„Cierpienie, łzy, krzyk – to wszystko ma miejsce, jednak narodziny dziecka w domu są niezwykłym przeżyciem”
Klaudia Kierzkowska: Jest pani mamą szóstki dzieci. Pierwsze dziecko urodziła pani w szpitalu. Jak wspomina pani poród?
Małgorzata Stankiewicz: Pierwsze dziecko urodziłam w 36. tygodniu ciąży, 17 lat temu. Od początku wiedziałam, że chcę rodzić w pozycji wertykalnej i uniknąć nacięcia krocza. Miałam wybrany swój „wymarzony” szpital w Krakowie, jednak w dniu porodu okazało się, że nie ma w nim miejsca. Usłyszałam, żeby teraz do nich nie przyjeżdżać i znaleźć inne miejsce. Koniec końców trafiłam do kliniki o III stopniu referencyjności w Krakowie. Była to sobota wieczór, w klinice było niemalże pusto – była jedna położna i żadnego lekarza. 25 czerwca organizowane były w Krakowie „Wianki”, wielka impreza, w której każdy chciał wziąć udział. Przez całą pierwszą fazę porodu byłam z mężem sama na sali porodowej, mieliśmy ciszę i spokój. Położna, choć czuwała, była bardzo dyskretna. W sali było tylko jedno łóżko, na które musiałam wspinać się po schodkach. Kiedy czułam bóle krzyżowe, schodziłam z łóżka, podchodziłam do ściany, krzesła, by się oprzeć. Poddawałam się temu, co mówiło mi ciało.
Kiedy po skurczu chciałam chwilkę odpocząć, musiałam wspiąć się na łóżko. Po pewnym czasie wkroczyła położna, która była w stosunku do mnie jak najbardziej w porządku. Procedury zmusiły ją do wezwania ginekologa i pediatry. I od tego momentu zrobiło się bardzo smutno. Panie kazały położyć mi się na łóżku, pod pośladki podłożyły podkładkę. Miednicę miałam podniesioną do góry, a kanał rodny centralnie wycelowany w sufit.
Nie mogła pani zmienić pozycji na wertykalną, tak jak wcześniej mała pani w zamyśle?
Delikatnie i grzecznie prosiłam o taką możliwość. Czułam się jak żuk przewrócony do góry nogami, który macha kończynami i nie potrafi się sam przekręcić. Chciałam odwrócić się w drugą stronę, bardzo tego potrzebowałam. Czułam, że położna była gotowa i otwarta, ale pani doktor ostrym głosem powiedziała, że nie ma takiej możliwości. Teraz na pewno nie zgodziłabym się na takie traktowanie. Fakt, że nie mogłam wybrać pozycji, w której chcę urodzić dziecko, było dla mnie naruszeniem praw. Zostałam również nacięta, choć bardzo tego nie chciałam. Rodziłam dziecko w 36. tygodniu, wiedziałam, że nie jest duże. Nie poczułam główki dziecka, a jedynie ból związany z nacinaniem. Krzyknęłam, że boli. Usłyszałam, że boli, bo rodzę. Jednak wiedziałam, że był to wyłącznie ból związany z nacięciem. O ile pierwsza część porodu była naprawdę super, to po porodzie zdałam sobie sprawę, że drugi etap był przemocowy.
Nieprzyjemne doświadczenia związane z porodem wpłynęły na radość z pojawienia się na świecie dziecka?
Na szczęście nie. Byłam przeszczęśliwa, pełna euforii. Czułam, że latam i jestem królową wszechświata.
Drugą fazę porodu wspomina pani traumatycznie. A jak wyglądała opieka okołoporodowa?
To również był dramat. Zobaczyłam synka tylko przez chwilę. Zaraz został ode mnie zabrany. Zgodnie z procedurami, zarówno po cesarskim cięciu, jak i po nacięciu krocza, kobieta musiała być przez 12 godzin unieruchomiona. Przez te 12 godzin leżałam i nasłuchiwałam swojego dziecka. Słyszałam krzyki i płacz noworodków, ale nie pozwalano mi wstać. Teraz wstałabym, wzięłabym dziecko i wypisałabym się na własne żądanie. Wtedy nie wiedziałam co robić. Dopiero po fakcie zdałam sobie sprawę, że w momencie największego święta naszej rodziny wylądowałam sama na sali, a mój syn przez 12 godzin leżał w plastikowym łóżeczku bez żadnego kontaktu z matką. Karmiony był butelką, chociaż prosiłam, aby nie był dokarmiany w żaden sposób. Męża poprosili o opuszczenie szpitala. Zamiast wspólnie spędzać ten piękny czas, byliśmy osobno. Koszmar.
Choć pierwszy poród miał miejsce 17 lat temu, nie potrafię zrozumieć takiego postępowania. Kolejną piątkę dzieci urodziła pani w domu.
O porodzie domowym marzyłam już będąc w ciąży z Jerzym – moim pierwszym synkiem. Dodam, że pierwsze dwie ciąże straciłam, miałam dwa łyżeczkowania. Wiele czasu spędziłam w książkach, szukałam odpowiedzi na różne pytania. Będąc w ciąży z Jerzym, chciałam rodzić w domu, jednak jakoś nie potrafiłam tego zrealizować. Dopiero na początku kolejnej ciąży znalazłam w internecie forum dotyczące porodu domowego. Wsiąknęłam w to. Znalazłam namiary na wspaniałą położną z Krakowa. Byłam z nią w kontakcie przez całą ciążę. Położna, w związku z poprzednimi łyżeczkowaniami, obawiała się komplikacji w fazie łożyskowej. Ostatecznie szczęśliwie urodziłam w domu. Z tą samą położną rodziłam trzy razy – drugie, trzecie i czwarte dziecko. Jednak wciąż czułam takie napięcie związane z urodzeniem łożyska. Dlatego zdecydowałam się na zmianę położnej, z którą urodziłam piąte i szóste dziecko. Tutaj już nie było tego niepotrzebnego stresu i nerwów. Szłam do łazienki, stawałam w wannie, rozluźniałam uda, po czym wszystko szybko i pięknie się działo. Napięcia, które w nosimy, mają ogromne znaczenie podczas porodu. Po pierwszym porodzie miałam w sobie całkowite przekonanie, że poród domowy jest jak najbardziej dla nas. Cały ten niepotrzebny stres związany z wyjazdem do szpitala, czekaniem na izbie przyjęć i szeregiem badań – odchodzi. Dziecko rodzi się szybciej i piękniej.
Domyślam się, że poród domowy jest przepięknym i niepowtarzalnym doświadczeniem. Jak wyglądają przygotowania do takich narodzin?
Przygotowań tak naprawdę nie ma, niczego szczególnego nie musimy mieć. Wystarczy spokój, rozluźnienie i miłość. Czytałam, że niektóre kobiety rozkładają sobie folię na podłodze, jednak ja tego w ogóle nie czuję.
Mam w domu taki „dywan porodowy”, na którym rodziłam piątkę dzieci. Wielu ciężarnym go pożyczałam i one też na nim rodziły. Zrodził się w mojej głowie pomysł, aby wyhaftować imiona wszystkich dzieci, które na tym dywanie przyszły na świat.
Łożyska rodziłam do starej miski. Nic mi więcej nie było potrzebne. Wszystko uzależnione jest od oczekiwań, pragnień i marzeń. Inna rodząca może marzyć o wyjątkowej atmosferze, nastrojowej muzyce, świecach, olejkach, kwiatach lub też o porodzie w basenie.
W szpitalu rodząca otoczona jest lekarzami, położnymi, pielęgniarkami. Rodząc w domu, mamy przy sobie bliską osobę i położną. Nie obawiała się pani komplikacji podczas porodu? Tego, że lekarza nie ma w pobliżu?
Miałam głębokie przekonanie, że podstawą sukcesu porodu domowego jest zaufanie procesowi, który się dzieje. Byłam otwarta, poddawałam się temu, co czułam. Jeśli mamy traumatyczne przeżycia, lęki, to warto o nich rozmawiać na bieżąco z położną. Lęki wypowiedziane na głos często znikają. Nie obawiałam się komplikacji. Na forum, o którym wcześniej wspomniałam, stworzony został wątek dotyczący tego, czym straszy się kobiety, które chcą rodzić w domu. Głównie było to „coś”, nic konkretnego.
W zaciszu domowym urodziła pani piątkę dzieci. Jak wspomina pani te narodziny? Każdy z porodów był taki sam, a może któryś znacząco się różnił?
Każdy z porodów domowych wspominam fantastycznie. Oczywiście sam proces rodzenia nie jest łatwy. To nie jest tak, że kobiety rodzące w domu rodzą bez bólu. Cierpienie, łzy, krzyk – to wszystko ma miejsce, jednak narodziny dziecka w domu są niezwykłym przeżyciem.
Każdy z pięciu domowych porodów miał podobną dynamikę, przy czym poród szóstego dziecka znacznie się różnił. Przez długi czas był w fazie ukrytej, co sprawiło, że pojawił się lęk. Odczuwałam inny rodzaj skurczy i zachowywałam się inaczej. Do tej pory rozluźniałam się od pleców w dół, a wtedy było na odwrót. Czułam, że jest inaczej, jednak nie byłam pewna, czy to mój lęk, czy sygnał, że dzieje się coś złego. Wszelkie sygnały są bardzo czytelne i wykwalifikowana położna bardzo szybko je wyłapuje. Kiedy synek przyszedł na świat, okazało się, że był bardzo oplątany pępowiną. Myślę, że w szpitalu poród ten skończyłby się cesarskim cięciem.
Pierwszy poród domowy był niewiadomą, tajemnicą, zaskoczeniem. Kolejne nie były już taką „nowością”. A może się mylę i za każdym razem towarzyszył pani lęk i niepewność?
Zawsze pojawiał się lęk i niepokój, który narastał przy każdym kolejnym porodzie. Nie był to niepokój o to, że coś będzie nie tak, bo ja dokładnie wiedziałam, co mnie czeka. Z jednej strony podchodziłam do tego z radością i oczekiwaniem, a z drugiej bałam się bólu. Ten ból był dla mnie właśnie największym lękiem i niepewnością.
Przy każdym porodzie mąż był w pobliżu, tuż obok. Jaki był stosunek pani męża do porodu domowego?
Mąż zasadniczo nie był za bardzo zaangażowany, był trochę z boku. Narodziny były moją kwestią. Przed pierwszym porodem w domu podsuwałam mu różne książki do czytania, ale nie był zbytnio zainteresowany. Jednak po spotkaniu z położną, które odbyło się w 34. tygodniu ciąży, miał w sobie pełen spokój. Uznał, że jeśli ja czegoś pragnę, to on mi to daje i jest w tym ze mną. W kwestiach medycznych wynieśliśmy trochę inne nawyki z domu. U mnie wszystko leczone było naturalnymi metodami, u męża dwoma antybiotykami, żeby poszerzyć spektrum działania. Jednak mąż pozwolił mi o wszystkim decydować.
Obecność męża, bliskość domu dała pani poczucie bezpieczeństwa?
Oczywiście, że tak. Sam fakt, że nie muszę nigdzie jechać i jestem u siebie, daje mi wiele. Położna przychodzi do mnie i jest moim gościem. To zmienia układ sił. Nie jestem zdana na przypadkowe osoby, które mają nade mną przewagę. Poród w domu jest bardziej komfortowy, czujemy się bezpieczniej, co też wpływa na jego przebieg. Wystarczą niepotrzebne nerwy, adrenalina, by akcja porodowa się zatrzymała.
Te opowieści są tak piękne i wyjątkowe, że z trudem powstrzymuje łzę wzruszenia. O porodach domowych opowiada pani tak magicznie. Jednak jest może coś, co panią zaskoczyło i rozczarowało?
Poród domowy po prostu się wydarza i jest czymś naturalnym. Nie ma odcięcia przed – po. Narodziny dziecka są czymś płynnym, pięknym. To się po prostu dzieje. Każdy z porodów domowych zniosłam bardzo dobrze, zaraz wstałam i byłam pełna sił, choć zmęczona i wyczerpana.
Oczywiście połóg nie jest niczym przyjemnym – boli, piecze. Jednak ten wyrzut hormonalny związany z oksytocyną daje dużo energii i siły. To trudny stan, ale wbrew wszystkiemu lubię go. Jednak po piątym i szóstym porodzie poprawiłam się w dbałości o siebie i swoje ciało, więcej leżałam i odpoczywałam. Miałam ogromne wsparcie w rodzinie. I choć miałam szóstkę dzieci, mogłam pozwolić sobie na leżenie w łóżku i odpoczynek. Czułam się tak zaopiekowana, jakbym urodziła pierwsze dziecko. To było piękne.