Przedszkole leśne – jak pomysł ze Skandynawii sprawdza się nad Wisłą opowiada Agata Preuss
Marta Chowaniec: W jaki sposób trafiła pani do leśnego przedszkola, bo przecież nie zaprowadzili pani do niego rodzice (śmiech).
Agata Preuss: Przeprowadziłam się z Gdyni do Białegostoku. Szukałam pracy a z zawodu i wykształcenia jestem nauczycielem wychowania przedszkolnego i edukacji wczesnoszkolnej. Nie chciałam trafić do typowego systemowego przedszkola. Wcześniej byłam związana z pedagogiką Montessori, miałam też praktykę zawodową w przedszkolu niepublicznym. Po dwóch miesiącach szukania spotkałam się z dwoma mamami, Agnieszką Kudraszow i Dorotą Zaniewską, które opowiedziały mi o idei Fundacji trzy czte ry!, którą założyły i przedszkolu. I w ten sposób trafiłam do przedszkola leśnego Puszczyk, gdzie pracuję już szósty rok. Jego główną zasadą jest to, żeby zabawa i edukacja odbywały się w okolicznościach przyrody. Pomysł pochodzi ze Skandynawii. Historia powstania leśnych przedszkoli nie jest szczególnie spektakularna. Po prostu kobiety na wsi opiekowały się dziećmi swoimi i innych, a że było prościej je wychowywać na zewnątrz, więc przyjęły się w tym kraju takie przedszkola. Pomysł ten został szybko podchwycony i zaadaptowany w Niemczech, gdzie już w latach 70. powstały pierwsze takie placówki. Oprócz Niemiec leśne przedszkola są także w Japonii, Australii, a także u kolejnych naszych sąsiadów – w Czechach.
W Polsce nie ma żadnych rozporządzeń rządowych na temat przedszkoli leśnych. Funkcjonują na zasadzie przedszkoli niepublicznych, punktów przedszkolnych a także projektów edukacyjnych prowadzonych przez fundacje czy stowarzyszenia.
Jak wygląda dzień w leśnym przedszkolu?
Pracujemy od 7 do 17. Najwięcej maluchów przychodzi na godz. 10, bo wtedy zaczynamy krąg, podczas którego opowiadamy, co będziemy w danym dniu robić, jakie mamy plany, dzieci składają swoje propozycje, mają prawo do decyzji. To też miejsce, kiedy każde z nich może opowiedzieć, co ważnego go spotkało, dlaczego jest smutny, a co go cieszy. Pielęgnujemy kontakt ze sobą. Po powitaniu wychodzimy do lasu, gdzie do godz. 13 spędzamy czas. Obiad jemy na zewnątrz, jeśli pogoda na to pozwala, posiłek musi być przecież ciepły. Kiedy jest zimno, zapraszamy dzieci do namiotu. To przecież nie jest survival. Po południu przygotowujemy warsztaty twórcze poszerzające ogólną wiedzę o świecie, czy aktywności związane z zawodem oraz hobby rodziców. Oczywiście podczas zajęć w lesie trzeba zadbać o bezpieczeństwo, raz na pięć lat podciąć konary, zwłaszcza że na naszym terenie są płytko ukorzenione olchy, zabezpieczyć studzienki lub wyczyścić teren ze śmieci. W ostatnim przypadku ważne jest to, aby wytłumaczyć, co jest śmieciem, a czym można się bawić.
W co bawią się dzieci w przedszkolach leśnych?
W to, co w zwykłych, ale nie używają tradycyjnych, plastikowych zabawek. Zabawką może być wszystko: patyk, kamień, szyszka, czyli to, co można znaleźć w lesie. Stawiamy na kreatywność.
Moje doświadczenie zawodowe pozwala mi zauważyć różnicę między dziećmi „budynkowymi” a „niebudynkowymi”. Pierwsze są animowane tak, aby się nie nudziły, stale są im organizowane zabawy. My natomiast wychodzimy z założenia i o tym pisał Richard Louv w książce „Ostatnie dziecko lasu”, by zabawy były bardziej swobodne, bo dzieci nie potrzebują pomysłów, mają ich całe mnóstwo. Wykorzystują infrastrukturę, którą mają w bazie przedszkola: tory przeszkód z konarów drzew, kuchnię błotną z prawdziwymi garnkami i patelniami, kąt narzędziowy z piłami, łopatami i młotkami. Zimą jeżdżą na sankach i nartach biegówkach. Oczywiście przygotowujemy zajęcia dydaktyczne, realizujemy program wychowania przedszkolnego „Przedszkola w lesie”, który został przeze mnie zapoczątkowany.
Swobodny ruch i swobodna zabawa – na to stawiamy. Program opiera się na edukacji zindywidualizowanej, dopasowanej do każdego dziecka, jego potrzeb i możliwości.
Nawet jeśli jest zimno albo słońce praży?
Wszystko z rozwagą. Moim obowiązkiem jest sprawdzenie pogody i wysłanie informacji do rodziców, jeśli warunki pogodowe mają być trudne np. silne mrozy, silne wiatry. Przecież przy -24 stopniach trzeba mocno ograniczyć przebywanie na zewnątrz. Przy takiej pogodzie rekomendujemy też, aby każde dziecko przebywało w naszej placówce do max. 5 godzin. Ważne jest również odpowiednie ubranie. Rodzice muszą zapewnić więc dodatkowe rzeczy, a nauczyciele kontrolują komfort termiczny i w razie potrzeby dokładają odpowiednią warstwę ubrań . Zresztą maluchy trzeba stale zachęcać, aby zajrzały choć na chwilę do namiotu, żeby napiły się ciepłej herbaty lub zjadły coś ciepłego, ponieważ chcą stale być na zewnątrz – nawet przy takiej pogodzie. One są w nieustannym ruchu, bawią się, biegają, jeżdżą na sankach, nartach czy rowerach – termika w takiej sytuacji zupełnie inaczej działa niż podczas siedzenia lub stania na mrozie.
Dzieci są rozumiem zahartowane?
Z moich obserwacji wynika, że chorują mniej niż chodzące do powszechnych przedszkoli, ale byłoby przekłamaniem powiedzieć, że nie chorują wcale. Kataru, bólu gardła czy objawów innych chorób jest mniej, są krótsze, nieinwazyjne itp. Czasem kiedy sprawdzam obecność, myślę: jaką mamy wysoką frekwencję! Pobyt na świeżym powietrzu hartuje, buduje odporność, bez względu na wiek – widzę to sama po sobie (śmiech). Zresztą to jeden z argumentów przyciągających rodziców do leśnego przedszkola. Zaznaczają, że długo pracują i po godz. 17 nie mają już czasu i siły, żeby wyjść z dzieckiem na dwór czy plac zabaw, a tutaj mają to „odhaczone”. Liczy się również nasz szacunek, z jakim traktujemy ich pociechy – korzystamy z komunikacji empatycznej.
Dzieci potrzebują przygód na co dzień. Nie zapewni im tego zjeżdżalnia na placu zabaw, bo jest wiecznie taka sama i cały czas w tym samym miejscu. To z czasem staje się zwyczajnie nudne. Natury nie zastąpią również cztery drzewa posadzone obok zjeżdżalni.
Czyli maluchy wychodzą brudne z przedszkola do domu?
Tak jest (śmiech). Mamy rodziców, którzy przednie siedzenie oraz fotelik mają wyłożone pokrowcem, by nie pobrudzić tapicerki. Są też tacy, którzy się tym nie przejmują albo przebierają dziecko po zajęciach. Oczywiście każdy uczestnik zajęć w leśnym przedszkolu ma ze sobą ubranie na zamianę, w razie przemoknięcia nauczyciele przebierają go trakcie zajęć.
Czy zna pani określenie „dzikie dzieci”?
Uważam to określenie za bardzo krzywdzące dla wszystkich leśnych dzieci, które zwykle są spokojne, dobodźcowane, chociaż oczywiście mają swoje charaktery, własne zdanie, ale oparte na zaproponowanych przez nas zasadach. Gdyby nie było tych zasad, nie można by mówić o podstawowym bezpieczeństwie.
Rozmawiamy, nie dajemy kar, tłumaczymy, co mogłoby się wydarzyć przy różnych sytuacjach. Określenie „dzikie dzieci” kojarzy mi się z jednostkami nieprzystosowanymi do określonych warunków, które są „wypuszczone” z klatki i w tworzą wokół siebie chaos.
W przedszkolach leśnych przecież nie tylko wspinamy się po drzewach i skaczemy po kałużach. Realizujemy pełny program wychowania przedszkolnego, uczymy się empatii, dużą uwagę kładziemy na rozwój emocjonalny, fizyczny i społeczny, rozwijamy sensorycznie.
W jaki sposób?
W lesie nie ma: murów, desek, ścian, sufitów. Ładnie w nim pachnie, ale też można poczuć smród gnijącego grzyba. Kamienie posiadają różne kształty i kolory. Można usiąść na pieńku; a tu coś się odbija w kałuży, a tu można wziąć robaka w rękę. W ten sposób ćwiczymy zarówno czucie płytkie, jak i głębokie. Często prowadzimy naukę 1:1.
Brzmi pięknie, ale jak dzieci leśne odnajdą się w szkolnych ławkach?
Z moich informacji (od rodziców i nauczycieli) wynika, że znakomicie sobie radzą w każdej szkole.
Agata Preuss, pedagog, trener edukacji outdoorowej, edukator przyrodniczo – leśny, wykładowca akademicki, autorka programów edukacyjnych oraz artykułów popularyzujących ideę przedszkoli leśnych, dyrektor i nauczyciel Przedszkola Leśnego Puszczyk w Białymstoku, inicjatorka powołania i koordynator działań Polskiego Instytutu Przedszkoli Leśnych.