„To jest naprawdę ciężka praca” – mówi Magdalena Balcerek-Motyl/ Pexels.com

„To jest naprawdę ciężka praca. Ale potrzebna. I warta szczęśliwego zakończenia” – mówi Magdalena Balcerek-Motyl z ośrodka „Ufność”

Spis treści:

Krąży taki obrazek po sieci (w internecie teraz tego pełno) z cytatem anonimowej wypowiedzi z jakiegoś forum. „Jak czytam te komentarze to aż się nóż w kieszeni otwiera, kobiety piły jak były w ciąży, kobiety paliły a jakoś wyrośliśmy na porządnych ludzi, nie róbcie z igły widły i nie zaglądajcie ‘ciężarnym’ w kieliszki, to jest tylko i wyłącznie ich wybór i ich sumienie…” (pisownia oryginalna). Pod spodem zatrzęsienie komentarzy. Wśród nich taki: „Niech (autorka) odwiedzi ośrodek Ufność w Częstochowie”.

Nie wiadomo, czy autorka komentarza skorzystała z tej rady, korzystam z niej natomiast ja. Tak trafiam do małego świata, gdzie kilkadziesiąt osób dwoi się i troi, żeby dzieci nie płaciły za błędy rodziców. Choć nie zawsze jest to możliwe.

Ośrodek Ufność – wyjątkowe miejsce

Budynek przy ulicy Michałowskiego 30B w Częstochowie wygląda na małą szkołę albo duże przedszkole. Zjawiam się niezapowiedziana, prosto z ulicy. W środku czysto, schludnie, na ścianach duże zdjęcia dzieci, panuje cisza jak makiem zasiał (za chwilę dowiem się, że trwa właśnie poobiednia drzemka). Chwilę szukam biura, w środku wita mnie Magdalena Balcerek-Motyl, wiceprezes stowarzyszenia, które prowadzi ośrodek Ufność. Umawiamy się na piątek.

W piątek na dzień dobry cytuję artykuł, który dopiero co przeczytałam. „Na oddział ginekologiczno-położniczy szpitala w Białej Podlaskiej trafiła kompletnie pijana ciężarna. Niedługo potem urodziła dziecko. Żeby dziecko mogło przyjść na świat, matka musiała zostać uśpiona. Noworodek również miał we krwi alkohol”. I dalej: „36-letnia kobieta jest doskonale znana personelowi szpitala, bo to już jej ósma ciąża. Wszystkie dzieci trafiły do rodzin zastępczych, bo matka nie jest zdolna do wychowania ich”.

Ośrodek Ufność
Stowarzyszenie Pielęgniarsko-Opiekuńcze „Z Ufnością w Trzecie Tysiąclecie” zwane popularnie ośrodkiem Ufność. Zdjęcie: Aneta Wawrzyńczak

– Wie pani, że takie dziecko trzeźwieje półtora tygodnia? Że jest na głodzie alkoholowym minimum do czwartego miesiąca życia? Że ma takie same objawy, jak ludzie na odwyku: jest niespokojne, rozdrażnione, pręży się, wierci? I że krzyczy niemiłosiernie, nikt nie jest w stanie stwierdzić, czy to z bólu, czy z głodu alkoholowego – odpowiada wiceprezes „Ufności”. Nie jest zaskoczona. Matki takie, jak ta z artykułu powyżej, widuje co jakiś czas (jeśli się któraś dzieckiem interesuje, na ponad 20 maluchów statystycznie przypadają dwie, góra trzy). A takich dzieci w ciągu 20 lat działalności przewinęło się przez placówkę około czterystu. – Połowa naszych małych pacjentów to dzieciaki, których matki piły w ciąży.

– I jak to wpływa na ich rozwój? – pytam.


Pani Magda wydaje z siebie ciężkie westchnienie, które jakby mogło przebić podłogę, dotarłoby na parter, do pokoików, gdzie mieszkają Staś, Wanessa, Lena, Kalinka, Jula. – To trudno opisać słowami, trzeba zobaczyć to dziecko – mówi. Zanim je zobaczę, wiceprezes „Ufności” podejmuje jednak próbę. – Nie rozwijają się tak, jak powinny. Można je porównać do kwiatka, który bardzo lgnął na świat, ale prędzej niż później zaczyna usychać. Te dzieci są właśnie takie.

– Uschnięte?

– Uschnięte – przytakuje cicho pani Magda. I wyjaśnia, że na pierwszy rzut oka uderzają najbardziej zmiany fizyczne: mała głowa, płaska twarzoczaszka, brak rynienki nosowej, wąsko osadzone oczy. – To są też bardzo szczupłe dzieci, mają słaby przyrost masy ciała. W skrajnych przypadkach dziecko 4-letnie nieraz waży 6 kilogramów.

Ośrodek Ufność i jego misja

Stowarzyszenie Pielęgniarsko-Opiekuńcze „Z Ufnością w Trzecie Tysiąclecie” równo 20 lat temu założyło sześć pielęgniarek, zwolnionych w ramach redukcji etatów z oddziału noworodkowego jednego z częstochowskich szpitali.

– Już pracując na oddziale wiedziały, że matki porzucają dzieci zdrowe. A co dopiero te, które urodziły się chore, z wieloma wadami… – opowiada Magdalena Balcerek-Motyl.

Pielęgniarki utworzyły Interwencyjny Ośrodek Preadopcyjny, z czasem przekształcił się on w zakład pielęgnacyjno-opiekuńczy dla dzieci (dzięki temu mogą przebywać tu dzieci chore i dłużej, do czwartego roku życia, taka jest specyfika placówki).

Ośrodek Ufność
Stowarzyszenie Pielęgniarsko-Opiekuńcze „Z Ufnością w Trzecie Tysiąclecie” zwane popularnie ośrodkiem Ufność. Zdjęcie: Aneta Warzyńczak

Wiceprezes ośrodka Ufność przedstawia mi je po kolei.

– To maleństwo ma 2,5 roku. Lekarze zarzucali nam, że ją głodzimy. A ona je bardzo dużo, tylko w ogóle nie nabiera wagi. Ma skrajny zespół alkoholowy, jest w ciężkim stanie.

– To jest dziewczynka z typowym FAS, ma trzy lata. Umie tylko powiedzieć swoje imię.

– Widzi pani? Brak rynienki nosowej, blisko osadzone oczy, mała głowa, chude ciałko. Dzieciątko ma kilka miesięcy, w ogóle nie ma odruchu połykania, jest karmione przez zgłębnik żołądkowy.

– A tutaj mamy 4-letnią dziewczynkę. Proszę zobaczyć, dotknąć, jakie ma przykurcze, niech się pani nie boi. Rehabilitujemy ją cały czas, jest już i tak znacznie lepiej, bo była cała zwinięta, przykurcz maksymalny.
Nawet przy najlepszej opiece, regularnym karmieniu, rehabilitacji, opiece specjalistów, terapeutów, nie zawsze da się skutki picia alkoholu w czasie ciąży odwrócić. – Jeżeli mamy do czynienia z parcjalnym płodowym zespołem alkoholowym, to będzie w miarę okej. Ale jeśli ośrodkowy układ nerwowy został uszkodzony, to tego się nie naprawi. Mózgu nie da się naprawić
– wyjaśnia wiceprezes „Ufności”. I jeszcze: – To są z reguły kobiety ze środowisk patologicznych, czasami aż do porodu nie wiedzą, że są w ciąży. Większość z nich nie odbywa nawet jednej wizyty u ginekologa.

Dlatego, w ramach edukacji i profilaktyki, personel z Michałowskiego 30B w Częstochowie współpracuje z pedagogami, zaprasza do siebie uczniów z ostatnich klas podstawówki, przeprowadza najpierw lekcję teoretyczną, a później praktyczną, zabiera nastolatków na oddział.

– To jest zderzenie z rzeczywistością, bo zostaje im pokazane dziecko z płodowym zespołem alkoholowym, które ma trzy lata, a waży pięć kilo, ma założony zgłębnik żołądkowy, bo nie ma odruchu ssania ani połykania. To jest terapia szokowa, reakcje są różne, od śmiechu, przez płacz, po wychodzenie i krzyki. Ale dzięki temu jest duża szansa, że te dzieciaki później nie będą odwracać się od osób innych, niepełnosprawnych, chorych.

– Podobne reakcje młodzi ludzie przeżywają po wizycie w Auschwitz – stwierdzam.

– Bo to trochę tak właśnie jest – przytakuje Magda Balcerek-Motyl. I opowiada, jak przez pierwsze dwa tygodnie pracy w „Ufności” dzień w dzień po 12-godzinnym dyżurze wracała do mieszkania i siadała w kącie w przedpokoju. – Ja nie płakałam, ja ryczałam. Ogarnęłam się, kiedy uświadomiłam sobie, że musi być ktoś, kto się zaopiekuje tymi dziećmi. I że mogę, muszę wręcz, dać im od siebie tyle, ile zdołam.

Nie na wszystko jednak można się zaimpregnować. – Jak przyjeżdża do nas dziecko po pobiciu, z połamanymi żebrami, złamaną podstawą czaszki, to nie ma osoby dyżurującej, łącznie z neurologiem, która by nie płakała jak bóbr. Także dlatego, że wiemy, co będzie za trzy miesiące czy pół roku. Takie pobicie wywołuje niesamowite spustoszenie w organizmie dziecka. To jest ma-sa-kra.

Ośrodek Ufność robi, co może

Żaden z małych podopiecznych placówki nie jest sierotą, mają gdzieś rodziców. Większość nich jednak tylko na papierze. – Niby są, a tak naprawdę ich nie ma – mówi wiceprezes „Ufności”. Nieliczni odwiedzają dzieciaki. Raczej nieregularnie, raczej w stanie, w jakim nie powinni przychodzić. – Czasami przychodzą pijani, czasami skacowani, nieraz śmierdzący tak, że nawet po tylko chwili spędzonej z dzieckiem musimy wietrzyć pomieszczenia – opowiada pani Magda.

Sądowe potyczki trwają latami, nieraz dziecko wychodzi z placówki (może być tu do czwartego roku życia) z wciąż nieuregulowaną sytuacją prawną. To szczególnie oburza wiceprezes. – Powinien być przewidziany jakiś okres dla matki i ojca, kiedy mogą się wykazać. Nie jesteś w stanie pozbierać się w ciągu pół roku, zmienić swojego życia? To dziękuję, do widzenia, dajmy dziecku szansę, żeby znalazło dom.

Dzieci w ośrodku Ufność
Dzieci w ośrodku Ufność
Zdjęcie: Aneta Wawrzyńczak

Powrót do domu rodzinnego jest bowiem wątpliwy. Tak przynajmniej wskazują statystyki „Ufności”: w ciągu 20 lat do placówki trafiło 600 dzieci, ponad 450 znalazło rodziny adopcyjne, reszta po ukończeniu czwartego roku życia musiała przenieść się do innych specjalistycznych ośrodków. Do rodzin (właściwie matek) biologicznych wróciła tylko trójka. – Te matki naprawdę się starały, było widać, że im rzeczywiście zależy – mówi wiceprezes.

Inne też się starają, ale na pozór, pod publiczkę. – Po kilkunastu latach doświadczenia już po jednym spotkaniu wiem, czy to są starania prawdziwe, czy rodzice rzeczywiście rokują. Zanim spotkają się z dzieckiem, muszą przejść przez moje ręce, magluję ich wzdłuż i wszerz – wyjaśnia. Rodzice, zwłaszcza matki, często nie mają oporów, by opowiedzieć o sobie wszystko. Także to, że na przykład próbowali popełnić samobójstwo albo że dopiero wyszli z kilkutygodniowego ciągu alkoholowego.

– Wielu z nich jednak kłamie. Już słyszałam o nowotworach, wrzodach, pobytach w szpitalach, pracy zagranicą, guzach mózgu. Zawsze proszę wtedy o zaświadczenie od lekarza, rzadko się zdarza, by je dostarczyli. Nieraz muszę też odsyłać rodzica na komisariat policji po zaświadczenie, że jest trzeźwy. Nikt jeszcze nie wrócił z zaświadczeniem.


Magda Balcerek-Motyl opowiada też kilka historii. W tym o niespełna 30-letniej niepełnosprawnej intelektualnie matce pięciorga dzieci, pozbawionej władzy rodzicielskiej do wszystkich (trafiły do rodzin zastępczych). – Do nas trafiło jej szóste dziecko. I, proszę mi wierzyć, wcale nie miała ochoty go odwiedzać, jej matka zaciągała ją do nas na siłę, chociaż jest stąd, z Częstochowy, gdyby chciała, mogłaby sama przyjechać autobusem miejskim. Ale była niezaradna życiowo, nie umiała sobie poradzić sama ze sobą, a co dopiero z dzieckiem. Warunki domowe? Koszmarne. Zamiast podłogi jakieś klepisko, brak łazienki, toalety, no, wszystkiego. A to dziecko było bardzo schorowane, potrzebowało rehabilitacji non stop, okresowo tlenu, bez kontaktu, właściwie wegetujące.

Batalia sądowa trwała kilka miesięcy. W końcu na jednej z rozpraw nie wytrzymała protokolantka. Nie miała prawa głosu, ale głos jednak zabrała.

– Wstała, powiedziała: „ja już tych bzdur nie mogę słuchać, ja was znam pokoleniowo, znałam jeszcze pani babkę, widziałam, jak żyje. A panią, widziałam tydzień temu w autobusie, była pani tak pijana, że jak kierowca otworzył drzwi, to pani z tego autobusu po prostu wypadła”. Matka i babka nie odezwały się słowem, sąd też, zarządził tylko przerwę. A po przerwie ogłosił wyrok: pozbawienie władzy rodzicielskiej.

– Po co właściwie te matki walczą? – nie mogę pojąć.

– Żeby nie były jeszcze bardziej wytykane palcami. Bo co innego porzucić własne dziecko, a co innego, kiedy zły system je odbiera. Co ludzie wtedy powiedzą? Wiem, to jest głupia walka, ale zazwyczaj trwa do końca. A ofiarą jest zawsze dziecko.

One chcą się tylko bawić

Nie każde dziecko ośrodek „Ufność” może przyjąć. – Mogę odmówić, kiedy nie jest na własnym oddechu, czyli potrzebuje tlenu. Owszem, mamy koncentrator tlenu, możemy podać doraźnie. Ale 24 godziny na dobę takiej opieki nie możemy zapewnić. Nie przyjmujemy też dzieci żywionych pozajelitowo i chorych na mukowiscydozę, nie mamy takich możliwości. A poza tym przepisy na to nie pozwalają, te dzieci z reguły zostają w szpitalu – wyjaśnia pani Magda. I dodaje, że „cały oddział to jest właściwie jeden wielki sprzęt medyczny”.

Są tu bowiem pulsoksymetry, kardiomonitory, pompy do żywienia, opieka opiekunów medycznych, ratownika medycznego i pielęgniarek 24 godziny na dobę. Są sale rehabilitacyjne.

Na co dzień małymi podopiecznymi „Ufności” poza pielęgniarkami zajmują się też wolontariusze z Włoch. – Przyjeżdżają do nas młodzi ludzie wytypowani przez włoską organizację Muono Novo, rok w rok przyjeżdża czwórka, dwie osoby przychodzą na 4 godziny do południa, dwie na 4 godziny po południu. Zapewniają dzieciom podstawową opiekę: zmieniają pieluchy, pomagają w myciu rączek przed jedzeniem czy zębów po, a przede wszystkim się z nimi bawią. Sama pani za chwilę zobaczy – mówi wiceprezes.

Sala zabaw, południe. Na zmianie są akurat Fabiola (28 lat) i Vincenzo (22 lata). Na ich widok kilkoro dzieci odrywa się od zabawek, krzyczą: „ciocia!”, „łoła!” (czyli wujek), rzucają im się w ramiona, zaraz w ruch pójdą klocki, piłki, autka i bujaki. Największą atrakcją dla dzieci są jednak sami wolontariusze. Przez półtorej godziny, które spędzam w sali zabaw, większość maluchów nie odstępuje ich na krok – pomimo bariery językowej.

Fabiola i Vincenzo co prawda (poza wszystkimi imionami) znają najbardziej przydatne w kontakcie z dzieciakami słowa: „chodź”, „już”, „co chciałaś”, „nie, nie”. W rozmowie w sześcioro oczu przekonują jednak, że i bez tego mogliby się obejść. Najważniejsze, że mają otwarte dla nich serca. – Jestem z wykształcenia pielęgniarką, we Włoszech pracowałam w centrum pediatrycznym, tutaj przyjechałam po to, żeby pomóc dzieciom w trudniejszej sytuacji. Podoba mi się ta idea – wyjaśnia Fabiola. Vincenzo dodaje, że wybór padł na wolontariat zagraniczny, by przy okazji nauczyć się obcego języka, poznać inną tradycję i zupełnie nowych ludzi. – A przede wszystkim to piękne doświadczenie.

Oboje przyznają: także trudne. Choć nie aż tak, jak się spodziewali, a Vincenzo wręcz obawiał. Fabiola jako pielęgniarka z dziećmi chorującymi, nieraz podłączonymi do wszelkiej maści aparatur, miała kontakt już wcześniej, Vincenzo – zanim zgłosił się na wolontariat – obejrzał zdjęcia dzieci z FAS w internecie. – A jak tu przyjechałem, to okazało się, że nie było czego się obawiać. Po nich nie widać, że są chore, nie są jeszcze świadome, czego doświadczyły i co może je czekać w przyszłości. One chcą się tylko bawić – wyjaśnia.

Nie wyglądają, jakby cierpiały. Przynajmniej nie wtedy, kiedy są z nami – dodaje Fabiola. I wyjaśnia, że wciąż nie umie znaleźć odpowiedzi na pytanie, jak to możliwe, że ich matki piły w ciąży, że ojcowie je bili, że zostały porzucone. Vincenzo: – Ja na co dzień o tym zapominam. Najważniejsze jest dla mnie to, że tutaj mogą być szczęśliwe.

Ośrodek Ufność – dla dzieci, których nikt nie chce

Najstarsi podopieczni „Ufności” są dziś dorosłymi ludźmi. Na przykład Wojtek (imię zmienione). Rodzina? „Patologia totalna”, mówi pani Magda. – Dali się poznać na oddziale szpitalnym, ojciec zaatakował pielęgniarkę nożem, bo zwróciła uwagę mamie, że coś nie tak robi. Ostatecznie trafiło do nas, ale oboje, matka i ojciec, walczyli o nie jak lwy. Gdy mieli umówione wizyty, prosiłyśmy więc znajomego policjanta, żeby przyjeżdżał wspomagać nas w razie jakiegoś niebezpieczeństwa – opowiada Magda Balcerek-Motyl.

Ośrodek Ufność
Zdjęcie: Aneta Wawrzyńczak

Przypadek beznadziejny? Nie tym razem. Chłopiec miał półtora roku, jak został adoptowany. Wyjechał do Szwecji, kilka lat później z nowymi rodzicami przyjechał z wizytą. Okazało się, że świetnie mówi po angielsku, rozwija się prawidłowo, nikt by nie zgadł, przez co przeszedł. Na potwierdzenie pani Magda pokazuje jego zdjęcia sprzed adopcji i kilka lat po.

– Jest identyczny jak adopcyjna matka! – rzucam odruchowo. Magda Balcerek-Motyl przyjmuje tę uwagę tak, jakby tylko na to czekała. – Bardzo często tak się zdarza, że dzieci przez ośrodki adopcyjne są dobierane także wizualnie do rodziców. A nawet jeśli nie, to podświadomie upodabniają się do nich.


Nie wszyscy podopieczni „Ufności” mają takie szczęście. – Są dzieci na oddziale z wieloma wadami wrodzonymi, co do których wiem, że nie zostaną adoptowane. Zwłaszcza teraz, gdy adopcje zagraniczne zostały de facto w naszym kraju zakazane. A w Polsce nikt ich nie chce. Mimo to łudzę się, że ktoś jeszcze pójdzie po rozum do głowy. Że system zmieni się na tyle, że wszystkie rodziny zastępcze będą z prawdziwego zdarzenia. Bo, niestety, zdarzają się takie z pierwszej lepszej łapanki.

Po nich nie widać, że są chore, nie są jeszcze świadome, czego doświadczyły i co może je czekać w przyszłości. One chcą się tylko bawić

Fabiola

Potrzeby? 1 procent, z tym że my na siebie nie zbieramy, bo za dużo jest zachodu, jeśli chodzi o dokumenty. Więc dla nas zbiera fundacja Sedeka, ma nasze subkonto. Może być cokolwiek zamówione przez internet, zawsze są mile widziane środki podstawowe, czyli to, co idzie w ilościach masowych: pampersy, z reguły większe rozmiary 4-6, wszelkiego rodzaju zupy w słoikach, soczki, chusteczki nawilżane, mogą być ręczniki, pieluchy tetrowe, ubrania, z tym, że nowe, już się nauczyłyśmy, że używane nie mogą być, zabawki też, ale muszą być nowe, bo sanepid nas goni, że musi być atest i, o dziwo, musimy przechowywać pudełka po zabawkach, mamy jedno pomieszczenie, w którym są pudełka po zabawkach.

Magda Balcerek-Motyl: – To jest naprawdę ciężka praca. Ale potrzebna. I warta szczęśliwego zakończenia.

Fabiola

    Sprawdź powiązane tematy

    Posłuchaj podcastów stworzonych przez mamy dla mam!

    Sprawdź