– Założyłam bloga, gdy mój syn miał trzy miesiące, i byłam w opłakanym stanie psychicznym. To podobno najpiękniejszy okres w życiu kobiety, a okazało się, że jest tak ciężko. Zaczęłam odczarowywać macierzyństwo – mówi Ilona Kostecka, mama 6-letniego Kostka i 3,5-letniej Basi, której blog „Mum and the city” każdego miesiąca odwiedza ok. 200 tys. osób. Czytają go przede wszystkim kobiety, które mają dość wizji lukrowanego macierzyństwa.
Ewa Podsiadły-Natorska: Na początek pytanie, które dotyczy każdej mamy: wysypiasz się?
Ilona Kostecka: Ze spaniem w zasadzie jest u nas tak samo jak na początku. Mój syn, obecnie sześcioletni, szybko zaczął przesypiać noce, za to córka ma 3,5 roku i niestety nadal się budzi, więc czasem czujemy się, jakbyśmy mieli w domu niemowlaka (śmiech). Pamiętam, jak kiedyś, gdy jeszcze nie miałam własnych dzieci, koleżanka opowiadała mi, że co noc wstaje do dwuletniego syna i pomyślałam sobie wtedy: „Nie spać przez dwa lata? Nie dałabym rady! Ona musiała popełnić jakiś błąd”. A teraz proszę – mam taką samą sytuację. Nie chcemy z mężem stosować żadnych treningów snu, nie jesteśmy zwolennikami takich metod. Uważamy, że jeśli dziecko budzi się w nocy, to widocznie ma taką potrzebę i trzeba ją zaakceptować. Nie wiem, dlaczego Basia wciąż się budzi, chyba się po prostu przyzwyczaiła. Czasami to ona do nas przychodzi, czasami to my do niej idziemy. Trzeba ją wtedy poprzytulać, pogłaskać, zapewnić, że mama lub tata są obok.
Czyli nie jesteś wyspana.
Zaskoczę cię – jestem! Całe szczęście, że mam ogromne wsparcie w partnerze, który chodzi ze mną do córki na zmianę. To nie jest tak, że tylko ja wstaję do Basi, bo nie dałabym rady. Wymieniamy się. Jeżeli ja w nocy wstaję do córki, to on mi rano daje odespać. Na szczęście mam taką pracę, że nie muszę się co rano zrywać na konkretną godzinę. Wypracowaliśmy system, że ja pracuję późnym wieczorem i nocą, a gdy Basia się budzi, idę do niej. Wtedy rano mąż bierze na siebie wszystkie obowiązki, ja natomiast przejmuję weekendy, żeby to on mógł się wyspać. Udało nam się to poukładać, żebyśmy wszyscy mogli się wysypiać.
Ja też jestem mamą i podoba mi się, że na swoim blogu pokazujesz macierzyństwo bez ściemy. Ostatnio bardzo poruszył mnie twój wpis pod wymownym tytułem: „Kocham moje dzieci, ale samo macierzyństwo mnie męczy”. Masz poczucie, że przełamujesz tabu, pisząc wprost o ciemnych stronach wychowania dzieci
Teraz już nie, bo wydaje mi się, że coraz więcej matek porusza takie tematy, ale gdy sześć lat temu zaczynałam blogować, to było nas bardzo mało. Obraz macierzyństwa był lukrowany. Nie było głosów z drugiej strony. Teraz coraz więcej matek nie boi się mówić o tym, że nie zawsze jest tak kolorowo i cudownie, i trzeba wiedzieć, na co się piszesz.
Bałaś się publikacji tego tekstu?
Nie bałam się opinii czytelników, bo tak długo bloguję, że mam już twardą skórę, natomiast zawsze w głowie mam myśl, co będzie, gdy moje dzieci przeczytają to za 20 lat. To jest moja jedyna obawa. Dlatego staram się nie zdradzać zbyt wielu szczegółów z ich życia. Rzeczywiście przed publikacją tego tekstu zastanawiałam się, co jeśli Basia albo Kostek za ileś lat trafią na ten wpis i pomyślą: „Ojej, może mama nie kochała mnie wystarczająco mocno? Może dałam/dałem jej w kość?”. Ale potem stwierdziłam, że robię to również dla nich. Moja Basia pewnie też będzie kiedyś mamą. I może będzie czuła podobnie. Nie chciałabym, żeby miała wyrzuty sumienia, jeśli coś nie będzie jej wychodzić. Nie dla każdej kobiety macierzyństwo jest szczytem spełnienia. Podobnie było z moją mamą. Wiedziałam, że szybko poszła do pracy, ale dopiero gdy urodziłam dzieci, powiedziała mi wprost, że ona również chciała pracować, a nie tylko wychowywać. Wtedy miałam do niej żal, że inne mamy są w domu, gotują obiady, a ona często nie ma czasu. Okazało się, że jestem taka sama. Fajnie, gdybym wiedziała to od początku. Że to nie jest nic nienormalnego, że nic nie jest ze mną nie tak. Kobiet, które czują jak ja, jest strasznie dużo.
W Polsce nie wypada mówić, że macierzyństwo bywa ciężkie?
Jesteśmy bardzo oceniającym społeczeństwem. Wszystko u nas podlega ocenie. Dzieci są oceniane w przedszkolu, potem w szkole, są też oceniane przez rodziców – nie zawsze pozytywnie. Wydaje mi się, że matka nie chce mówić, że sobie nie radzi, bo zawsze pojawi się ktoś, kto powie: „To widocznie jesteś złą matką albo nie kochasz swojego dziecka”. Wiem to z autopsji. A to nie tak. Każda z nas ma gorsze chwile, ale kochamy nasze dzieci najbardziej na świecie. Czasami pod koniec dnia mamy w mózgu galaretkę (śmiech), bo cały dzień spędziłyśmy z dzieckiem, jesteśmy niewyspane i nie nadążamy z bieżącymi sprawami, nie znaczy to jednak, że jesteśmy złymi mamami i że nie chcemy mieć dzieci, bo marudzimy na macierzyństwo. Matki nie mówią wprost, co czują, bo boją się takiej oceny.
Gdy twój syn się urodził, macierzyństwo cię zaskoczyło? Było ci ciężko?
To był dla mnie bardzo ciężki okres. Przede wszystkim – jak każdej mamie – życie zmieniło mi się o sto osiemdziesiąt stopni. Okazało się, że nie jestem już najważniejsza i że prawdopodobnie będzie tak już do końca życia. To było przestawienie wszystkich życiowych priorytetów. Do tego miałam bardzo ciężki poród. Mój synek urodził się nieprzytomny, był reanimowany. Długo potem dochodziłam do siebie, miałam wysoką anemię. Przez pierwszy rok bardzo się martwiłam o moje dziecko. Patrzyłam na syna i panikowałam, biegałam po lekarzach, sprawdzałam, czy wszystko jest w porządku. Oczywiście miałam też do siebie pretensje, że na pewno zrobiłam coś nie tak, że nie umiałam urodzić swojego dziecka. Napędzali to inni ludzie. Gdy mówiłam im, że miałam ciężki poród, słyszałam: „Kiedyś kobiety rodziły w polu, na drugi dzień szły pracować i nie narzekały”. Więc przestałam się odzywać. Dusiłam to w sobie. Do tego hormony dawały mi mocno w kość, miałam ekstremalne baby blues. Wchodziłam pod prysznic, puszczałam wodę i płakałam.
Blogowanie ci pomogło?
Założyłam bloga, gdy mój syn miał trzy miesiące, i byłam w opłakanym stanie psychicznym. To podobno najpiękniejszy okres w życiu kobiety, a okazało się, że jest tak ciężko. Przelewałam tam wszystkie swoje myśli, całe swoje marudzenie. Zaczęłam odczarowywać macierzyństwo. Pisałam i było mi dużo, dużo łatwiej. Myślę, że gdyby nie blog, to mogłoby się to skończyć naprawdę źle. Blog okazał się dla mnie formą terapii. Po kilku miesiącach pozbierałam się. Moje wpisy zaczęły się zmieniać. Jedna z moich koleżanek, która była moją czytelniczką, napisała do mnie: „Ilona, widzę, że macierzyństwo zaczyna cię cieszyć”. Gdy wyrzuciłam z siebie negatywne emocje, okazało się, że jest mnóstwo kobiet, które czują podobnie.
Zwierzały ci się?
Dostawałam wiadomości, że przełamuję tabu, dotykam tematów, które nie były dotąd poruszane. Czytały komentarze na moim blogu i widziały, że takich kobiet jak one jest dużo więcej. Poczuły ulgę, że nie są same. Mnie też to pomogło. Zrozumiałam, że nie jestem dziwna z tym, co przeżywam.
Pomówmy o celebrytkach, które tydzień po porodzie promienieją na ściankach i o zdjęciach pięknych matek z Instagrama. Ja tego nie kupuję, bo to promuje zafałszowany obraz macierzyństwa.
Kiedy urodziłam pierwsze dziecko, Instagram był w powijakach. Wrzucało się tam wtedy zdjęcia „z ręki”, nieretuszowane. Nie wiem, co by było, gdybym teraz urodziła po raz pierwszy. Szczerze – mnie te idealne mamy, które wracają szybko do formy, na wszystko mają czas i żyją jak wcześniej, frustrują. Nie zgadzam się z tym. Mnie też dziecko nie przeszkadza w niczym i jako mama mogę się realizować, a nawet chce mi się więcej niż kiedyś, cieszę się jednak, że urodziłam sześć lat temu, gdy Instagram był na zupełnie innym poziomie. Był czas, że nie obserwowałam tych kobiet. Teraz coraz częściej patrzę na nie jak na ciekawe zjawisko, z dystansem. Zastanawiam się, co takiego się dzieje, że te kobiety muszą się pięknie umalować, uczesać i często są po operacjach plastycznych. Myślę sobie, że musi stać za tym ogromna niepewność siebie. Jeśli ktoś używa dziesiątek magicznych sztuczek, zanim cokolwiek opublikuje w internecie, to nie może być do końca szczęśliwy.
Ale zastanawiam się też nad tym, dlaczego my jako odbiorcy oczekujemy takiego idealnego obrazu.
Nie znam odpowiedzi na to pytanie. Czy naprawdę chcemy się oszukiwać? Kiedyś pod zdjęciem jednej z celebrytek w ciąży przeczytałam komentarz Natalii Siwiec, która napisała: „Teraz czekają cię same wspaniałe chwile”. Pomyślałam sobie: „Co?!”. Po co coś takiego mówić drugiej kobiecie? Nie wiemy, jak ona zniesie poród, jak będą wyglądały jej pierwsze miesiące po urodzeniu dziecka. Może Natalia chciała pokazać, że będzie super. Tak, będzie super, ale będą też ciężkie chwile, o których nie można milczeć.
Jak oceniasz politykę prorodzinną w naszym kraju? Czego jako matce ci brakuje, nad czym twoim zdaniem powinni pochylić się politycy?
Dobrze, że jest takie wsparcie jak program 500+, uważam natomiast, że inne obszary zostały tak zaniedbane, że powinny być w pierwszej kolejności przez polityków wzięte pod uwagę. Sęk w tym, że politycy tego nie robią, bo zazwyczaj są to starsi mężczyźni, którzy prawdopodobnie wyznają tradycyjny model rodziny, więc nie mają pojęcia, z czym na co dzień boryka się matka. W Polsce brakuje żłobków, miejsc w przedszkolach publicznych. Sama miałam wielki dylemat, gdy chciałam wrócić do pracy. Byłam nauczycielką i zarabiałam najniższą krajową. W grę wchodził tylko żłobek prywatny, więc znaczną część zarobków musiałabym oddać, do tego przez wiele godzin nie widziałabym się z własnym dzieckiem. Z jednej strony męczyłam się w domu i bardzo chciałam wrócić do pracy, ale z drugiej strony to nie miało najmniejszego sensu, żeby dziecko przez pół dnia było z kimś innym, a ja wydawałabym na to prawie całą pensję. To nie jest w porządku, bo politycy myślą, że chcemy być w domu z naszymi dziećmi. Owszem, są kobiety, które tak mają, ale nie wszystkie. I one nie są brane pod uwagę.
Denerwuje cię, jak słyszysz: „Niech mężczyzna dobrze zarabia, żebyś ty mogła zostać w domu”.
Dokładnie. Bardzo mi się nie podoba, że ten przekaz płynie z góry, bo dla mnie praca to również możliwość rozwoju czy spotkania się z innymi ludźmi. Natomiast u nas pracę traktuje się jak karę. To nie zawsze tak jest. Kobieta też potrzebuje odskoczni. Poza tym przekonanie, że mężczyzna ma zarabiać więcej, żeby kobieta mogła zostać w domu, to uzależnianie kobiet od tych mężczyzn. Dla mnie zawsze ważne było to, żeby mieć własne pieniądze. Bardzo źle czułam się na urlopie macierzyńskim, który był dosyć niski i musiałam informować męża za każdym razem, gdy chciałam sobie coś kupić. Zastanawiam się, co takiego się dzieje, że te kobiety muszą się pięknie umalować, uczesać i często są po operacjach plastycznych. Myślę sobie, że musi stać za tym ogromna niepewność siebie. Jeśli ktoś używa dziesiątek magicznych sztuczek, zanim cokolwiek opublikuje w internecie, to nie może być do końca szczęśliwy.
Ale powiedzmy też wprost, że kobiecie, która jest matką, zazwyczaj ciężko pójść do pracy na osiem godzin, do tego dwie godziny dojazdów, czyli dziesięć godzin poza domem. Odbierasz dziecko z przedszkola o 17, nie zawsze masz możliwość pójść na przedstawienie, w którym ono występuje. Z drugiej strony mamy deficyt rąk do pracy. Fajnie, gdyby kobiety miały większą możliwość pracy zdalnej, pracy z domu, pracy na 1/2 czy na 3/4 etatu. Żeby miały własne pieniądze, ale przy tym, żeby nie miały poczucia, że cały dzień jest podporządkowany wyłącznie pracy.
Joanna Gotfryd z Fundacji Mamo Pracuj powiedziała mi, że coraz więcej kobiet chce po prostu pracować w przyjaznym środowisku, wśród ludzi, którzy rozumieją, że muszą czasem wziąć wolne czy wyjść wcześniej, bo dziecko ma przedstawienie albo się rozchorowało. Matkom brakuje empatii ze strony pracodawców.
Ja nie mam nad sobą szefa, ale doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Mam koleżanki, przyjaciółki, rozmawiam z nimi i wiem, w jakiej są sytuacji, kiedy muszą codziennie wstać o 6, odwieźć szybko dziecko do przedszkola, a potem pognać do pracy. Ostatnio rozmawiałam z przyjaciółką – przedszkole, do którego chodzi jej pociecha, jest czynne od 7, ale pani przychodzi 7.05, a ona musi zdążyć na autobus do pracy. Żyje w biegu i w ciągłym stresie.
Wróćmy do relacji partnerskich. Jak zmienił się wasz związek, gdy pojawiły się dzieci?
To już zupełnie inny związek, w zasadzie nie ma czego porównywać. Nie widzę w tym nic złego, choć na początku było nam ciężko, głównie ze względu na przebieg pierwszego porodu i moje hormony. Do tego doszło niewyspanie. Zauważyłam, że my się kłócimy zawsze, gdy jesteśmy niewyspani.
Co pozwoliło wam zachować dobrą jakość związku pomimo tych trudności?
Myślę, że jesteśmy po prostu dobrze dopasowani. Pochodzimy z różnych rodzin, ale cele życiowe mamy takie same. Moim zdaniem to nie ma nic do rzeczy, czy jesteście do siebie podobni pod względem temperamentów. Natomiast byłoby fajnie, gdyby wasze cele życiowe były zbieżne i gdybyście podobnie myśleli. Żeby nie było tak, że w domu on widzi tradycyjny model rodziny, a ty byś chciała się spełniać. To dotyczy każdej sfery związku. Trzeba się zgadzać nawet w kwestiach religijnych czy politycznych. Dobrze byłoby przedyskutować to wszystko przed podjęciem decyzji o ślubie. Czy chcecie mieć dzieci, jak chcecie je wychowywać itp. Błędem jest przekonanie, że jak dziecko się urodzi, to wszystko się ułoży. Nie. To trzeba przegadać wcześniej.
Jak znajdujesz czas dla siebie? Masz jakieś swoje patenty?
Ja bardzo dużo rzeczy robiłam razem z dzieckiem, natomiast drzemka to była świętość. Mój syn miał problem z zasypianiem, więc niektórzy radzili mi, żebym wychodziła z nim na spacer, to on w wózku będzie spał. Rzeczywiście spał, natomiast ja włóczyłam się z nim po ulicy, a mogłabym w tym czasie poćwiczyć, usiąść z książką, napisać coś czy zrobić cokolwiek innego. Dlatego później bardzo wiele czynności wykonywałam razem z dziećmi. Wspólnie gotowaliśmy, sprzątaliśmy, żeby później, kiedy pójdą spać, mieć czas dla siebie. Wiele osób pyta mnie, jak znajduję czas na trening. Nie traktuję tego jak przykrego obowiązku. To jest właśnie czas dla mnie. Lubię iść pobiegać, żeby wyrzucić z siebie napięcie, albo poćwiczyć jogę po męczącym dniu. Myślę, że chyba każda z nas znajdzie w ciągu dnia godzinę dla siebie. Nie mam stałych godzin na ćwiczenia. Robię to, gdy czas pozwoli. Poza tym mam pewien patent: ćwiczę z dziećmi. Mamy obok siebie rozłożone maty, włączam im ćwiczenia na YouTubie i kiedy one sobie podskakują, ja robię swój trening. Wszyscy świetnie się przy tym bawimy. Albo syn wskakuje na rower, a ja zakładam rolki. Lubimy też całą rodziną chodzić na basen.
To na koniec: czy masz jakiś apel do matek?
Tak. Mój apel brzmi: wszystko minie! Bardzo brakowało mi tego głosu, gdy zostałam mamą. Wszyscy mi mówili, że potem będzie jeszcze gorzej. Pytali, co ja zrobię, jak dziecko zacznie raczkować, chodzić. Albo co zrobię, gdy będę mieć nastolatka? Byłam przerażona. Ma być jeszcze gorzej?! Okazało się, że to nieprawda. Z czasem coraz lepiej rozumiesz swoje dziecko, coraz więcej o nim wiesz, dziecko zaczyna mówić, staje się coraz bardziej samodzielne. W weekend była u mnie przyjaciółka z dwuletnim synkiem i prawdę mówiąc, już zapomniałam, jak to jest mieć w domu dwulatka. To wszystko szybko mija. Teraz moje dzieci są samodzielne i mogę wszystkie mamy zapewnić, że każda z nich będzie kiedyś na takim etapie.
Ilona Kostecka – matka, blogerka, feministka. Od kiedy poznała litery, wiedziała, że na życie będzie zarabiać, pisząc. Bo nic innego nie sprawia jej takiej frajdy! Od sześciu lat prowadzi jeden z najpopularniejszych blogów parentingowych w Polsce: mumandthecity.pl. Razem z mężem organizuje również jedną z największych konferencji dla influencerów „Influencer LIVE Poznań”. Od kilku miesięcy rozwija własną markę odzieżową Loveology. Wielbicielka makaronu, jogi i biegania.