„W duńskim wychowaniu dzieci nie ma podejścia: masz mnie słuchać, bo jestem twoją matką” /fot. Getty Images fot. archiwum prywatne

„W duńskim wychowaniu dzieci nie ma podejścia: masz mnie słuchać, bo jestem twoją matką” – rozmowa z Pauliną Stemplewską, pedagożką z Danii

Czy duńskie dzieci mają więcej swobody niż polskie, całe dnie spędzają na dworze, nawet te najzimniejsze, a Dania – jak to państwo skandynawskie – w swoich żłobkach i przedszkolach największy nacisk kładzie na to, by dziecku było po prostu dobrze? Na te i wiele innych pytań odpowiada pedagożka Paulina Stemplewska, od 14 lat mieszkająca w Danii, prowadząca profil @cphgiiirl na Instagramie.

Anna Sierant: Najpierw chciałabym zapytać, jak trafiłaś do Danii? Dlaczego wybrałaś akurat ten kraj i zamiast kontynuowania studiów prawniczych w Polsce zdecydowałaś się na pedagogikę właśnie tam?

Paulina Stemplewska: Kiedy wyjechałam, miałam zaledwie 19 lat. W Polsce poznałam chłopaka mieszkającego na stałe właśnie w tym skandynawskim kraju. Najpierw pojechaliśmy do Danii na koncert Tiësto, a potem, jak to często w przypadku młodych i spontanicznych ludzi bywa, szybko zdecydowałam się do mojego partnera wyprowadzić. Nie rozważałam wszystkich „za” i „przeciw”, pojechałam za swoją miłością. Pedagogika pojawiła się lata później, gdy już się rozstaliśmy i byłam samodzielną mamą dwóch dziewczynek. Udałam się do jobcenter, który można nazwać odpowiednikiem polskiego urzędu pracy, działającym jednak nieco inaczej. Osoby tam zatrudnione przeprowadziły za mną wiele rozmów, chcąc mnie poznać, dowiedzieć się, jakim jestem człowiekiem, co chcę w życiu robić. Doradcy zawodowi stwierdzili, że warto we mnie zainwestować, bo jestem młoda i mogę zostać w Danii, a więc i płacić w niej podatki. Poradzili mi też, bym rozpoczęła studia. Właśnie na kierunku pedagogika. I tak ten ówczesny wybór potem przerodził się w pasję. System socjalny działa w Danii bardzo sprawnie – w zamian za to, że zdecydowałam się kontynuować naukę i pójść do szkoły językowej jako samodzielna mama, nie musiałam się martwić o opiekę nad dziećmi lub o to, czy zdołamy się utrzymać.

Przez 10 lat pracowałaś w żłobkach i przedszkolach w Danii – w ostatnim czasie w polskich mediach dużo mówi się o różnicach w polskim i skandynawskim wychowaniu dzieci, a ja chciałabym najpierw zapytać o twoje pierwsze wrażenia: jakie różnice najpierw rzuciły ci się w oczy?

Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy w Danii, nie tylko w żłobkach czy przedszkolach – było to, że ludzie się do mnie uśmiechają.

Zastanawiałam się nawet, czy dziwnie się zachowuję, a może mam coś na twarzy. (śmiech) Tam tak jednak jest. W Polsce przybieramy raczej ponury wyraz twarzy i nie chcę twierdzić, że moja ojczyzna jest zła, bo tak nie uważam, ale akurat pod tym względem przeżyłam duże zaskoczenie.

Praktyki w żłobku zaczęłam po pół roku nauki języka. I właśnie dlatego odbywały się one w żłobku, bo nie musiałam rozmawiać z większością podopiecznych! Obawiałam się rozmawiać z rodzicami, skupiałam się na dzieciach, na obserwowaniu pracy innych pedagogów, tego skandynawskiego podejścia do wychowania. A w tym kontekście na pewno warto wspomnieć o hartowaniu dzieci.

Paulina Stemplewska /fot. archiwum prywatne

Paulina Stemplewska /fot. archiwum prywatne

To prawda, że maluchy chodzące do żłobka leżakują w wózkach na zewnątrz w zimniejsze dni?

O tak, zdecydowanie, dzieci do 2. roku życia śpią w duńskich żłobkach na zewnątrz. Często jednak wyobrażamy sobie, że tam niemal bez przerwy panuje syberyjski mróz, a te dzieci dzielnie stawiają mu opór. Tak nie jest – maluchy ubiera się „na cebulkę”, zawija w kocyk.

Czasem jak odkładałam takiego niemowlaka do wózka, zazdrościłam, że nie jestem na jego miejscu! Tak się jednak do tego zimniejszego powietrza przyzwyczaiłam, że w swojej sypialni mam wyłączone ogrzewanie, a w całym domu temperaturę 21˚C.

Dzieci w skandynawskich przedszkolach spędzają na zewnątrz, bawiąc się, bardzo dużo czasu, z przerwami na zajęcia pedagogiczne, posiłki, spanie – jeśli chcą spać. I są zadowolone – przecież bawiącemu się dziecku chyba nigdy nie jest za zimno. Na pewno skandynawscy pedagodzy i rodzice mniej się przejmują bakteriami, wirusami – dochodzą do wniosku, że jak dziecko jest na nie wystawione, to nabędzie odporność. Skandynawskie placówki nie są też tak sterylne jak te w Polsce.

A jak przebiega integracja w duńskim żłobku czy przedszkolu?

To zależy od dziecka – u jednych dłużej, u innych krócej. Pedagodzy zawsze mają wzgląd na dziecko. Jedno z nich szybciej się przyzwyczaja, drugie potrzebuje na to więcej czasu. Pierwszy tydzień to niemalże zawsze krótkie wizyty, mające na celu poznanie się nawzajem i zaznajomienie z nowym miejscem, niemal zawsze rodzice spędzają cały ten czas z dzieckiem, wychodząc na chwilę do toalety czy do innego pomieszczenia po kawę lub na krótki spacer. Chodzi o to, by maluch poczuł, że ta placówka jest bezpiecznym miejscem, by się do niej przyzwyczaił, nauczył fajnie spędzać tam czas bez mamy czy taty przy boku. Ale ze świadomością, że ten rodzic potem wraca i je odbiera.

Adaptacja w duńskim przedszkolu trwa nawet do 2 miesięcy i przez taki czas mama czy tata musi liczyć się z tym, że dziecko nie będzie spędzało tam całych dni! Dziecko przyzwyczaja się do instytucji stopniowo.

Kolejne ze znanych twierdzeń dotyczących skandynawskiego wychowania głosi, że dzieci północnych Europejczyków mają więcej swobody niż te polskie. Duńskie mamy rzeczywiście rzadziej kurczowo trzymają drabinki, po których wspinają się ich pociechy?

Kiedy jakiś czas temu przyjechaliśmy do Polski, dziadek mojej córki był przerażony, gdy zobaczył, że ta wtedy jeszcze 2,5-latka nie tylko biegnie w stronę ogromnej huśtawki, ale i na nią wskakuje i sama się buja. Biegł ją ratować i był zadziwiony, że nie spadła. W żłobku nawet 10-miesięczne niemowlęta dostają do ręki łyżkę, widelec, by uczyły się sobie radzić. Dzieci same próbują robić kanapki – oczywiście jest przy tym niemało bałaganu, ale taki 2-latek naprawdę dużo już umie.

A czy wobec tego (co zapewne stanowi obawę niektórych polskich rodziców) skandynawskie dzieci „nie wchodzą rodzicom na głowę”, tzn. nie uznają, że nie muszą ich traktować jako kogoś, kto stanowi oparcie, ale czasem i autorytet, którego warto posłuchać, skoro same mają być przecież niezależne?

W duńskim wychowaniu nie ma autorytarności, podejścia: „Masz mnie słuchać z tego powodu, że jestem twoją matką”. Zamiast relacji hierarchicznej buduje się przyjaźń. Podchodzi się do dziecka jak do człowieka, który – jak dorosły – myśli, czuje na własny sposób, ma prawo mieć inne zdanie niż rodzic i należy je zrozumieć. Bardzo znany duński pedagog Jesper Juul nie raz pisał i powtarzał, że podstawą relacji między rodzicem a dzieckiem jest troska o jej budowanie i wtedy ono – wcale nie paradoksalnie – tego rodzica słucha, ma wyznaczone granice. A jednocześnie czuje się wolnym człowiekiem.

Oczywiście duńskie dzieci nie są „nadzwyczajne” i też płaczą, „urządzają sceny”. Tylko myślę, że podstawą różnicą jest to, iż w Danii nikt się tym tak nie przejmuje. Rodzice są spokojniejsi, w Polsce boimy się, że ktoś nam zwróci uwagę, obgada. Sama nie raz słyszałam – właśnie w ojczyźnie – że „mam wrednego dzieciaka”. A ja nawet bym nie pomyślała, że zachowanie córki może być w ten sposób odebrane.

Duńscy rodzice wierzą, że dzieciom warto pozwalać doświadczać – jak najwięcej, całym sobą. Pedagog czy mama, gdy jest z przedszkolakiem na placu zabaw, będzie stać obok, gdy dziecko zacznie się wspinać na drabinkę. Jeśli zobaczy, że spada, złapie je. Ale wcześniej nic nie powie, nie przeszkodzi. A przy upadku nie skomentuje: „O Jezu, co się stało?”, nie zacznie na dziecko krzyczeć, raczej spojrzy na jego reakcję. Ja zapytałabym, czy jest smutne, powiedziała, że to nic złego, jeśli tak się czuje, że może próbować dalej, aż się uda.

Kiedy opowiadałaś o swoich studiach w Danii w jednym z programów telewizyjnych, podkreślałaś, że w tym kraju bardzo ważna jest współpraca, działanie w grupie. Dzieci uczą się tego już od najmłodszych lat?

To nastawienie na współpracę poznałam z dobrej strony już w czasie pracy w przedszkolu. Dla Duńczyków bardzo ważne jest pojęcie „anerkendelse”. Można powiedzieć, że oznacza ono: spróbuj zobaczyć i zaakceptuj dziecko w miejscu, w którym ono teraz jest i spróbuj uznać je takim, jakie jest w danej chwili.

Same dzieci już od poziomu żłobków, przedszkoli, uczą się wzajemnej akceptacji, a ułatwia to codzienna rutyna. Każdego dnia w naszym żłobku dzieci i dorośli siadali w grupach w kręgu, nawet te najmniejsze były do niego włączane. Oczywiście, jeśli miały na to ochotę. Maluchom śpiewane były piosenki, które każde dziecko mogło wybrać. Oczywiście dzieci próbowały czekać na swoją kolej, dzięki czemu uczyły się, by nie przerywać innym, poczekać na swój czas. Zadawane im były pytania, a odpowiedzi, które wcześniej usłyszały od innych, uczyły je nie tylko języka, ale i czegoś o koledze czy koleżance, o tym, że może on czy ona inaczej spędzać czas, co innego lubić.

W polskich szkołach kładzie się też duży nacisk na naukę, dobre oceny. W duńskich stopnie pojawiają się w późniejszych klasach podstawówki, często nie ma zadań domowych albo jak już są, to jest ich niewiele.

Małe dziecko na początku nauki w szkole ma tylko czytać w domu 20 minut i uczyć się w miarę swoich możliwości. Podstawa programowa to poznawanie i doświadczanie. Na historii jedzie się do muzeum, na geografii – na wycieczkę krajoznawczą. Nie ma klasówek, sprawdzianów co miesiąc, a dzieci uczą się przede wszystkim języka, czytania, liczenia i tego, mają czuć się dobrze w otoczeniu, w którym są.

W Danii są organizowane nawet zajęcia na ten temat! Na temat trivsel, czyli tego, żeby dziecko czuło się dobrze. Pedagodzy i nauczyciele rozmawiają wspólnie z dziećmi o tym, jak się czują w szkole, co szkoła i co klasa może zrobić, żeby w klasie panowała lepsza atmosfera, a potem wspólnie starają się to wdrożyć. Tak też można zobaczyć, jak dzieci i nauczyciele od najmłodszych klas uczą się słuchać siebie, uczą się tego, że każdy ma prawo czuć się dobrze i swobodnie.

Wychowanie przez wyśmiewanie. O słowach, które robią krzywdę dzieciom, opowiada Anna Jankowska

Polecamy

Wychowanie przez wyśmiewanie. O słowach, które robią krzywdę dzieciom, opowiada Anna Jankowska

- Z jednej strony oczekujemy, że dziecko będzie umiało sobie samo poradzić, a z drugiej czasem nie zauważamy, że uprawiamy wychowanie przez wyśmiewanie. Szydzimy, a kiedy dziecko protestuje, mówimy, że nie rozumie sarkazmu. Bronimy samych siebie, bo przecież nie chcemy specjalnie sprawiać przykrości dziecku, choć tak to się kończy – mówi Anna Jankowska, pedagożka, nauczycielka, autorka bloga NieTylkoDlaMam.pl.

Czytaj

To wszystko brzmi wspaniale, ale jako introwertyczkę przeraża mnie ta praca w grupach. Co, jeśli ktoś się w tym nie odnajduje?

Jako introwertyczka powiem ci tak: no trudno! Każdy uczestniczy w pracy w grupie, by później łatwiej rozwiązywać ewentualne konflikty. Mimo różnic znaleźć coś, co nas łączy, szukać rozwiązań.

Chociaż prawdą jest też, że Duńczycy, mimo iż często są ekstrawertyczni, sami raczej nie inicjują nowych znajomości. Żeby się z kimś zaprzyjaźnić, potrzebują dużo czasu, co może nie być łatwe dla kogoś, kto dopiero do tego kraju przyjeżdża.

A czy w duńskich przedszkolach w jakiś sposób zwraca się uwagę na poszanowanie ludzkiej różnorodności (np. koloru skóry, wyznania lub jego braku), kwestię równouprawnienia płci?

No jasne! Od 10 lat w Danii małżeństwa osób jednej płci są legalne, sama nie raz miałam pod opieką dzieci, które miały dwie mamy czy dwóch tatusiów. Nikogo nie obchodzi, co ktoś robi w prywatnym życiu, każdy może robić, co chce. W przedszkolu, w którym pracowałam, był pedagog, który malował paznokcie na różowo. Gdy dziecko mówiło: „Masz pomalowane paznokcie!”, on odpowiadał: „A mam, też ci mogę pomalować, jak chcesz”.

Gdy mówimy o tych skandynawskich i polskich wzorcach wychowania, najczęściej te pierwsze są przedstawiane jako te, z których należy brać przykład. Chciałabym jednak zapytać, co twoim zdaniem można by w Skandynawii, Danii, zmienić? Jakie polskie wzorce można by tam przeszczepić?

Musiałabym się długo zastanowić… Tęsknię na pewno za spotkaniami dla rodziców, Dniem Matki czy Dniem Babci w szkole. Chciałabym pójść do szkoły i zobaczyć przedstawienie, w którym występują moje córki. Tutaj czegoś takiego nie ma, poza festiwalem wakacyjnym raz w roku albo świątecznym spotkaniem rodziców i dzieci, na których zbiera się większa liczba osób.

Obecnie pracujesz również jako pedagożka socjalna – na czym to polega?

Wsparcie dla osób z zaburzeniami i chorobami psychicznymi, tych, które nie są w stanie funkcjonować w pełni samodzielnie, jest w Danii o wiele większe niż w Polsce.

I ja się właśnie tego rodzaju wsparciem zajmuję. Pracuję na specjalnym, malutkim osiedlu zamieszkanym tylko przez naszych podopiecznych. Na jego środku stoi nasz budynek, taka świetlica. Każdy z pedagogów ma pod opieką kilka dorosłych osób, ja również. Mogą to być osoby ze spektrum autyzmu, schizofrenią. Dbamy o to, by brały leki, socjalizowały się, w miarę możliwości chodziły do pracy, doradzamy, rozwiązujemy problemy.

Większość z nich jest na wcześniejszej emeryturze, ma jakiś stopień niepełnosprawności umysłowej, to wszystko jest organizowane systemowo, opłacane przez państwo. W Danii pomoc socjalna działa na każdym poziomie – od żłobka do emerytury.

 

Paulina Stemplewska – pedagożka, studia ukończyła w Danii, w której mieszka od 14 lat. Pracuje w duńskich instytucjach od 2012 roku, przez wiele lat były to żłobki i przedszkola, po 10 latach postanowiła, że czas na coś nowego i rozpoczęła pracę jako pedagożka socjalna, z osobami z różnego rodzaju zaburzeniami i chorobami o podłożu psychicznym. Wzięła udział w licznych szkoleniach, kursach, webinarach, jest autorką e-booka „Pedagogiem być, czyli jak lepiej zrozumieć duński system i wspierać dziecko”. Prowadzi również mający ponad 50 tysięcy obserwujących profil na Instagramie @cphgiiirl.

    Sprawdź powiązane tematy

    Posłuchaj podcastów stworzonych przez mamy dla mam!

    Sprawdź