„Każdej kobiecie w podobnej sytuacji życzę wiary, siły i cierpliwości. Nie wolno się poddawać” – mówi mama skrajnego wcześniaka
Klaudia Kierzkowska: W 27. tygodniu ciąży, w wyniku cesarskiego cięcia, urodziła pani synka, skrajnego wcześniaka. Dlaczego lekarze zadecydowali o tak wczesnym zakończeniu ciąży?
Żaneta Żbik: W 27. tygodniu ciąży, w nocy, dostałam silnych bóli w podbrzuszu, których intensywność trudno opisać słowami. Ciśnienie było bardzo wysokie, aparat wskazał 200/160. Pełna obaw i przerażenia przyjechałam do szpitala. Podczas przyjęcia wykonano mi badanie KTG, z którego wynikało, że z maluszkiem jest wszystko dobrze. Badanie ginekologiczne również nie wykazało żadnych nieprawidłowości. Niestety, nie miałam wykonanego badania USG, które jest przecież jednym z wielu podstawowych badań u kobiety w ciąży. Dostałam dożylne leki przeciwbólowe oraz rozkurczowe. Poczułam się lepiej, uspokoiłam się. Nawet przez chwilę nie pomyślałam, że kolejny dzień będzie dniem walki o nasze życie. Następnego dnia, przed południem poczułam ogromny ból i kłucie. Nic nie pomagało, zwijałam się z bólu. Prosiłam, wręcz błagałam lekarzy, aby coś jeszcze robili. Owszem, zrobili – badanie ginekologiczne. Nic więcej. Dopiero dwie godziny później ordynator wykonał badanie USG.
Nie prosiła pani wcześniej o wykonanie USG? Czy może prośby, sugestie zostały bagatelizowane?
Przeszywający ból, którego nie byłam w stanie wytrzymać, wyłączył moje myślenie. Prosiłam tylko o jedno, aby przestało boleć. Leki nie pomagały, a ja nie wiedziałam, co dalej będzie. Nie miałam pojęcia, co się dzieje. Dopiero po wszystkim, kiedy emocje już opadły, uświadomiłam sobie, że lekarze od samego początku nie postąpili tak, jak powinni. USG powinno być przecież jednym z pierwszych badań.
Przyczyna bólu została ustalona?
USG pokazało, że blizna po poprzednich cesarskich cięciach rozchodzi się, a macica pęka. Nie było czasu na podpisywanie zgód, rozmowy, wyjaśnienia. Na nic. W ostatnim momencie poinformowałam partnera, że będę miała wykonywane cesarskie cięcie. Nic więcej nie pamiętam. Tylko ten ogromny ból. Obudziłam się, kiedy było już po wszystkim. Synek przyszedł na świat, ale przecież to nie tak miało wyglądać!
Czym było spowodowane rozejście blizny i pękanie macicy?
Niestety nie wiem. Teraz najważniejsza jest dla mnie rodzina i nawet nie będę próbowała tego wyjaśniać. Nie mam na to siły.
Sytuacja była bardzo ciężka. Istniało zagrożenie życia?
Gdyby operacja odbyła się za późno, gdyby macica pękła, oboje moglibyśmy tego nie przeżyć. Nie potrafię nawet o tym myśleć, nie chcę.
Nie potrafię sobie wyobrazić, co pani czuła, jadąc na salę operacyjną.
Myślałam tylko o jednym, o dwóch córeczkach, które zostały w domu. Co to będzie, jeśli mnie zabraknie. Lekarze nie dali mi żadnej gwarancji, że wszystko skończy się dobrze. Sami nie wiedzieli, co zastaną, jak mnie „otworzą”. Strach, lęk i ogromna niemoc, które mi wtedy towarzyszyły, są nie do opisania. Na co dzień lubię mieć wszystko pod kontrolą, wtedy niestety nic nie zależało już ode mnie.
Polecamy
Matki wcześniaków. „Nie mówcie im co będzie za rok, że będą święta, że ani się obejrzą, a dzieci pójdą do przedszkola, że jutro będzie lepiej. Jest tylko tu i teraz”
Do porodu jadą często, zanim ciąża na dobre stanie się widoczna. Rodzą dzieci o wadze 600 czy 700 gramów. A potem się boją. Drżą, gdy słyszą diagnozę, bo ta może brzmieć jak wyrok. Puls przyspiesza na dźwięk telefonu, bo przecież mogą dzwonić ze szpitala. Nie śpią, nie jedzą, nie myślą o niczym innym poza tym, żeby przeżyło, żeby wytrzymało jeszcze godzinę, jeszcze dzień, jeszcze noc. „Bądź silny” – szepczą, a same opadają z sił. Są wycieńczone ciągłym strachem o życie i zdrowie dziecka, a muszą mierzyć się jeszcze z bezdusznością personelu i brakiem wsparcia. Matki wcześniaków.
Synek przyszedł na świat. Domyślam się, że tak skrajny wcześniak walczył nie tylko o zdrowie, ale i życie.
Antoś przyszedł na świat z wieloma wadami. Przez wadę serca, a dokładnie nieprawidłowy obieg krwi, zostały obciążone nerki i wątroba. Konieczna była operacja. Niestety lekarze długo zwlekali. My nie czekaliśmy i przetransportowaliśmy go do innego szpitala, gdzie po wykonaniu szeregu badań i konsultacjach lekarze podjęli decyzję o operacji.
Czas znowu się zatrzymał. Pamiętam tylko ten ogromny strach. Na szczęście operacja się udała. Serce dobrze pracuje, ale oczywiście jesteśmy pod stałą kontrolą kardiologa. Niestety Antoś ma w głowie krwiaka, w mózgu zauważono białe zmiany. Jakie ta historia będzie miała zakończenie, nie wiemy. Lekarze przedstawili nam kilka opcji, których my nie przyjmujemy do wiadomości. Co jakiś czas wykonujemy prywatnie badania, dla naszego spokoju. Antosia kochamy takim, jakim jest i nic tego nie zmieni.
Po operacji synek został w szpitalu, a pani wróciła do domu. Domyślam się, że była to niewyobrażalnie trudna dla matki sytuacja.
Serce pękło mi na pół.
Przez pierwszy miesiąc mogliśmy odwiedzać Antosia tylko raz w tygodniu, mogliśmy wejść tylko na pół godziny. Tylko jedno z nas, nigdy razem. Nawet nie mogłam go dotknąć, pocałować. Mogłam tylko patrzeć. Zawsze, gdy stałam przy inkubatorze, słyszałam od lekarzy, że jego stan jest ciężki, ale stabilny. Mówili, że wszystko może się wydarzyć. Musimy się na wszystko przygotować. Prosiłam małego, aby walczył i się nie poddawał. To była walka o każdą minutę jego życia.
Dziecko walczące o każdą minutę… Jak pani sobie z tym poradziła? Czy z czymś takim można sobie w ogóle poradzić?
Nerwy, strach i lęk siedziały we mnie głęboko. Niestety nie mogłam ich pokazywać w domu, w którym zawsze czekały moje dwie córeczki. Najstarsza, 4-latka, naprawdę dużo rozumiała. Nie chcieliśmy, aby dziewczynki dowiedziały się o wszystkim. Nerwy musieliśmy trzymać na wodzy, co proszę mi wierzyć, nie było łatwe. Gdy dzieci nie widziały, płakałam. Czasem wychodziłam na dwór, by oszczędzić im nerwów i widoku roztrzęsionej mamy.
Córki nie znały całej prawdy?
Starszej córeczce staraliśmy się delikatnie tłumaczyć, co się dzieje. Wyjaśniliśmy, że Antoś musi zostać w szpitalu, że tam ma dobrą opiekę, ale niedługo będzie już z nami. Druga, 2-letnia córeczka nie rozumiała całej sytuacji. Nasze tamtejsze życie kręciło się wokół synka, dziewczynki były trochę odsunięte. Większość czasu spędzaliśmy w szpitalu. One tęskniły, płakały. Chciały, żeby było jak dawniej, kiedy byliśmy razem. Niestety poświęcałam im mało uwagi, do tego stopnia, że budziły się w nocy i płakały, żebym wróciła. Niestety dziadkowie czy nawet pradziadkowie, którzy nam pomagali, nie byli w stanie mnie zastąpić.
Zastanawiam się, jak wyglądało pani życie po porodzie, kiedy Antoś został szpitalu…
To było życie na wysokich obrotach. Wstawałam rano, szykowałam córeczki, siebie. Starszą córkę zawoziliśmy do przedszkola, młodszą zostawiałam pod opieką dziadków. Jechałam kilkadziesiąt kilometrów do szpitala, wracałam późnym wieczorem. Dzieci nocowały u moich rodziców. Następnego dnia rano znowu jechałam do szpitala, ale starałam się już wcześniej wrócić, aby odebrać dziewczynki i spędzić z nimi czas. Czasami razem z partnerem jeździliśmy popołudniami do szpitala i wracaliśmy do domu około godziny 22. Nie mieliśmy nawet chwili czasu na nic innego, liczyły się tylko dzieci. Zmęczenie i brak sił schodziły na boczne tory.
Skąd czerpała pani siłę do walki?
Kiedy patrzyłam na mojego synka, widziałam, jak walczy o życie, o siebie. On się nie poddał, przecież ja też bym nie mogła. Starałam się być silna i dzielna, dla niego. Wiedziałam, że mam dla kogo żyć, wierzyłam, że to wszystko się kiedyś skończy. Zaciskałam zęby i walczyłam razem z nim.
Ile czasu trwało to życie w zawieszeniu. Kiedy mogła pani zabrać dziecko ze sobą do domu?
Po trzech miesiącach nieustannej walki przywieźliśmy Antka do domu. To był dzień, na który wszyscy czekaliśmy. Dziewczynki co chwilę dzwoniły i upewniały się, czy naprawdę wszyscy wracamy do domu. Kiedy zobaczyły nas i swojego brata, były najszczęśliwsze na świecie.
Polecamy
„Bardzo za wami tęsknię, ale wiem, że teraz jest niemożliwe, abym się z wami zobaczył…”. W Centrum Pediatrii w Sosnowcu rodzice dostają listy od swoich wcześniaków
„Dzień dobry mamusiu i tatusiu. Chciałem wam przekazać, że jestem bardzo dzielnym chłopczykiem! Dzisiaj ważę 3460 g i jem po 75 ml! Próbuję jeść smoczkiem, ale jeszcze mało udaje mi się samemu zjeść…” – tego typu listy otrzymują rodzice wcześniaków urodzonych w Centrum Pediatrii im. Jana Pawła II w Sosnowcu. Teraz, gdy nie mogą fizycznie być ze swoimi maluchami, tylko takie wiadomości dodają im otuchy.
Jak wyglądały pierwsze dni, tygodnie po powrocie do domu? Pojawiły się trudności, problemy ze zdrowiem?
Nie ukrywam, było bardzo ciężko. Synek ma uszkodzoną od respiratora krtań i oddycha „inaczej” niż zdrowe dzieci. W nocy czuwaliśmy przy nim na zmianę, a kiedy próbowałam zasnąć, charakterystyczny dźwięk przy oddychaniu mi nie pozwalał. Musieliśmy się siebie nauczyć, potrzebowaliśmy czasu. Antek miał też problem z dotykiem, każdy nasz dotyk kończył się wykręcaniem jego ciała we wszystkie strony. Pierwsze dwa tygodnie były ciężkie, później było coraz lepiej, a teraz jest prawie idealnie. Czemu prawie? Nie ma miesiąca, aby Antek nie musiał zostać w szpitalu. Życie ze skrajnym wcześniakiem nie jest łatwe.
Antek ma teraz 6 miesięcy. Jaki jest stan jego zdrowia?
Niestety ma bardzo słabą odporność. Jest z nami w domu od początku marca, a już kilka razy był hospitalizowany. Przeszedł m.in. dwa razy zapalenie płuc. Aktualnie też jesteśmy szpitalu, ponieważ pojawiły się problemy z jedzeniem. Brak apetytu, spadek wagi – nie mogliśmy czekać.
Jest szansa na całkowite wyleczenie Antosia?
Żaden z lekarzy nie potrafi nam udzielić konkretnej odpowiedzi. Będziemy obserwować, jak dorasta, kontrolować, badać. Jesteśmy dobrej myśli i wierzymy, że nasz wymarzony i wyczekany synek będzie kiedyś tak ruchliwym i szczęśliwym dzieckiem jak nasze dziewczynki.
Co powiedziałaby pani kobietom będącym w podobnej sytuacji? Tym, które urodziły skrajnego wcześniaka zmagającego się z chorobami?
Siła i cierpliwość. Życie ze skrajnym wcześniakiem z wieloma wadami wymaga poświęcenia. Ja swój czas poświęcam głównie synkowi, jeżdżę z nim do lekarzy czy na rehabilitację. Antoni jest pod wielospecjalistyczną opieką, ma zdecydowanie więcej specjalistów niż zwykły wcześniak. Nie ma tygodnia, w którym nie bylibyśmy na kontroli.
Każdej kobiecie w podobnej sytuacji życzę wiary, siły i cierpliwości. Nie wolno się poddawać, bo z każdej sytuacji zawsze jest jakieś wyjście. Maluszek przyszedł na świat, żyje i bardzo nas potrzebuje. Nie zapominajmy o sobie, ja popełniłam ten błąd. Wiele razy słyszałam od lekarzy, że jestem blada, zmęczona i powinnam zrobić badania kontrolne. Bagatelizowałam wszystkie rady. My też jesteśmy w tym wszystkim ważne! Dziecko potrzebuje zdrowej mamy.