„Gdy rodzisz dziecko, drzwi do kultury wysokiej zamykają się z hukiem. Basy i Bobasy to sposób, żeby te wrota otworzyć”- tłumaczą Paulina Pokrzywińska i Anna Majcherczyk
Aleksandra Kisiel: Paulina, podejrzewam, że „Basy i Bobasy”, jak znakomita większość produktów i inicjatyw założonych przez mamy, wzięła się z twoich osobistych doświadczeń i potrzeb.
Paulina Pokrzywińska: I podejrzewasz słusznie. Gdy jeszcze z pierwszą córką mieszkałam w Londynie, często chodziłam tam na koncerty „Bach to baby”. One najczęściej odbywały się w kościołach, były na bardzo wysokim poziomie artystycznym, kameralne, bo z udziałem duetów lub solistów. Mógł na nie przyjść każdy, kto kupił bilet. Miejsce było dostosowane do dzieci, mogły sobie siedzieć, skakać, tańczyć. A jednocześnie wszyscy się wzajemnie szanowali i z pewną doniosłością uczestniczyli w wydarzeniu, jakim jest koncert muzyki klasycznej. Było tam dużo zaufania, że każdy wie, jak się zachować na koncercie i przekonanie, że dzieci muzyki doświadczają na swój sposób i nie ma to nic wspólnego z byciem „niegrzecznym”. Muzykom nie przeszkadzało dziecko raczkujące między nogami, czy bardzo głośno przeżywające jakiś utwór.
Potem wróciłam do Polski i wybrałam się do teatru, niosąc w nosidle moje drugie dziecko, które wtedy było niemowlakiem. Do tego teatru nas nie wpuszczono, choć miałyśmy miejsca przy samych drzwiach. To był dla mnie szok, bo kiedy w Wielkiej Brytanii chodziłam na najróżniejsze koncerty i wydarzenia kulturalne z dziećmi, co najwyżej raz poproszono mnie, żebym zostawiła wózek na zewnątrz. Nikomu nie przyszłoby do głowy nie wpuścić mnie do teatru czy sali koncertowej, bo przyszłam z dzieckiem.
Zrobiło mi się strasznie przykro, bo dotarło do mnie, że aby doświadczyć jakiejkolwiek dorosłej rozrywki, nie takiej uproszczonej, dedykowanej dzieciom, muszę moje dzieci zostawić w domu. Pomyślałam, że fajnie byłoby stworzyć coś, co pozwoli dorosłym korzystać z kultury, chodzić na dobre koncerty, nie przeżywając dylematów związanych z rozłąką z małymi dziećmi. Wiedziałam, że mogę zaufać rodzicom i ich dzieciom.
Akurat Ania wróciła także wtedy do Polski po latach pracy w świetnej zawodowej orkiestrze w Niemczech i na spotkaniu naszej klasy ze szkoły muzycznej rzuciłam jej temat koncertów, który błyskawicznie podchwyciła i upewniła się, że dojdzie do skutku.
Czyli obie macie wykształcenie muzyczne?
PP: Ja skończyłam „tylko” podstawową szkołę muzyczną. Ania, zawodowa skrzypaczka, jest zdecydowanie dyrektorką muzyczną całego przedsięwzięcia. Ja, z racji zawodu (project manager) i rodzicielskich doświadczeń, dbam o interesy rodziców i dzieci.
Bardzo zaintrygowała mnie jedna rzecz na waszej stronie internetowej. Mianowicie informacja, że „Basy i Bobasy” to koncerty dla dorosłych, ale dzieci są mile widziane.
Anna Majcherczyk: Dorosłość koncertów polega na tym, że mamy bardzo dobry repertuar, świetnych muzyków i co za tym idzie – poziom jak z sal koncertowych. Nasze koncerty są tak zaplanowane, że nawet wytrawny meloman, który zna i kocha muzykę klasyczną, będzie zadowolony, a jednocześnie te osoby, małe i duże, które dopiero się z muzyką klasyczną zapoznają, nie będą onieśmielone.
Jak to wygląda w praktyce?
AM: W tej chwili niestety nie wygląda, bo przez pandemię nie możemy organizować koncertów. Ale niecierpliwie czekamy na moment, gdy ograniczenia zostaną zniesione. Przed pandemią koncerty odbywały się co miesiąc, w Krakowie i Warszawie. Co miesiąc był inny repertuar, inny zestaw instrumentów. Program był ułożony tak, żeby część muzyczna trwała pół godziny. Do tego dochodziła moderacja pomiędzy utworami, która trwała kwadrans, więc całość zamykała się w 45 minutach. I to był ukłon w stronę dzieci. Podobnie jak dobór utworów, które nie są zbyt długie, maksymalnie 5-minutowe, choć zawsze są to utwory z repertuaru koncertowego.
Nie śpiewamy piosenek, nie ma typowej animacji, zabaw. To są koncerty, podczas którego małe dzieci uczą się, jak wygląda ta formuła. Widzą, że jest moment na słuchanie, moment na klaskanie, po koncercie można podejść, zobaczyć instrumenty, zadać pytania. Są momenty interaktywne, zagadki. Ale tego jest niewiele, by zachować równowagę między potrzebami dzieci i dorosłych. W kwestii jakości wykonań nie idziemy na kompromis.
PP: Gdy układałyśmy program koncertów, starałyśmy się, żeby nastrój był urozmaicony, Zazwyczaj przedostatni utwór mocno pobudzał emocje, a ostatni trochę wyciszał. Chodziło o to, żeby dzieci zainteresować, a jednocześnie na koniec – obniżyć emocje, ułatwić rodzicom względnie spokojny powrót do domu z dziećmi.
Choć w sumie, to my się za bardzo na koncertach nie martwimy o dzieci. One mogą się poruszać, tak jak chcą, słuchać i przeżywać, jak czują. Mogą tańczyć, klaskać, śpiewać. Dorośli muszą oczywiście pamiętać, że są odpowiedzialni za ich bezpieczeństwo, bo to nie jest sala zabaw z miękkimi materacami, tylko normalna sala, z poduchami i krzesłami.
No dobra, ale czy w takim razie na tych koncertach w ogóle cokolwiek słychać, poza dziecięcym entuzjazmem?
PP i AM: TAK!
AM: Nie było takiego przypadku, żeby nam dzieci zupełnie zaburzyły przebieg koncertu. Jasne, zdarzy się, że dziecko zapłacze, wtedy rodzice zabierają je na tył sali. Albo jest takie, które chce na siebie zwrócić uwagę, już mu się nudzi – rodzice zawsze reagują! Ta publika jest bardzo ruchoma, bo siedzi się na poduchach i po prostu ludzie się przemieszczają w trakcie koncertu.
PP: Mamy sporo doświadczenia. Dobieramy bardzo ciekawe instrumenty. I one nie są ciche. Miałyśmy na początku takie obawy, że coś się może wydarzyć, że dziecko wpadnie na muzyka, ale nigdy nam się coś takiego nie zdarzyło! Zaufanie do rodziców i do dzieci bardzo, bardzo się opłaca. Wszyscy dzięki temu czują się swobodnie i zachowują odpowiedzialnie.
A muzycy?
AM: Muzycy, którzy u nas grają to profesjonaliści z najwyższej półki. Mamy członków Filharmonii Krakowskiej, wykładowców z Akademii Muzycznej w Warszawie, mamy docenta Uniwersytetu Muzycznego, wiolonczelistkę z karierą solową. Zapraszamy do współpracy artystów, którym ta niecodzienna formuła nie przeszkadza, a którzy jednocześnie nie odpuszczają sobie, bo to „tylko koncert dla dzieci”. Bardzo dbamy o najwyższą jakość muzycznych doznań.
PP: Staramy się przemycać nieco muzycznej wiedzy i ciekawostek, z myślą o dorosłych, żeby mogli zabłysnąć jakąś anegdotą w towarzystwie, ale też, żeby zachęcić ich do dalszego kontaktu z muzyką klasyczną. Moderacja, która pojawia się w trakcie koncertu, tak naprawdę jest skierowana do rodziców.
Bo często dorośli z muzyką klasyczną stykają się dopiero wtedy, gdy mają dzieci. I mają trudność, są przekonani, że to jest rzecz dla wybrańców, coś trudnego, nudnego. Koncerty „Basy i Bobasy” pokazują, że muzyka klasyczna jest szalenie różnorodna, ciekawa i dla wszystkich.
AM: Na koniec koncertu najczęściej można dotknąć instrumentów, zadać pytania muzykom.
PP: Ja mam taką teorię, że rodzice, bardziej niż dzieci, marzą, żeby spróbować gry na różnych instrumentach. Pamiętam koncert z harfą. Ustawiła się kolejka dorosłych, równie długa co kolejka dzieci, aby spróbować dotknąć instrumentu. Harfistka, przyzwyczajona do dużego zainteresowania, jakie wzbudza jej instrument, z cierpliwością tłumaczyła, ustawiała dłonie i palce.
Także rodzice też potrzebują tego kontaktu z muzyką.
AM: Oczywiście to, czy można instrumentu dotknąć, zależy od muzyka. Wibrafon czy fortepian ciężko jest zepsuć, więc artyści pozwalają dzieciom i dorosłym spróbować gry, ale ja bym swoich skrzypiec nie dała maluchom. Przede wszystkim dlatego, że instrumenty koncertowe są po prostu bardzo drogie. I czasem – dość delikatne. Ale większość muzyków pozwala na jakąś formę kontaktu z ich instrumentem.
Za co rodzice najbardziej cenią wasze koncerty?
AM: Zacznę od takiego spostrzeżenia, że do nas przychodzą rodzice, których bardzo cieszy radość i rozwój ich dzieci. Wiesz, co mam na myśli? Że to są rodzice, którzy z autentyczną radością pokazują dzieciom świat z wielu perspektyw, wręcz niosą te dzieci na koniec koncertu do muzyków, żeby one mogły obcować z czymś nowym. I ci rodzice bardzo cenią kameralną atmosferę naszych koncertów i to, że nie są one bardzo elitarne. Oczywiście muzycy są ubrani w koncertową czerń i zachęcamy też publikę do podkreślenia wyjątkowości tego wydarzenia, jakim jest koncert, odpowiednim strojem. Ale jednocześnie jest tu swobodnie.
Teraz gdy nie ma koncertów, możecie skupić się na wydaniu płyty, pokazując, że w biznesie, macierzyństwie czy sztuce, umiejętność improwizowania jest bezcenna.
PP: Z tą płytą było trochę jak z małym pieskiem ze schroniska. Przygarniasz taką kruszynkę, a potem rośnie z tego wielki ogar. No i nasza płyta też się tak monstrualnie rozrosła. Ale nie narzekamy!
Płyta jest skierowana do dzieci, które lubią słuchowiska. Bo nie wszystkie je lubią. Moja córka ma 4 lata i słuchowisko działa na nią jak bajka na ekranie – nie ma z nią kontaktu, jest zasłuchana. Ale też myślę, że ta płyta nada się dla starszych dzieci, no i dla dorosłych. Muzyka jest na bardzo dobrym poziomie, oplata ją historia skierowana do dzieci. Opowiada o małej dziewczynce – Wandzie, która przemierza korytarze w szkole muzycznej, odkrywając przeróżne rzeczy. Płyta jest dostępna w wersji cyfrowej w językach polskim i angielskim (native speaker), a jako produkt fizyczny w języku polskim. Jest piękna, z okładką zaprojektowaną przez świetną malarkę Katarzynę Adamek-Chase.
Jak wpadłyście na pomysł tej fabuły, czyli podróży przez szkołę muzyczną?
AM: Ja pamiętam! Paulina poszła pobiegać i wróciła z pomysłem na opowieść (śmiech).
PP: Tak było? No widzisz, dobrze, że chociaż ty pamiętasz. A pomysł ze szkołą muzyczną przyszedł dość naturalnie. To słuchowisko jest w zasadzie o naszej szkole, czyli o Państwowej Podstawowej Szkole Muzycznej im. Mieczysława Karłowicza w Krakowie, która miała ogromny wpływ na to, jakimi ludźmi teraz jesteśmy. Chodziłyśmy do niej z Anią w tym samym czasie i ona ewidentnie zostawiła w nas swój ślad.
AM: Zresztą, nie tylko w nas. Kilkanaście osób z tej szkoły nadal utrzymuje kontakt, spotyka się. I ta płyta to trochę hołd dla naszej szkoły muzycznej. To jest wyjątkowe przeżycie, być członkiem takiej społeczności, która zawiązała się w dzieciństwie.
A skoro o dzieciach i muzyce mowa, jest takie obiegowe przekonanie, że dzieci i muzyka klasyczna to idealne połączenie. Jak myślicie dlaczego?
PP: Ja to wytłumaczę trochę dookoła, ale wytrzymajcie ten mój wywód. W wychowaniu małego dziecka rola rodzica, w moim przekonaniu, sprowadza się do tego, żeby dziecku pokazać jak najwięcej, dać jak największe spektrum doświadczeń. To też oznacza, że wielu rodziców otwiera się na rzeczy zupełnie nowe, robią to dla dzieci, właśnie po to, żeby poszerzać ich horyzonty.
Wiesz, jak z rozszerzaniem diety metodą BLW – dajesz dzieciom wybór w kwestii jedzenia. Z muzyką jest tak samo.
Sporo chodzę po górach. I jak chodzę po szlakach, po tych małych wioseczkach, to dominującą muzyką płynącą z domów jest disco-polo, z koszmarnymi tekstami i nieskomplikowaną melodią. Gdy młody człowiek słucha tylko takiej muzyki, to coś jednak traci. Być może w przyszłości nie będzie miał potrzeby obcowania z czymś bardziej różnorodnym. Wierzę, że ekspozycja także na bardziej skomplikowane brzmienia, to inwestycja w świadome, doinformowane wybory. Muzyka klasyczna pasuje do dzieci, bo poszerza opcje. A wybór w dzisiejszych czasach jest rzeczą dla mnie kluczową.
Płyta „Wanda i muzyczne przygody” w polskiej i angielskiej wersji językowej jest dostępna na całym świecie na kilkudziesięciu platformach streamingowych takich jak Spotify, Tidal czy Youtube. Natomiast płytę CD można kupić wyłącznie w naszym sklepie internetowym: https://www.helloclassic.pl/sklep/.