anna kaźmierczyk Anna Kaźmierczyk / Archiwum prywatne

„Już od momentu, kiedy dziecko przychodzi na świat, trzeba traktować je jako osobę wymagającą prawa do intymności”. Anna Kaźmierczyk o seksualności dzieci

- Już na etapie ciąży, a szczególnie porodu, kobiety często są pozbawiane swoich praw, intymności. A gdy dziecko jest na świecie, następuje tego ciąg dalszy, bo jest traktowane jako część matki, a nie odrębna istota. Różne zabiegi przy dziecku – zmiana pieluchy, przemywanie, kąpanie – odbywają się na oczach całej rodziny, która komentuje, żartuje, robi zdjęcia. A to przecież sytuacja intymna, powinna mieć miejsce w odosobnieniu - uważa Anna Kaźmierczyk, psycholożka, seksuolożka, certyfikowana psychoterapeutka.

Aneta Wawrzyńczak: Świeża sytuacja – weekend spędza u mnie chrześnica, ma 6 lat. Jest świetnie, ale w paru momentach czuję się zakłopotana. Na przykład wtedy, gdy idzie do łazienki i mnie woła, a ja nie wiem, czy mam zapukać, poprosić o pozwolenie, czy wejść ot tak, skoro krzyczy „ciocia, chodź”. Nie wiem, gdzie przebiegają granice intymności takiego dziecka.

Anna Kaźmierczyk: Proszę mi wierzyć, że w przypadku własnych dzieci jest dokładnie tak samo. Dobrze, że pani o to pyta, bo to bardzo ważna kwestia, a faktycznie nie do końca wiadomo, jak się w tym temacie poruszać.

To może chociaż: od czego zacząć?

Od tego, co najważniejsze – już od momentu, kiedy dziecko przychodzi na świat, traktować je jako podmiot, odrębną osobę, kompletną, integralną, wymagającą jak każdy z nas szacunku i prawa do intymności.

Trudno to zrozumieć, kiedy dziecko jest niemowlakiem.

Ja bym się cofnęła jeszcze o krok, bo już na etapie ciąży, a szczególnie porodu, kobiety często są pozbawiane swoich praw, godności, intymności. A gdy dziecko jest na świecie, następuje tego ciąg dalszy, bo jest traktowane jako część matki, a nie odrębna istota. Co widać na przykład po tym, że nieraz różne zabiegi przy dziecku – zmiana pieluchy, przemywanie, kąpanie – odbywają się na oczach całej rodziny, która w dodatku komentuje, żartuje, robi zdjęcia. A to jest przecież sytuacja intymna, która powinna mieć miejsce w odosobnieniu.

Dziecko nie powinno być przedmiotem naszej rozrywki czy uciechy, od narodzin trzeba dbać o jego granice. Ale w powszechnym postrzeganiu małe dziecko jest po prostu „dzieckiem”: bez płci, osobowości, prawa głosu.

Stanę w roli adwokata diabła: co niemowlak z tego zrozumie? Przecież nie będzie pamiętał, że wujek przyglądał mu się i komentował: „ale ma siusiaka!”.

Nasza wiedza o tym, co, kiedy i jak zapisuje się w naszym mózgu, jest wciąż dość skąpa. Nawet jeśli czegoś nie pamiętamy, to nie oznacza, że gdzieś nie jest to zachowane pod postacią podświadomego obrazu czy uczucia. Poszanowanie intymności dziecka to także wyznaczanie granic już od narodzin. Jeżeli wystawiamy jego nagość na widok publiczny, to do kiedy „można” to robić, a kiedy już „nie wypada”? I jak później przygotować dziecko, żeby nie pozwoliło nikomu naruszyć swoich granic?

Z pewnością nie służy temu też wrzucanie do internetu zdjęć dzieci, nieraz całkiem roznegliżowanych.

Podejście do kwestii nagości przede wszystkim wynosimy z domu: to, czy rodzice, rodzeństwo kryją się przed sobą wstydliwie, czy traktują to naturalnie. Czym innym jest natomiast włączanie do tego wąskiego zaufanego kręgu kolejnych osób: koleżanek, cioć i wujków, znajomych z internetu. Rodzice często robią to, nie mając świadomości, jakie mogą być konsekwencje i jak to może oddziaływać na rozwój psychoseksualny dziecka. A wystarczy odpowiedzieć sobie na pytanie, czy chcielibyśmy, żeby ktoś wchodził do łazienki, kiedy się załatwiamy, oglądał nasze genitalia, komentował?

Z jednej strony mamy przekraczanie granic intymności w niemowlęctwie i wczesnym dzieciństwie, z drugiej – jak pani zauważa w jednym z artykułów: „seksualność jest wciąż tematem tabu w wielu rodzinach”.

I to dotyczy wielu poziomów. Po pierwsze: rodzice nie rozmawiają ze swoimi dziećmi, a jeśli rozmawiają – to często za późno, gdy ich dzieci wiele już widziały, przede wszystkim w internecie. Rodzicom nieraz wydaje się, że czas na takie rozmowy przychodzi dopiero, jak dziecko jest nastolatkiem, a przynajmniej ma około 10 lat.

O 10 lat za późno?

Dzieci mają przecież genitalia i strefy erogenne, które kształtują się już w życiu płodowym, dotykają je i odczuwają, że to sprawia większą przyjemność, niż dotykanie masowanie ręki czy nosa.

Ale jeśli widzą, że rodzice są zakłopotani, gdy pojawia się cokolwiek, co dotyczy tego tematu, dzieci dostają sygnał: coś z TYM jest nie tak. Uczą się w ten sposób także, że rodzice to nie są osoby, z którymi można o tym normalnie porozmawiać i które można o coś zapytać.

Bo też i sami w domu o TYM nie rozmawiali.

Nasza kultura zaprzecza seksualności człowieka, od małego uczymy dzieci, że genitalia służą tylko do wydalania, a to jest brzydkie, trzeba zamykać drzwi do łazienki i myć rączki. Tylko że one z doświadczenia wiedzą, że to nieprawda, odczuwają więc dysonans. Z jednej strony wiedzą, że to coś fajnego, a z drugiej przez reakcję rodziców przestają pytać, o co chodzi. Nierzadko dzieci przecież nawet nie wiedzą, jak się nazywają części ciała, które mają między nogami.

Albo wiedzą, że mają psipsiusię lub siusiaka.

Sama pani widzi, że to znów określenia, które odnoszą się do potrzeb fizjologicznych związanych z wydalaniem.

I bardzo „miękkie”.

To jest problem naszego języka, bo mamy określenia albo nadmiernie zdrobniałe, albo wulgarne, albo bardzo szorstkie, medyczne. A genitalia trzeba w rozmowie z dzieckiem nazywać po prostu tak, jak się nazywają.

Pytać czteroletnie dziecko: umyłaś sobie pochwę, umyłeś penisa?

 Jeśli będziemy stosować normalne nazwy, to nie będzie dla niego szokiem, gdy okaże się, że ma srom albo prącie, a nie muszelkę czy siusiaka.

Wie pani, ile procent kobiet w Polsce kiedykolwiek oglądało swoje genitalia? Nie mówiąc o tym, żeby się dotykać.

Z tonu pani pytania wnioskuję, że niewiele. Obstawiam około 20 procent.

Dokładnie. A to przecież przekłada się na jakość naszego życia seksualnego, szczególnie kobiet. To tabu jest nierzadko źródłem problemów w relacjach i w rodzinach, których można by uniknąć, gdybyśmy dorastali w świadomości, że każdy, niezależnie od wieku, ma seksualność – i ma do niej prawo.

To dlaczego dzieciom mówi się, że przyniósł je bocian albo znalazły się je w kapuście?

Bo sami rodzice, dorośli ludzie, często nie wiedzą, jak między sobą rozmawiać o seksualności, wstydzą się, uważają to za świństwo albo grzech. Dla większości ten temat w ogóle nie istnieje, tym bardziej w przypadku ich dzieci. A oni i tak się dowiedzą, tylko że od rówieśników, a przede wszystkim – z internetu.

Internet wyparł nawet koleżanki i kolegów?

Tak, bo można samemu szybko zaspokoić ciekawość, w dodatku anonimowo. A to jest bardzo niebezpieczne, bo w sieci możemy natknąć się na różne treści, także przekłamane i nieprawdziwe, jest też cała masa pornografii, która może bardzo zakłócić psychoseksualny rozwój młodego człowieka. Nie jesteśmy w stanie tego wyeliminować, bo dziecko może połączyć się z internetem poza domem albo trafić na takie materiały u kolegów. Możemy jednak minimalizować ryzyko: sprawdzać, co dzieci robią w internecie, zakładać blokady na treści pornograficzne.

Model rozmawiania na temat seksualności wynosi się z domu?

Zazwyczaj to, jak byliśmy wychowywani, przekazujemy dalej, często w tej samej formie. I to dotyczy także kwestii seksualności: jeśli ktoś wychował się w domu, gdzie seks był tabu, to z reguły jest zamknięty w dorosłym życiu seksualnym.

Chyba że edukuje się sam, jest na terapii albo wydarzyło się w jego życiu coś, co sprawiło, że się otworzył. Zazwyczaj jednak kobiety i mężczyźni z zamkniętych domów próbują życia seksualnego, bo z mediów wiedzą, że można uprawiać seks i mieć z tego satysfakcję, ale sami sobie tego prawa nie dają, mają wyrzuty sumienia, poczucie winy. Tak mocno jest w nich zakodowane to, że seksualność jest czymś złym, że nie są w stanie się odblokować.

Trzeba rozmawiać z dziećmi otwarcie, odpowiednio do ich wieku, nie owijać seksualności w celofan tabu. Także – w bezpiecznej atmosferze, nie przelotem, w drodze z przedszkola czy szkoły, tylko w domu, w najbliższym gronie, na serio?

Jasne, że tak. A przede wszystkim: zanim będziemy rozmawiać z dzieckiem, rozmawiajmy ze sobą, jako dorośli ludzie, i okazujmy sobie uczucia. Seksualność to nie jest przecież tylko posiadanie penisa albo łechtaczki, to cała nasza postawa wobec siebie i partnera. Jeśli w domu jest obecna bliskość fizyczna, rodzice dotykają się, przytulają, całują, to dziecko mniej będzie się krępowało coś powiedzieć, wyrazić wątpliwość, zapytać. Jeśli tej bliskości w wymiarze fizycznym brakuje, rodzice nie okazują jej sobie, śpią oddzielnie, to automatycznie pojawia się napięcie i niezręczność w kwestiach związanych z seksualnością.

A gdy przychodzi do samej rozmowy – przygotować się na nią specjalnie, wybrać dobry moment?

Rozmowa z dzieckiem na tematy seksualne to nie musi być wielka pogadanka, różne elementy wiedzy mogą wychodzić przy okazji, z kontekstu, choćby przy czytaniu książek można pokazać obrazki. Albo jeśli dzieci bawią się lalkami, rozbierają je, przebierają – to dobry moment, żeby porozmawiać o intymnych częściach ciała, podać nazwy narządów. Są już przecież nawet lalki z genitaliami! Wtedy nie będzie potrzebna „wielka rozmowa” w jakimś „wielkim momencie”, tylko ta wiedza będzie płynęła powoli, zupełnie naturalnie.

Warto się do tej rozmowy też przygotować, bo są etapy, przez które przechodzi dziecko, a które bardzo niepokoją rodziców. Mam tu na myśli przede wszystkim dziecięcą masturbację.

Rodzice są tym wręcz przerażeni! Ale zacznijmy od tego, że nie da się rozwoju seksualnego dziecka oddzielić od jego rozwoju ogólnego. Dlatego właśnie mówimy: rozwój psychoseksualny.

Nasza seksualność kształtuje się nawet parę tygodni od poczęcia, a już na pewno w momencie, kiedy przychodzimy na świat. Jeśli rodzic ma tego świadomość, nie będzie przerażony, gdy zobaczy, że kilkulatek dotyka się w miejscach intymnych czy nawet masturbuje, podgląda, jest ciekawy. Jeśli rodzice tego nie wiedzą, to zaczynają myśleć, że coś jest z ich dzieckiem nie tak,

Jest zboczone i trzeba z tym walczyć. Tak zakazy, kary, straszenie.

I dziecko jest wtedy zawstydzone i zagubione zarazem, bo jego dziecięca, naturalna ciekawość własnego ciała została źle przyjęta, a ono nie rozumie dlaczego. Jednocześnie zaczyna się potwornie wstydzić tego, że sprawia mu to przyjemność, z drugiej wdrukowało mu się przekonanie, że to coś złego. Tak mogą się pojawić problemy osobowościowe, które będą rosły razem z nim.

Jeśli dodatkowo ma zakodowane, że to jest temat, o którym nie wolno rozmawiać, to mamy przepis na to, że będzie miało problemy psychoseksualne w dorosłym życiu?

Oczywiście. Także w relacjach, bo sferę psychoseksualną często i w dużej mierze dzielimy z kimś. Dobrze, jeśli dzielimy też ze sobą, bo rozumiemy, że to jest normalne i potrzebne. Ale potem w relacjach często pojawiają się kłopoty, które wynikają właśnie z braków w tym zakresie.

Co jeszcze niepokoi rodziców?

Zabawy z innymi dziećmi „w doktora”. To, że dzieci się przy sobie rozbierają, oglądają, budzi w rodzicach panikę. A to nie ma nic wspólnego z seksem, wynika po prostu z naturalnej dziecięcej ciekawości.

Mam taką anegdotę w rodzinie: rodziły same dziewczyny, jako czwarty dopiero przyszedł na świat chłopak. Patrzą na niego, patrzą po sobie – jakiś dziwny jest, inny. W ostatniej chwili ciotka złapała je, jak szły do niego z nożyczkami…

To jest świetny przykład, który ilustruje problem, skąd dzieci mają to wiedzieć. Przecież dziecko wie o sobie tyle, ile samo zobaczy, a jeszcze wcześniej – zbada zmysłem dotyku. Niemowlaki biorą wszystko do buzi, bo w ten sposób uczą się, co to jest wrażliwość zmysłowa, poznają siebie i świat.

U młodszych dzieci pojawia się też testowanie granic, na co mogą sobie pozwolić przy rodzicach. Stąd przynoszą do domu jakieś szokujące słowa, wulgaryzmy, określenia genitaliów. A w ten sposób one przede wszystkim sprawdzają, jakie są normy w ich domu?

Być może testują, a być może też są po prostu tego ciekawe.

A dorośli są albo zakłopotani – albo się śmieją.

Ten śmiech związany z seksualnością to jest właściwie nasza bezradność, bo nie potrafimy się w tym temacie odnaleźć. Rodzice także się wstydzą za dziecko, bo uważają, że takie zachowanie czy słownictwo dziecka źle o nich świadczy.

W efekcie swoimi reakcjami uczą dziecko, że TE sprawy są trywializowane, wyśmiewane, a przede wszystkim: nie można o nich rozmawiać, nie wolno nawet pytać.

Co w sytuacji, kiedy jednak rozwój psychoseksualny dziecka jest w jakiś sposób zaburzony, coś nie jest naturalne w danym wieku? Co powinno zapalić rodzicom lampkę ostrzegawczą?

To bardzo ważny temat, choć nie ma jednej odpowiedzi. Przede wszystkim rodzic musi znać swoje dziecko i je obserwować. Jeśli dziecko nagle zaczyna używa słów, które w domu nie są używane, przynosi jakieś niepokojące treści albo nagle ma wiedzę o anatomii, fizjologii, sferze seksualnej, która nie została mu przekazana w domu, to należy sprawdzić, co się dzieje.

A jeśli dzieje się coś ekstremalnie złego? Mam na myśli pedofilię…

W przypadku molestowania, przekroczenia granic seksualnych u dzieci, zawsze towarzyszą temu inne zaburzenia: stają się bardziej płaczliwe, drażliwe, senne, zaczynają się moczyć, ssać palec, częściej niż zwykle chodzą do łazienki, wdają się infekcje pęcherza moczowego, to trzeba to koniecznie zweryfikować, bo takie objawy nie biorą się znikąd.

Z kolei nadmierna, zbyt uporczywa masturbacja może świadczyć o stresie, który przeżywa dziecko – i który rozładowuje w najprostszy dla niego sposób. Problemem staje się to również wtedy, gdy dziecko nie reaguje na prośby, by robiło to w samotności, dotyka się w miejscach publicznych. To także sygnał, że może dziać się coś niedobrego.

Co wtedy robić? Na pewno nie krzyczeć, nie zakazywać, nie straszyć…

Powinniśmy to traktować jako objaw choroby, a jak dziecko ma gorączkę, to nie karcimy go, nie bijemy, nie krzyczymy, prawda? Trzeba jak najszybciej udać się do specjalisty. Także dlatego, że dziecko nie zawsze będzie chciało nam powiedzieć, co się dzieje, bo może być zastraszone albo tkwić w konflikcie lojalności, gdy krzywda spotyka ją ze strony bardzo bliskiej osoby.

A co, jeśli przesadziliśmy, zanadto rozdmuchaliśmy sprawę, spanikowaliśmy?

Zawsze lepiej jest dmuchać na zimne, nawet jeśli okaże się, że nic się nie dzieje. Dziecku rozmowa ze specjalistą nie zaszkodzi, a być może pomoże rozwiązać dylematy, z którymi borykają się rodzice, gdy przychodzi do rozmawiania z nim o seksualności.

Patrząc czysto z perspektywy rodziców: czy rozwój psychoseksualny dziecka stanowi dla nich źródło jakiegoś wewnętrznego problemu, konfliktu? Mam na myśli na przykład zazdrość o młodą córkę/młodego syna, strach przed konsekwencjami ich rozwoju seksualnego, projektowanie własnych doświadczeń pod tym względem, dobrych i złych.

To temat ocean. Zdarza się rzeczywiście, że matki przeżywają zazdrość o dorastające córki, ale to sytuacje patologiczne, to one są w tym przypadku zaburzone i powinny skorzystać z pomocy. Natomiast wszyscy rodzice doświadczają lęku o dziecko, właściwie już od poczęcia.

To jest wpisane immanentnie w rodzicielstwo.

Owszem, ale dobrze by było, żeby nie przeszkadzało to naszym dzieciom w szczęśliwym życiu, żebyśmy ten lęk trzymali w ryzach, nie projektowali go na dziecko, nie bali się panicznie tego, że dorasta i kiedyś odejdzie. Bo on właśnie po to przyszło na świat: żeby dorosnąć i pójść swoją drogą.

    Sprawdź powiązane tematy

    Posłuchaj podcastów stworzonych przez mamy dla mam!

    Sprawdź