Marianna Gierszewska: W ciąży zrozumiałam, że wszechświat stoi u stóp kobiety
Marta Dragan: W jednym z felietonów napisałaś, że moment wyłonienia stomii stał się dla ciebie momentem ponownych narodzin.
Marianna Gierszewska: Moment wyłonienia stomii stał się początkiem kompletnie nowego życia.
Jak ono wyglądało przed operacją?
Przed operacją całe moje życie kręciło się wokół szpitali, lekarstw i bólu. Wrzodziejące zapalenie jelita grubego w emisji nie jest chorobą, którą możesz wyłączyć. Starasz się więc jakoś funkcjonować. Gdzieś pomiędzy biegunkami, a salami szpitalnymi, próbowałam nadrabiać zaległości szkolne. W pewnym momencie jednak takie ciągłe nieobecności przestały być już do nadrobienia. Tak więc cały okres liceum pamiętam jako jeden wielki stres i praktycznie nieistniejący kontakt z rówieśnikami. Nie miałam osoby, której mogłabym opowiedzieć o swojej chorobie.
Ten czas choroby stał się ostatecznie jednak wykorzystaną przeze mnie w pełni możliwością transformacji.
Co to znaczy?
Doszłam do miejsca, w którym przestałam mieć wybór. Bo moim wyborem było stanąć do tego co trudne albo umrzeć. I to nie w sensie przenośnym, ale bardzo dosłownym. Przez chorobę przechodziłam niezwykle ciężko. Każde zaostrzenie odsyłało mnie z powrotem do szpitala, a każda nowa forma terapii farmakologicznej działała tylko przez moment.
Moja sala szpitalna na dzień przed operacją stała się miejscem przejścia. Rodzice, tak, dawali mi wsparcie – takie i tyle, ile na tamten czas potrafili. Oni też nie byli kuloodporni. Kiedy choruje jedna osoba w rodzinie, choruje cała rodzina. I każdy członek tej rodziny przechodzi przez swój własny rodzaj traumy. To też jest do uszanowania.
Odczuwałaś ich emocje?
Widziałam ich strach, widziałam ich łzy. Widziałam, jak bardzo są niegotowi na coraz trudniejsze wiadomości. Ale jaki rodzic jest na to gotowy? Bezsilność jest bolesna. Szczególnie, kiedy na szali leży życie twojego dziecka.
Mama i tata musieli przeżyć wtedy swoje. Powiedziałam im, że potrzebuję teraz tylko miłości. Ostatecznie wędrówka narodzin i śmierci jest tylko nasza.
W trakcie choroby spora część osób przechodzi przez etap gniewu, zwalania winy na Boga, życie, świat, na bliskich, na swoje nieudolne ciało, na to, że nie spisuje się tak, jak powinno. Miałaś taki etap?
Na początku choroby miałam rodzaj roszczenia, że jestem za młoda, że to nie może się dziać naprawdę. Tak się z tą rzeczywistością, z diagnozą, z lekarstwami szarpałam kilka lat. A potem szarpać się przestałam – bo ten cały ruch „walki z chorobą” jest kompletną ściemą. Usiadłam do dialogu. Z czym ta choroba do mnie przychodzi? Co próbuje mi pokazać? Pamiętam taką sytuację – na niedługo przed operacją przestałam zdążać do toalety. Stałam taka brudna na środku łazienki, w której nie było papieru, ręczników ani mydła. Wychyliłam się na korytarz i poprosiłam mężczyznę z małym dzieciątkiem na rękach o pomoc. Ta sytuacja żyje w moim sercu do dziś. Była bardzo trudna, tak – ale przede wszystkim, była moją jasną decyzją o złapaniu za rękę wstydu. Potem już każda taka sytuacja była dla mnie tym samym, jasnym wyborem, z tą samą, jasną odpowiedzią – nie zrezygnuję z siebie już nigdy.
I chwilę później dowiedziałaś się o konieczności wyłonienia stomii…
Na dzień przed operacją pojechałam na kolonoskopię. Usłyszałam nad sobą lekarzy, którzy mówili: „przerywamy badanie, mamy zagrożenie życia”. Operacja miała być wykonana następnego dnia z samego rana – czekaliśmy na anestezjologa. Dostałam od pielęgniarki informację o możliwości zjedzenia ostatniego posiłku. Mama przywiozła mi chałkę. Operacja trwała 4 godziny. W jej trakcie miałam wielokrotnie przetaczaną krew.
Kiedy zobaczyłaś stomię to, co czułaś?
Szczerze? Pomyślałam, że woreczek jest mały i subtelny. Moje ciało wyglądało, jakbym wróciła z wojny – byłam cała rozharatana, ale w sercu czułam ogromny spokój.
Szybko weszłam w rutynę posiadania stomii. Zaprzyjaźniłam się z nią i nie wyobrażałam sobie, że mogłabym bez niej… Bo tak naprawdę, to przecież jej zawdzięczam życie.
A jak stomia zareagowała na ciążę?
Oprócz jej delikatnie innego wyglądu – zmieniającego się naturalnie wraz z rosnącym brzuszkiem, nie doświadczyłam żadnych szczególnych reakcji. Myślę, że to zawsze sprowadza się do sumy dobrych lekarzy, zaufania, spokoju i miłości względem wszystkich zmian. Kiedy dowiedziałam się o ciąży, zrobiłam wszystkie niezbędne badania. Przeszłam się do każdego lekarza prowadzącego, będąc ciekawą, na jaki rodzaj porodu mam się nastawiać. Udało się dostać zielone światło na poród naturalny.
Zależało ci na tym, żeby rodzić naturalnie?
Tak, bardzo. Każda kobieta ma swoją drogę, własne wybory. Dla mnie poród naturalny to najpiękniejsza pierwotna droga dziecka do mamy. Życie pisze własne plany, ale jeśli tak właśnie się uda, będę przeszczęśliwa.
Jak wyglądały twoje przygotowania do ciąży?
Nie wiedziałam, jak po mojej chorobie będzie wyglądała szansa na zajście w ciążę. Ale jesteśmy parą, która ma wielkie niezachwiane zaufanie do prawidłowości wszystkich wydarzeń. Nie martwimy się na zapas, nie przepychamy, nie forsujemy. Przychodzi do nas dokładnie to, co ma przyjść. Wszystko ma swój czas i swoje miejsce. Do ciąży nie przygotowywaliśmy się w żaden szczególny sposób.
Rodzicielstwo dla nas wydarzyło się bardzo naturalnie – jako kolejny etap wspólnie tworzonego życia. Po mniej więcej 6 miesiącach starań zobaczyliśmy dwie kreski na teście ciążowym.
I co wtedy czułaś?
Szczęście! Od razu wybiegłam z testem do Miłosza. Staliśmy w salonie. Przytuleni i pełni wzruszenia.
Mówisz o sobie, że jesteś aktywistką ciała. Czego dowiedziałaś się o swoim ciele będąc w ciąży?
W ciąży zrozumiałam, że wszechświat stoi u stóp kobiety. Z niezwykłą pokorą patrzyłam na swoje ciało i na to, jakie przechodziło przemiany. W momencie, w którym zaszłam w ciążę, wszystko nabrało innej wagi: musiałam stanąć do pewnych decyzji – jak i ile chcę pracować? Na ile będę miała sił? Jak stomia zareaguje na rosnący brzuszek? Czy mogę ćwiczyć jak dotychczas? I tak się z tym wszystkim macałam. Na własnych zasadach i po swojemu. Czyli chyba… jak zawsze.
Mam takie silne poczucie, że ciąża weryfikuje to, gdzie się jest ze swoim ciałem i emocjami. Ja staram się niczego nie kalkulować. Jestem otwarta na potrzeby, zmiany i zawsze – na to co tu i teraz. W swoim życiu robię dużo: razem z moim mężem prowadzimy dwie firmy (Tutti, Okolice Ciała), mamy masę innych, wolnych projektów. Ja prowadzę warsztaty, mamy dwa psy, dom… To tempo, które łączy miłość, wspólnotę i pasję. Po porodzie zamierzam być aktywnie pracującą mamą. Wszystko jednak będę robiła z pięknym chłopcem w chuście. A jeśli życie poprosi o coś innego? Skręcimy we właściwą dla siebie stronę.
Jakie uczucia towarzyszą ci na chwilę przed tym ważnym, jak nie najważniejszym dniem?
Pytasz, czy się boję?
A takie pytania głównie teraz dostajesz?
Tak i nawet zastanawiałam się, co jest takiego w społeczeństwie, że pierwszym skojarzeniem z porodem jest zwykle strach. Nie boję się, choć wiem, że poród to ogromne wyzwanie. To nie motylki na łączce, tylko raczej pierdzące słonie (śmiech). Mam siebie, mam wspaniałego męża i duże wsparcie bliskich mi kobiet.
Od naszej położnej usłyszałam też przepiękne zdanie: „Poród ma być przede wszystkim przyjemnością i kiedy przestanie pani odczuwać przyjemność, wtedy będziemy się zastanawiać, jak możemy pani pomóc”. To zdanie biorę ze sobą na salę porodową.
Mówisz naszą położną, przez co rozumiem, że poród będzie wspólnym doświadczeniem twoim i twojego męża?
Obecność Miłosza jest i dla mnie, i dla niego czymś zupełnie naturalnym. Taką jesteśmy parą, takie jest to nasze RAZEM, o którym tak dużo mówię na swoich social mediach. Ale też na takim głębszym poziomie – kobieta przepięknie zasila się do porodu, biorąc od tego co męskie. Miłosz chce stanąć przy mnie jako moja siła. Myślę, że to jest piękne, dlatego dziękuję, przyjmując to od niego.
Zakładasz, że wraz z urodzeniem dziecka, ty też narodzisz się na nowo?
Na pewno nie w tym samym kontekście, w którym przeżywałam swoje narodziny po wyłonieniu stomii, bo to było przejście ze śmierci w życie. Tutaj powiedziałabym, że poznam siebie na nowo, z kompletnie innej strony.
Poród kojarzy mi się z boskim doświadczeniem – w końcu mówimy o sprowadzeniu na świat człowieka, który stanowi całkowitą opowieść naszej miłości.
Z miłości, a w zasadzie samomiłości uczyniłaś też pomysł na swoją pracę.
Tak. Najpierw, w 2019 roku pojawiło się „Tutti” – to pierwsza w Polsce firma produkująca od zera bieliznę dla stomiczek. Wraz z „Tutti”, przyszły pierwsze działania społeczne, pierwsze warsztaty, wykłady i akcje uświadamiające ważność tematu chorób zapalnych jelit. W tym roku za to, na świat przyszły „Okolice Ciała” – platforma, poświęcona wszystkiemu, co związane z samorozwojem. Mamy więc blog, warsztaty indywidualne i grupowe. Są też napisane przeze mnie e-booki: „Ciałomiłość” oraz „Kurczę, ale Ci zazdroszczę”. Okolice Ciała, to miejsce, które słyszy i reaguje na głośne: „TAK”! Jest wsparciem dla tych, które są gotowe na zmianę. Pokazuje drogę do pełniejszych i jaśniejszych jakości.
Czym jest dla ciebie miłość do siebie?
Miłość do siebie i swojego ciała powinna być czymś bardzo oczywistym, naturalnym, ale niestety tak nie jest. Jeśli więc chcemy ruszyć do nowego, musimy spojrzeć z wdzięcznością na to co stare. Bo wejść w nowe przez ucieczkę od przeszłości się nie da. Uznaję to za największą i najważniejszą drogę naszego życia. To taka droga, która otwiera nam wszystkie inne jakości, wszystkie inne potencjały.
Tam, gdzie jest miłość do swojego ciała, tam jest i otwarta seksualność, i kompletnie inne stawanie do jakości partnerskich. Tam, gdzie jest miłość do siebie, tam będą wzmocnione granice, skontaktowane pragnienia, przyzwolenie na przyjemność.