Nieobecność z powodu wakacji w roku szkolnym pod lupą MEN. „Rodzice nie chcą być niewolnikami systemu”
Spis treści:
„Każde dziecko wraca z jakimiś wspomnieniami”
Punktem zapalnym, który wywołał gorącą dyskusję na temat urlopowych wyjazdów w trakcie trwania roku szkolnego, była wypowiedź Katarzyny Lubnauer w programie „Gość Radia ZET”. Wiceministra edukacji przyznała, że do przedstawicieli resortu docierają informacje o rodzicach „traktujących szkołę jako miejsce, gdzie dziecko może chodzić albo może nie chodzić”. Odnosząc się do coraz powszechniejszej praktyki wyjazdów poza okresem wakacji wiceministra podkreśliła, że takie sytuacje nie powinny mieć miejsca. Zaznaczyła, że resort przygląda się tej sprawie i pracuje nad rozwiązaniami, które udoskonalą system egzekwowania obowiązku szkolnego. Podkreśliła, że w innych krajach rodziców mogą spotkać poważne konsekwencje, jeśli zdecydują się na wyjazd z dzieckiem w czasie roku szkolnego. Jako przykład podała zatrzymywanie na lotniskach. Choć podkreśliła, że resort „na razie tylko przygląda się temu, na ile duży to jest problem”, to rodzice wyczuli podprogowo sugestię zmiany przepisów w tym zakresie. Jakie jest ich zdanie na ten temat?
Wyjazdy po sezonie wakacyjnym w Polsce są atrakcyjne dla rodziców z kilku powodów. Przede wszystkim niższe ceny i mniej oblegane miejsca turystyczne, co sprzyja odpoczynkowi. Kolejna kwestia to dostępność.
– Jeżeli chcielibyśmy pojechać w lipcu czy sierpniu, to musielibyśmy taki wyjazd rezerwować z prawie rocznym wyprzedzeniem. Kiedy decydujemy się na urlop w październiku, to nie tylko cena jest znacznie – często blisko dwukrotnie – niższa, zamiast 30 płacimy na przykład 17 tys. zł, to rezerwację możemy złożyć miesiąc wcześniej. Dodatkowo w grę wchodzą kierunki bardziej egzotyczne, gdzie pogoda w trakcie naszego lata jest mniej kusząca, bo jest tam wtedy deszczowo, wilgotno i dusząco – mówi Piotr, tata 6-letniej dziewczynki i 8-letniego chłopca.
Piotr jest przeciwny twierdzeniu, że rodzinne wyloty na urlop w czasie roku szkolnego kłócą się z obowiązkiem szkolnym i powinny podlegać większej kontroli. – O ile oczywiście są planowane w sposób przemyślany – zaznacza. – Wiem, że są kraje w Europie, w których znacznie bardziej restrykcyjnie podchodzi się do obowiązku szkolnego, na przykład Niemcy czy Holandia, gdzie faktycznie bardzo ściśle kontrolowane są powody nieobecności dzieci w szkole. My natomiast jako rodzice zabieramy, zabieraliśmy i zabierać będziemy dzieci na wyjazdy w trakcie roku szkolnego. Uważam, że dopóki podchodzimy do tego w sposób odpowiedzialny, czyli jesteśmy w stanie zagwarantować, że dziecko będzie na bieżąco z materiałem, nikomu to nie powinno przeszkadzać – mówi Piotr, którego 8-letni syn uczęszcza do jednej ze szkół w Kowalach pod Gdańskiem.
Anna, która jest mamą 11-letniej Michaliny, zwraca uwagę na inny aspekt wyjazdów w roku szkolnym. Z własnych obserwacji wie, że mogą one prowadzić do niezdrowych podziałów w klasie. – Tworzą się nierówności społeczne. Jest lepszy sort i gorszy. Uczniowie, którzy wracają z wojaży, potem radośnie o tym opowiadają na przerwach. Ci, którzy zostali, nie mogą odpowiedzieć tym samym. Na wakacyjne opowieści jest czas we wrześniu. Każde dziecko wraca z jakimiś wspomnieniami, niezależnie od tego, gdzie spędziło wakacje – zauważa Anna.
– Jak ma się czuć dziecko, które siedzi w ławce szkolnej i odrabia prace domowe, podczas gdy inne leżą pod palmami i relacjonują to w sieci? Jak wytłumaczyć córce, że musi się przygotować do sprawdzianu, skoro inne dzieci nie muszą? – oburza się.
Postanowiła zapytać u źródła. – Córka powiedziała mi, że po prostu czuje się gorsza. I że to niesprawiedliwe, że jedni wyjeżdżają, a inni muszą się uczyć. To nie są już małe dzieci. Korzystają z mediów społecznościowych, wrzucają zdjęcia na klasowych grupkach. Proszę sobie wyobrazić, jaka musi być frustracja w dziecku, które wieczorem przypomina sobie zagadnienia na sprawdzian, a w tym czasie „pika” jej relacja kolegi z pobytu na Riwierze Tureckiej… – mówi Anna.
Zwykle jednak dzieci muszą nadrobić zaległości po powrocie. Jak to w praktyce wygląda? Piotr wyjaśnia, że przed każdym zaplanowanym wyjazdem konsultuje się z nauczycielem, by ustalić, jaki program będzie realizowany w tym czasie w szkole. – Rozmawiamy szczerze, nie ukrywamy powodu nieobecności, prosimy o wytyczne. W czasie wakacji skupiamy się na wypoczynku, ale po powrocie staramy się wspólnymi siłami nadrobić materiał. W ten sposób bez obaw odpoczywamy, a dziecko nie ma luk w nauce – tłumaczy. To często wiąże się z zaliczaniem sprawdzianów indywidualnie, z nadgonieniem materiału we własnym zakresie. – Pozwalamy sobie na takie wyjazdy, bo wiemy, że nasze dzieci są w stanie nadrobić materiał po powrocie. Wychodzimy z założenia, że każdy wyjazd uczy je też czegoś nowego – mówi Piotr.
„Tygodniowa nieobecność nie rzutuje na realizację podstawy”
Justyna jest nauczycielką w jednej z podwarszawskich szkół podstawowych. Kiedy pytam, czy nieobecności spowodowane wyjazdami w trakcie roku szkolnego są nagminne, odpowiada, że zdarzają się, ale bardzo sporadycznie. – Rodzice dzieci w wieku wczesnoszkolnym stawiają z reguły na urlop w okresie wakacji, bo przez zamknięte placówki są zmuszeni zagwarantować opiekę przez dwa miesiące. W starszych klasach można częściej zauważyć tendencję do wyjazdów. Są grupy, w których pod koniec czerwca, po wystawieniu ocen, rzeczywiście do szkoły przychodzi tylko kilkoro dzieci – mówi. – Nie miałam takiej sytuacji ze swoimi uczniami, nie wyjeżdżali w roku szkolnym na dłuższe wakacje, ale będąc też rodzicem na pewno nie miałabym nic przeciwko opuszczeniu szkoły na tydzień. Wiadomo, że nie w newralgicznym momencie, ale tygodniowa nieobecność raczej nie rzutuje na realizację podstawy programowej – dodaje.
Anna Krause, ekspertka ds. prawa oświatowego, uważa, że nieobecności uczniów spowodowane wakacyjnymi wyjazdami nie są tematem, który wymaga zaopiekowania przez Ministerstwo Edukacji Narodowej. Podkreśla jednak, że ma na uwadze krótkie – maksymalnie tygodniowe nieobecności, a nie miesięczne, bo takie też się zdarzają.
– Jeżeli rodzic zabiera dziecko na 2-3 dni ze szkoły, robiąc sobie przedłużony weekend, to taka nieobecność nie jest wielkim problemem. Oczywiście może drażnić nauczycieli, którzy muszą potem biegać za takim uczniem i ponaglać go do nadrobienia materiału, ale w skali całej edukacji nie sądzę, aby miała ona bardzo negatywnie wpłynąć na poziom nauki. Zupełnie inną kwestią są natomiast kilkutygodniowe wyjazdy licealistów. Wyjazd na cały miesiąc w środku roku szkolnego to już problem i to duży. Zarówno dla uczniów, jak i dla nauczycieli, bo ciężko nadrobić miesiąc nieobecności w szkole – podkreśla.
„Schemat ten funkcjonuje czasami przez lata”
Ekspertka ocenia obecny system kontroli uczniów za wydolny, choć nie w pełni szczelny. – Polskie rozwiązanie ma dwie główne wady. Po pierwsze ta nieobecność może być naprawdę wysoka, zbyt wysoka jak na nieobecność z powodu okazjonalnych wakacji, przedłużonego weekendu czy krótkiej choroby, którą rodzic zapomniał usprawiedliwić. Po drugie nie mamy kontroli nad tym, co dzieje się z dzieckiem podczas jego nieobecności. Gdy coś nas niepokoi możemy złożyć zawiadomienie do sądu rodzinnego, jednak nadal niewielu dyrektorów się na to decyduje – zauważa.
W praktyce, jak wyjaśnia Anna Krause, każdy z dzienników elektronicznych przysyła powiadomienia, jeżeli jakiś uczeń jest nieobecny powyżej 50 proc. dni w danym miesiącu. – Oczywiście reagujemy na to, rozmawiając z rodzicami, innymi nauczycielami, samym uczniem. Natomiast zauważyłam, że w szkołach jest duży problem z uczniami, którzy pilnują, żeby nie przekroczyć tych 50 proc., ale ich nieobecności w szkole są notoryczne, po kilka, kilkanaście dni w miesiącu – zauważa. – Często mają oni problem ze zdaniem roku i wpadają w pewną pułapkę – duża liczba nieusprawiedliwionych nieobecności napędza strach przed powrotem do szkoły, bo pierwsze co się dzieje, to dostaje się „na twarz” niezaliczony sprawdzian, czy też nauczyciel bierze do odpowiedzi takiego ucznia, bo widzi w dzienniku, że ma on mniej ocen niż pozostali. I mamy błędne koło. Schemat ten funkcjonuje czasami przez lata – mówi Krause.
Wspomniane 50 proc. określa prawna definicja obowiązku szkolnego. Zgodnie z art. 35 ustawy Prawo oświatowe z 14 grudnia 2016 roku obowiązek szkolny rozpoczyna się w Polsce z „początkiem roku szkolnego w roku kalendarzowym, w którym dziecko kończy 7 lat i trwa do ukończenia szkoły podstawowej, nie dłużej jednak niż do ukończenia 18. roku życia”. Za niespełnienie obowiązku uważa się co najmniej 50 proc. nieusprawiedliwionych nieobecności w miesiącu.
Ekspertka wychodzi z założenia, że na każdą dłuższą nieobecność należy reagować możliwie najszybciej. – Pracując jako pedagog, opracowałam system opieki dla repetentów, aby nauczyciele i pedagodzy byli wyjątkowo wyczuleni na każdą nieobecność uczniów i aby reagowali jak najszybciej, a nie dopiero np. w listopadzie, kiedy sprawa bardzo często jest już przesądzona, bo mają oni takie braki, które są nie do nadrobienia – mówi. – Z tego punktu widzenia uśmiecham się z sympatią na „problem” wyjeżdżania z rodzicami na wakacje we wrześniu lub po wystawieniu ocen w czerwcu – dodaje.
Zdaniem Anny Krause rodzice nie chcą być niewolnikami systemu, co nie znaczy, że znalezienie kompromisu między egzekwowaniem obowiązku szkolnego a zapewnieniem elastyczności dla rodzin jest możliwe.
– Rozwiązaniem w przypadku dłuższej nieobecności mogłoby być wprowadzenie możliwości uzupełnienia wiedzy w formie zdalnej. Chociażby zaliczenia obowiązkowych prac kontrolnych, wysyłania zadań domowych, bo przecież uczeń tymczasowo może przebywać poza domem, jednocześnie na własną rękę realizując program nauczania. Czyż nie po to wchodzą m.in. e-podręczniki? – zauważa. Ekspertka proponuje też wprowadzenie na przykład obowiązku przedstawienia zaświadczenia lekarskiego przy nieobecnościach dłuższych niż 14 dni.
Anna Krause zaznacza, że faktyczne egzekwowanie i wystawianie kar finansowych dla rodziców, o których było głośno po słowach wiceministry Katarzyny Lubnauer, to fikcja. – Dopóki nie zaczniemy korzystać z systemu, który istnieje, uważam, że nie ma sensu myśleć o zmianie przepisów – mówi.
– Mamy dobre przepisy co do spełniania przez szkołę jej funkcji wychowawczej i edukacyjnej. Przepisy te dają sporą wolność rodzicom i uczniom, jednocześnie weryfikują spełnianie obowiązku szkolnego i obowiązku nauki. Z tym obowiązkiem nauki może trochę nawet na wyrost, bo bardziej martwimy się o liczbę ocen niż o faktycznie zdobytą wiedzę – podsumowuje.