zanadrzu jeszcze jakieś wskazówki, które pomogą rodzicom rozwijać w dzieciach pasję czytania?
Przewspaniałym pomysłem, jeśli chodzi o zachęcenie do czytelnictwa, jest chodzenie do biblioteki. Ja zaczęłam chodzić z Heniem, jak miał bodajże dwa latka i pół roku. Potrafiliśmy spędzać tam pół dnia. Henio sam wybierał sobie książki, które później czytaliśmy. On był przyzwyczajony do tego, że bierzemy bułę, bierzemy picie i idziemy do biblioteki. To był nasz plac zabaw. Co więcej, mamy takie książki, które kupiliśmy po powrocie stamtąd. Pytaliśmy Henia, czy z pięciu wypożyczonych książeczek, chce którąś i zazwyczaj okazywało się, że cztery musieliśmy mu kupić. Między innymi takim sposobem w naszym domu znalazła się książka „ O duchu, który się bał”. Pamiętam, jak bardzo zaintrygowała go tam na miejscu, i do dziś to jedna z jego ulubionych książek.
Podążajmy za zainteresowaniami dzieci. Jeśli na którymś etapie zauważymy, że nasze dziecko interesuje się kosmosem, poszukajmy mu książek o tej tematyce.
A z takich praktycznych wskazówek to zwracajmy uwagę, by układać książki frontami do dzieci i na ich wysokości. To bardzo ważne, żeby miały wybór. Pamiętajmy, że książka powinna być w naszych domach nie tylko elementem wystroju, ale również elementem codzienności, przedmiotem w pełni użytkowym.