fot. archiwum prywatne

„To jest krzyk rozpaczy naszych dzieci, które nie chcą funkcjonować w świecie, jaki dla nich urządziliśmy”. O kryzysach psychicznych u młodzieży mówi dr n. med. Aleksandra Lewandowska

– Bądźmy uważni na nasze dzieci, słuchajmy i reagujmy na ich potrzeby, bo w przeciwnym razie możemy je stracić – apeluje dr n. med. Aleksandra Lewandowska, konsultantka krajowa w dziedzinie psychiatrii dzieci i młodzieży, ordynator oddziału psychiatrycznego dla dzieci Szpitala im. Józefa Babińskiego Specjalistycznego Psychiatrycznego Zakładu Opieki Zdrowotnej w Łodzi.

Olga Tymanowska: Dlaczego coraz więcej dzieci doświadcza kryzysów psychicznych?

Dr Aleksandra Lewandowska: Ten problem my, psychiatrzy dziecięcy, obserwujemy od kilkunastu lat. Ale w ostatnim czasie uległ on znacznemu nasileniu, na co wpływ miała pandemia COVID-19, w tym kolejne lockdowny oraz związana z nimi izolacja, ograniczenie kontaktów społecznych, nauka zdalna i poczucie osamotnienia.

Po tym czasie liczba dzieci, które wymagały opieki specjalistycznej dramatycznie wzrosła. Pandemia nasiliła też problemy, które istniały już znacznie wcześniej.

Myślę, że kryzysy dzieci i młodzieży w dużej mierze wynikają z tego, że my naszych dzieci nie słuchamy, nie jesteśmy uważni na ich potrzeby. A dzieci i nastolatkowie poprzez różnego rodzaju objawy, w tym zachowania niepożądane, sygnalizują nam, że nie mają zgody na to, co my dorośli im fundujemy. Czasem jest to bunt, agresja, a coraz częściej zachowania prowadzące do odebrania sobie życia. To jest krzyk rozpaczy naszych dzieci, które nie chcą funkcjonować w takim świecie, jaki dla nich urządziliśmy. Jak bardzo nieszczęśliwe musi być dziecko, co takiego przeżywa, że już nie chce, a może nie potrafi odnaleźć się w tym świecie. My, dorośli mamy możliwości, żeby odwrócić ten trend. Dane statystyczne są alarmujące. Coraz młodsze dzieci sięgają po ostateczne rozwiązania. Ostatnio próbę samobójczą podjęło siedmioletnie dziecko. Czego jeszcze nam trzeba, żebyśmy zaczęli w końcu słuchać naszych dzieci?

Dzieci często czują, że żyją pod presją. Rodzice dużo od nich wymagają. A poprzeczka zawieszona jest bardzo wysoko.

Rzeczywiście mamy bardzo wiele różnych oczekiwań wobec dzieci, ale rzadko zaczynamy od samych siebie. A wiemy doskonale, że dziecko najwięcej uczy się poprzez przykład i uwarunkowanie najbliższego otoczenia. Często narzekamy na obecną młodzież, na przemoc, wulgaryzmy, ograniczenie życia towarzyskiego do smartfona, na brak empatii i wrażliwości. Nie myślimy jednak o przyczynach takiego stanu rzeczy. Przecież dzieci patrzą na funkcjonowanie nas, dorosłych. Ta narracja, która ma wpływ na kształtowanie ich postaw, odbywa się w domu, w telewizji. To też przekaz internetowy. Z badań wiemy, że aż 80 proc. rodziców nie używa kontroli rodzicielskiej związanej z elektroniką, z dostępem do internetu. Bardzo często dzieci i nastolatkowie mają nieograniczony dostęp do źródeł, które dla nich samych, biorąc pod uwagę ich wiek rozwojowy, mogą być bardzo niebezpieczne.

Trzeba też pamiętać, że tempo życia, ilość bodźców, stres, którego doświadczamy, powoduje, że również dorośli są w gorszej formie psychofizycznej. A to niewątpliwie przekłada się na funkcjonowanie dzieci i nastolatków. Bo pamiętajmy, że dzieci nie funkcjonują jako odrębna wyspa. Funkcjonują w określonych systemach. I jeżeli coś się dzieje z jednym członkiem tego systemu, to tak jak w zespole naczyń połączonych, wypływa to na pozostałe osoby.

Rodzice często pytają mnie: „wymagać czy nie wymagać”, „ograniczać czy nie stawiać granic”. Często brakuje złotego środka oddziaływania, a to jest najgorsze, co może się zdarzyć.

Dzieci, zwłaszcza kiedy wchodzą w ten świat, w strukturę społeczną, potrzebują jasnych komunikatów i wyznaczania granic. Potrzebują poczucia bezpieczeństwa w kontakcie z osobą dorosłą, bo uczą się tego, co jest dobre, a co złe. I bez punktów odniesienia jest im trudno poradzić sobie w otaczającej rzeczywistości.

Dzieci często próbują zasłużyć na miłość. Realizują gotowy skrypt, by zadowolić rodziców.

Wielu rodziców ma przekonanie, że dziecko jest ich własnością. Mają pewien plan, który ich dziecko musi realizować. A przecież dziecko, które przychodzi na świat, jest odrębną istotą, która ma do przebycia swoją drogę, a rodzic jest bardzo ważnym towarzyszem w tej podróży. Dzieci nie mogą realizować niespełnionych ambicji rodziców. A często tak właśnie się dzieje. Kiedyś trafił do mnie 7-letni chłopiec, który, zgodnie z wolą rodziców, musiał uczęszczać na lekcje gry na pianinie. Jego ojciec uważał, że to będzie miało pozytywny wpływ na rozwój jego syna. Nikt nie słuchał tego chłopca, który wielokrotnie mówił, że nie lubi tych zajęć. Jego zadaniem było realizować wcześniej przyjęty plan.

Wielokrotnie miałam kontakt z dziećmi, które czuły się przeciążone zajęciami dodatkowymi. Dla wieku z nich szkoła muzyczna, czy dodatkowe lekcje języka obcego stanowiły ogromny wysiłek. Te dzieci też mówiły rodzicom, że są zmęczone, że nie mają już siły. Ale nikt ich nie słuchał. Rodzice mają przekonanie, że wiedzą lepiej, co dla ich dziecka jest najlepsze.

Czasem jest też tak, że na początku dziecko jest zainteresowane, chętnie bierze udział w zajęciach dodatkowych. Ale po czasie uznaje, że to nie dla niego. Wolałby się realizować w czymś innym. A jak mówi o tym rodzicom to słyszy: „Chyba żartujesz. To jeszcze tylko dwa lata. Dasz radę”. A nieraz są takie sytuacje, że dla dziecka nawet dodatkowy miesiąc wysiłku, na który ono nie jest gotowe, może być bardzo wyczerpujący i niekorzystnie wypływać na jego dobrostan. Dlatego warto wsłuchiwać się w potrzeby dziecka i dać mu możliwość wyboru. Często się zdarza, że dziecko chce chodzić na karate, ale po pół roku woli grać w piłkę nożną. Jeśli rodzic ma w sobie gotowość, żeby pozwalać swojemu dziecku na zdobywanie doświadczenia, to stwarza mu szansę na odkrycie pasji, talentu i obszaru, w którym będzie się chciał realizować. Warto zachęcać dziecko do podejmowania różnych aktywności. Pozwalajmy mu także na popełnianie błędów. Ale nie stosujmy presji. Podejście dyrektywne, narzucanie swojej woli i ignorowanie potrzeb dziecka jest formą przemocy.

Rodzice mają przekonanie, że sukces dziecka równa się dobra szkoła, dobre stopnie, dobre studia. Starają się zaoferować wszystko, by umożliwić mu jak najlepszy start.

Od kilkudziesięciu lat już wiemy, że inteligencja emocjonalna jest ważniejsza niż intelekt. Dziecko, które w szkole będzie dostawało same piątki i szóstki może sobie gorzej radzić w życiu niż osoba, która nie uzyskiwała najlepszych wyników w nauce, ale ma rozwinięte umiejętności społeczne. U nas ciągle pokutuje takie przeświadczenie, że dziecko musi być najlepsze. Chwalimy się ocenami naszych dzieci, ich osiągnięciami, umiejętnościami, co wypływa na budowanie niezdrowej rywalizacji, która jest dodatkowo wzmacniana przez system szkolnictwa. Rodzice, którzy funkcjonowali w takim układzie, swoim dzieciom robią dokładnie to samo. Z czego to wynika?

Bardzo często to pokazuje, że mamy problem z akceptacją siebie, własnych niedoskonałości. Stąd też się biorą nadmierne oczekiwania. Chcemy, żeby nasze dziecko było idealne, doskonale. Pamiętam poruszającą rozmowę z mamą mojego pacjenta. To była kobieta z wyższym wykształceniem, która dorastała w wymagającej rodzinie. Oceniana była przez pryzmat osiągnięć, stopni w szkole i innych sukcesów. Kiedy urodziła dziecko, u którego zdiagnozowano pewien rodzaj deficytów, na początku nie mogła się z tym pogodzić. Nie chciała słuchać, gdy pani w przedszkolu zwracała uwagę na pewne trudności w zakresie prostych umiejętności edukacyjnych jej syna. Każda krytyczna wypowiedź pod adresem jej dziecka skutkowała przenoszeniem chłopca z jednego przedszkola do drugiego. Cechowała ją ambiwalencja, bo z jednej strony była kochającą matką, a z drugiej strony była odrzucająca i nieakceptująca.

W końcu, za moją radą, zdecydowała się na psychoterapię, w trakcie której uświadomiła sobie, że nie akceptowała w sobie różnych niedoskonałości. Nie umiała ich także zaakceptować u swojego dziecka. Przekaz transgeneracyjny jest bardzo istoty i wpływa na to, jakimi my jesteśmy rodzicami. Jednak nawet jeśli w życiu mieliśmy trudny start, bo nasza rodzina nie funkcjonowała w sposób harmonijny, nie jesteśmy skazani na powielanie takiego wzorca. Trzeba tylko, tak jak ta kobieta, przerwać schemat, który w rodzinie funkcjonował z pokolenia na pokolenie.

Ten schemat tworzony jest od najmłodszych lat, kiedy dziecko jest porównywane z innymi, słyszy, że jest niegrzeczne i nie dość dobre.

Już w wieku przedszkolnym dziecko zaczyna tworzyć w sobie pewne przekonanie, że nie jest dość dobre, że jest gorsze od innych. Ten schemat myślowy dotyczący samego siebie kreuje późniejszy sposób funkcjonowania, jest jak samospełniająca się przepowiednia.

Jeżeli myślę o sobie, że jestem beznadziejny, bezwartościowy, nic mi się nie udaje, zawsze jest ktoś lepszy ode mnie, to pojawiają się okoliczności, które dodatkowo utwierdzają mnie w tym przekonaniu. Taki przekaz, który funkcjonuje w najbliższym otoczeniu, wyrządza ogromną krzywdę naszemu dziecku. My, dorośli, dając dziecku gotowy skrypt dziania, zabijamy jego kreatywność i talent. Bo każde dziecko ma talent, tylko my często nie umiemy go zauważyć, szczególnie wtedy, gdy jesteśmy skupieni na szukaniu deficytów. Miałam kiedyś małego pacjenta, który miał wyjątkowy talent rozbawiania towarzystwa. A jego rodzice zupełnie nie mogli zobaczyć, że jest pewien obszar, w którym ich dziecko doskonale sobie radzi. Cały czas skupieni byli na tym, że ich syn umie liczyć do 5, a jego rówieśnicy liczą już do 10. W ten sposób tłumimy naturalne zasoby naszego dziecka.

Innym negatywnym przekazem, które dzieci często słyszą od swoich rodziców jest „jesteś niegrzeczny”. Co się dzieje z dzieckiem, które ciągle słyszy takie słowa? Staje się jeszcze bardziej niegrzeczne, bo zaczyna kształtować się dokładnie z tym przekazem. W ten sposób nie wygaszamy trudnych zachowań. Wręcz przeciwnie, one będą się jeszcze bardziej nasilały. Dlatego zawsze zwracam uwagę rodzicom, by nie mówili o swoim dziecku, że jest niegrzeczne, tylko o jego zachowaniu np. w twoim zachowaniu nie podoba mi się… Wtedy to jest zupełnie inna forma przekazu, która daje przestrzeń do rozmowy. Dzieci potrzebują chwalenia. I nawet w sytuacji, gdy prezentują zachowania trudne, pozytywne komunikaty powinny przeważać nad negatywnymi. Ale dorosłym jest bardzo trudno chwalić dzieci. My sami sobie też często nie umiemy powiedzieć nic miłego. Warto też pamiętać, że pochwała musi być szczera.

Dzieci czują kiedy zasłużyły na pochwałę?

Oczywiście. Wyobraźmy sobie, że dziecko pokazuje mamie rysunek. A mama mówi: „jaki piękny”, ale nawet na niego nie spojrzy, nie zapyta o szczegóły. Dziecko zamiast radości odczuwa rozczarowanie, bo wie, że ta pochwała była nieszczera, a mama nie okazała mu żadnego zainteresowania. Jeśli takie sytuacje się powtarzają to dziecko uczy się podwójnego przekazu. Bywa też tak, że dziecko nie ma predyspozycji do pewnych rzeczy, np. nie umie ładnie śpiewać, a rodzice nieadekwatne wychwalają je za nadzwyczajny talent muzyczny. Kiedyś to dziecko usłyszy prawdę, będzie to dla niego przeżycie traumatyczne. Dlatego zawsze trzeba być uważnym i uczciwym. I dobrze znać swoje dziecko.

Wychowanie przez wyśmiewanie. O słowach, które robią krzywdę dzieciom, opowiada Anna Jankowska

Polecamy

Wychowanie przez wyśmiewanie. O słowach, które robią krzywdę dzieciom, opowiada Anna Jankowska

- Z jednej strony oczekujemy, że dziecko będzie umiało sobie samo poradzić, a z drugiej czasem nie zauważamy, że uprawiamy wychowanie przez wyśmiewanie. Szydzimy, a kiedy dziecko protestuje, mówimy, że nie rozumie sarkazmu. Bronimy samych siebie, bo przecież nie chcemy specjalnie sprawiać przykrości dziecku, choć tak to się kończy – mówi Anna Jankowska, pedagożka, nauczycielka, autorka bloga NieTylkoDlaMam.pl.

Czytaj

Z tym też pewnie różnie bywa?

Są domy, gdzie rodzice w pogoni za statusem materialnym często zaczynają się zapętlać, a ich dzieci stają się coraz bardziej nieszczęśliwe. Mają wyobrażenie, że komfort finansowy i pozycja społeczna dają dziecku poczucie satysfakcji i szczęścia. W tych domach często brakuje jednak relacji międzyludzkich, prawdziwych, mocnych więzi. Często członkowie rodziny nic o sobie nie wiedzą. Obserwuję to już na etapie zbierania wywiadu.

Rozmawiamy o pacjencie i nieraz widzę jak trudno jest samemu rodzicowi, kiedy sobie uświadamia, że nic nie wie o swoim dziecku. Nie wie jakich ma znajomych, czym się interesuje. Jego rola jako rodzica do tej pory polegała na dawaniu kieszonkowego i opłacaniu zajęć dodatkowych. W tych domach brakuje poczucia bezpieczeństwa, wspólnie spędzonego czasu.

Pamiętam wypowiedź jednego z moich pacjentów, który mówił: „mam kosz do koszykówki, bramki do gry w piłkę nożną, bo mamy duży ogród i dom. Ale na grę w koszykówkę nigdy nie udało mi się namówić mojego taty. W piłkę nożną zagrał ze mną tylko raz. Mówi, że nie ma czasu. Cały czas siedzi przed telewizorem i coś robi w telefonie komórkowym”. Ale jak rozmawiam z rodzicami jak można wesprzeć dzieci w zachowaniach konstruktywnych, a jak wygaszać te zachowania trudne, często słyszę: „musielibyśmy nagrodzić zachowanie naszego dziecka, ale on na pewno wymyśli coś, na co nie będzie nas stać”. I potem rozmawiamy wspólnie z tym dzieckiem i ono mówi: „chciałbym, żeby raz w miesiącu udało nam się wspólnie pójść do kina, żebyśmy codziennie wieczorem wszyscy poszli na wspólny spacer, albo obejrzeli bajkę lub film i później o tym porozmawiali”. Możliwości jest tak wiele, tylko często brakuje otwartości na siebie. Zanika też tradycja wspólnego spędzania czasu.

Co jeszcze mogą zrobić rodzice, by dać dziecku odpowiednie wsparcie?

Przede wszystkim czas. Niejednokrotnie jak rozmawiam z rodzicami to podaję swój przykład. Jestem pracującą mamą, aktywną, zaangażowaną w swoje życie zawodowe, bo mam to szczęście, że moja praca jest moją pasją. Wychowuję wraz z mężem nastoletniego syna. I wiem, że czasem trudno jest znaleźć czas na bycie razem. Ale, na co zawsze wracam uwagę, że to nie o ilość czasu chodzi, a o jego jakość. Wystarczy chwila na rozmowę, na bycie blisko, przytulenie się, poczucie, że jesteśmy razem. Dotyk jest bardzo ważny, bo daje poczucie bezpieczeństwa. Niektórzy rodzice mówią mi, że spędzają ze swoim dzieckiem bardzo dużo czasu. A gdy pytam o jego jakość, mówią: „ja zajmuję się swoimi aktywnościami, moje dziecko jest obok i robi inne rzeczy”. To nie jest czas spędzony razem.

Dbajmy o relację z dzieckiem, podążajmy za nim, za jego zmieniającymi się potrzebami. Mój syn czasem przychodzi do mnie po to, żeby np. się wypłakać, żeby odreagować napięcie, które skumulowało się w ciągu dnia. Towarzyszenie dziecku w radości i smutku jest niezmiernie ważne. Niestety bardzo wielu rodziców ucieka od trudnych emocji, bo sobie z nimi nie radzi. Często podejmują różne działania, którego ich od dziecka oddalają.

W naszym społeczeństwie nadal funkcjonuje syndrom Matki-Polki. Polega on na tym, że niezależnie od tego co się dzieje, jak bardzo kobieta jest zmęczona, musi być silna i umieć sobie ze wszystkim poradzić. I to jest najgorsze, co można zrobić sobie, swojemu dziecku i całej rodzinie. Bardzo często namawiam rodziców, żeby byli szczerzy ze swoimi dziećmi, również z najmłodszymi, bo one potrafią bardzo dobrze odczytywać emocje. Mówmy jak najwięcej o uczuciach, bo to ma ogromne znaczenie. Ale bądźmy w tym konsekwentni. Niejednokrotnie słyszę od dzieci i nastolatków, że czują żal i rozczarowanie. Kilkunastoletni chłopiec kiedyś mi powiedział: „I co z tego, że mój tata mówi, że mnie kocha? Potem często wyzywa mnie od debili i śmierdzących leni”. Trudno oczekiwać, że to dziecko nie będzie pogubione w tym niespójnym przekazie. To wszystko jest źródłem późniejszych problemów.

Co robią dzieci, żeby wyrazić swoją niezgodę na otaczający je świat?

Buntują się. Pewne zachowania opozycyjne wpisane są w normy rozwojowe, np. bunt dwulatka i nastolatka. Mówimy tu jednak o takich zachowaniach, które przekraczają dopuszczalne granice i nie podlegają żadnej korekcie. Rodzice często mówią: „z moim dzieckiem w ogóle nie można się porozumieć, ucieka w świat wirtualny, spędza cały czas przed komputerem lub telefonem komórkowym, wycofuje się z życia rodzinnego, przesiaduje tylko w swoim pokoju, niechętnie spędza czas z domownikami, przestaje się spotykać z rówieśnikami”. Mogą też pojawić się różnego rodzaju nawracające dolegliwości somatyczne, które nie mają pokrycia w badaniach przedmiotowych i laboratoryjnych. U dzieci lękowych to mogą być nawracające bóle brzucha, biegunki, nudności, wymioty, bóle głowy o charakterze napięciowym, problemy ze snem i z apetytem. U młodszych dzieci obserwuje się apatię, niewiele rzeczy potrafi je ucieszyć. Dziecko często mówi, że się nudzi, nie chce się bawić. Wśród nastolatków obserwujemy np. ryzykowne, bądź szkodliwe używanie substancji psychoaktywnych.

Każda zmiana zachowania powinna zwrócić uwagę rodzica i nakłonić do refleksji czy jestem blisko mojego dziecka, czy wiem, co się z nim dzieje, czy często rozmawiamy. Warto przyjrzeć się relacji z własnym dzieckiem, zanim dojdzie do eskalacji zachowań niepożądanych, które będą wymagały rozwiązań systemowych.

Co może zrobić rodzic, który nie radzi sobie w kontaktach z dzieckiem?

Warto szukać pomocy. Do tej pory opieka środowiskowa, zwłaszcza w grupie dzieci i nastolatków, nie funkcjonowała. Obecnie w całym kraju działa ponad 350 ośrodków środowiskowej opieki psychologiczno-psychoterapeutycznej. Udzielają one pomocy w naturalnym środowisku dziecka, a więc w domu i szkole. Docelowo punkt pomocy ma działać w każdym powiecie i we wszystkich dzielnicach dużych miast. Są to ośrodki finansowane ze środków publicznych w ramach reformy zdrowia psychicznego dzieci i młodzieży. Nie trzeba tam mieć skierowania. Może się do nich zgłosić każdy rodzic ze swoim dzieckiem. W ośrodku przyjmuje psycholog lub psychoterapeuta. Nie ma lekarza psychiatry. Dlaczego? Z doświadczenia psychiatrów dzieci i młodzieży, wynika, że 70 proc. dzieci i nastolatków, którzy zgłaszają się po pomoc wymaga opieki psychologicznej lub psychoterapeutycznej. 20 proc. musi być leczona ambulatoryjnie, a jedynie 10 proc. w warunkach szpitalnych. Większość dzieci wymaga oddziaływań terapeutycznych, a nie tych lekarskich. To krok w dobrym kierunku.

Jednak potrzebne są ustrukturyzowane, systemowe działania profilaktyczne, które będą u dzieci rozwijać obszary emocjonalne i kompetencje społeczne. Regularnie apeluję o to do Ministerstwa Edukacji. Jeśli nie zadbamy o dzieci od najmłodszych lat, a system edukacji nie ulegnie zmianie, to powstawanie kolejnych ośrodków psychoterapeutycznych niczego nie zmieni. Nadal będzie trudność, żeby się do nich dostać, a wiele dzieci będzie pozostawiona sama sobie. Nam, dorosłym powinno zależeć, by jak najmniej dzieci potrzebowało pomocy lekarzy psychiatrów. W tym celu musimy zadbać o profilaktykę. Moim marzeniem jest wprowadzenie do systemu nauczania, na wszystkich poziomach edukacji, zajęć, na których dziecko będzie uczyło się uważności na siebie samego, rozpoznawania swoich emocji i radzenia sobie z nimi. W ten osób staniemy się bardziej uważni na drugiego człowieka, nauczymy się słuchać i rozumieć siebie i innych, a to doprowadzi do redukcji przemocy, zachowań zagrażających i ryzykownych. Póki co takich oddziaływań nie mamy.

    Sprawdź powiązane tematy

    Posłuchaj podcastów stworzonych przez mamy dla mam!

    Sprawdź