Paulina Walczak-Matla: „Kamper to nasza wielka miłość”
Monika Głuska-Durenkamp: Skąd pomysł na podróże kamperem?
Po pierwsze uwielbiamy podróżować. A po drugie nie znamy nikogo, kto nie marzyłby o kamperze, lub choć raz w życiu nie przemknęłaby mu przez głowę myśl o spędzeniu wakacji w ten sposób.
W 2018 roku wyjechaliśmy do Japonii, bo dostałam propozycję pracy w firmie współpracującej z japońskim Disneylandem. Ja pracowałam, a Maciek był na urlopie wychowawczym i zajmował się naszym kilkumiesięcznym synkiem. Po dwóch latach, wraz z zakończeniem kontraktu, mieliśmy wracać do Polski. W planach była powrotna podróż przez Australię i Nową Zelandię, jednak pandemia pokrzyżowała nam plany. Wróciliśmy w akcji „LOT do kraju”, spakowani w ciągu kilku dni. Po kilku miesiącach w Polsce, podczas lockdownu, gdy nadeszło lato, zdecydowaliśmy się na roadtrip po Europie. Celem była Portugalia. Pojechaliśmy samochodem i z namiotem. Zostawaliśmy noc, lub dwie na jednym kempingu. Kempingi miały wtedy restrykcyjne reguły, trzeba je było wcześniej rezerwować, przyjechać do określonej godziny, ograniczano liczbę przebywających. Rozkładanie i składanie namiotu trochę nas męczyło, tym bardziej, że byłam w drugiej ciąży. Wtedy pomyśleliśmy, że super byłoby mieć kampera.
I w końcu go kupiliście?
Tak, ale najpierw długo się zastanawialiśmy, rozważaliśmy różne pomysły. Zdecydowaliśmy się, aby kupić kampera tzw. oldschool lub vintage, rocznik około 90. Myśleliśmy o nowszych modelach, ale na 25 lat młodszego nie byłoby nas stać, a 15 lat młodszy też byłby na tyle leciwy, że wymagałby dodatkowych funduszy. Jednak szukanie kampera okazało się koszmarem. Z racji bumu na taki rodzaj spędzania czasu w 2021 r. ceny mocno poszybowały w górę. Niestety większość aut jest sprowadzanych przez ludzi, którzy nie mają pojęcia o kamperowaniu, ani o samych kamperach. Oglądaliśmy oferty ze zdjęciami poniszczonych, obrzydliwych wnętrz. Wreszcie jeden nam się spodobał i Maciek pojechał go zobaczyć. Wrócił już kamperem, rocznik 1989.
Z waszego bloga wiem, że mieliście z nim różne historie…
Tak, dość często się psuł. Raz we Francji z autostrady zostaliśmy ściągnięci lawetą prosto do serwisu. Zepsuł się też kiedyś w drodze, na Węgrzech, na Słowacji, ale dość szybko poradziliśmy sobie z tymi usterkami. Dużo rzeczy umie naprawić sam Maciek, bo mechanika kampera jest całkiem prosta. Czasem trzeba jednak czekać na zamówione części. W końcu zdecydowaliśmy się też na wymianę silnika. Kupiliśmy używany, ale nowszy. Nieraz w takich momentach zastanawialiśmy się, czy jednak nie lepszy byłby nowszy kamper. Obserwuję jednak na Instagramie podróżników takich jak my, czy też kamperowych znajomych. W tym roku była jakaś plaga, psuły się wszystkie auta – i nowsze, i starsze. Gdy robi się tyle kilometrów, to nie ma opcji, żeby się coś nie popsuło. Oczywiście przed każdą wyprawą sprawdzamy wszystko u mechanika. Po wymianie silnika kamper ma się lepiej, tylko że zaszkodziła mu morska kąpiel…
Co to za historia?
Podczas podróży po Turcji zjechał nam do wody, mimo że miał zaciągnięty hamulec ręczny i był ustawiony na jałowy bieg. Nocowaliśmy na plaży niedaleko miasta Marmaris, był wieczór, około 21. Zeskoczyłam z alkowy, usłyszałam dziwny dźwięk, ale zajęłam się dziećmi. Nagle jednak poczułam coś dziwnego, kamper zaczął zjeżdżać w stronę wody, tyłem. Zaczęliśmy wyskakiwać, bo nie wiedzieliśmy jak głęboko zjedzie, czy będzie dryfował. Na szczęście zatrzymał się kilka metrów od brzegu. Maciek wyjął synka. Zaniósł go na brzeg. Córka była malutka, miała 13 miesięcy. Bałam się wskoczyć z nią w wodę, zawołałam męża i podałam mu małą. Było bardzo zimno. To była mocna historia, którą jak wszystkie tureckie przygody opisaliśmy w książce „Turcja poza utartym szlakiem, czyli podróż all (inclusive) exclusive przez kraj çayu i baklavy”.
Jak przygotowujecie się do podróży?
Najpierw wybieramy kraje, do których chcemy jechać. Czytamy o pogodzie, infrastrukturze i udogodnieniach dla kamperów, oglądamy instagramowe profile innych podróżujących. Zwykle to te kraje, gdzie można stawać kamperem na dziko. Jesteśmy na to przygotowani, mamy solary, duże baniaki z wodą. Podróżujemy poza sezonem letnim, jesienią, zimą, z początkiem wiosny. Gdy już jesteśmy w drodze sprawdzamy kolejne miejsca postoju w aplikacji Park4night. Tam decydujemy, na ile zostajemy, czy nam się miejsce podoba. Dużo zależy od pogody – jeśli pada, szukamy lepszej, bo większość kamperowego życia toczy się na dworze. Omijamy rejony, w których z prognoz wiemy, że w danym czasie będzie deszcz. Tak np. było w Turcji, w okolicach turystycznego miasta Gazipasa. Lało, było burzowo. Planowaliśmy dalej jechać na wschód, ale zawróciliśmy w okolice miasta Kemer, gdzie pogoda była zdecydowanie lepsza. Na wschód Turcji pojechaliśmy dopiero kilka tygodni później.
Jakie kraje już zwiedziliście?
Byliśmy we Francji, Hiszpanii, Portugalii, Turcji. Rok temu urodziła się nasza najmłodsza córka, więc na pierwszy wyjazd latem wybraliśmy się po Polsce. Gdy miała 5,5 miesiąca, jesienią, zdecydowaliśmy się na podróż po Grecji. Byliśmy w trasie aż do Świąt Bożego Narodzenia. Na takie dłuższe wyjazdy wykorzystujemy zaległe urlopy wypoczynkowe, urlopy rodzicielskie, czy przejściowe momenty, jak np. zmiana pracy.
Jak wygląda życie w drodze z małym dziećmi?
Pierwszy wypad kamperem w pięcioosobowym składzie to był chaos. Ale to akurat nic nowego, bo takie właśnie bywa nasze życie – jakby się ktoś zastanawiał: między posiadaniem dwójki a trójki dzieci jest znacząca różnica…
Chwilę zajęło nam przyzwyczajenie się do funkcjonowania w mniejszej przestrzeni, braku zmywarki i limitowanej ilości wody. Ale poza tym kamper, nawet w piątkę, to nasza wielka miłość.
Oczywiście jest cała masa niedogodności, do której trzeba mieć więcej dystansu. Ale wolność, którą to daje, jest bezcenna. Plusem jest to, że nasz kamper jest długi i mamy sporo miejsca do spania. Tu też gotujemy i jemy, bo nie zawsze chce nam się wyciągać stolik na zewnątrz, ale mamy cały sprzęt turystyczny, także grilla. Właściwie cały czas spędzamy z dziećmi. Do miasteczek jeździmy rzadko, na zakupy, zrobić pranie w pralni lub spróbować lokalnej kuchni. Prawie nigdy nie stajemy w dużych miastach, zawsze gdzieś tak, aby dzieci mogły być wolne i nie było żadnego ruchu, samochodów.
Czy spotkało was jakieś niebezpieczne zdarzenie?
Odpukać, nic nam się nigdy nie stało. Gdy wybieraliśmy się do Turcji straszono nas tym krajem, myśleliśmy, że kupimy gaz pieprzowy, ale tego nie zrobiliśmy. I wcale nie czuliśmy się tam zagrożeni. Słyszeliśmy o kradzieżach, ale tego nie doświadczyliśmy. Chociaż zawsze komputery, aparaty, telefony, paszporty zabieramy ze sobą, nawet na plażę. Spędziliśmy w Turcji sześć miesięcy, przejechaliśmy kawał kraju, nocując na dziko na plażach, wielkomiejskich parkingach, w małych wioskach, nad jeziorami, czy w górach. Poznaliśmy masę fantastycznych osób, zarówno innych „van lifersów”, jak i lokalsów, którzy prawie za każdym razem okazywali się pomocni i niezwykle sympatyczni. Z kolei z przykrych zdarzeń raz przecięto nam opony, ale to we Francji, na parkingu na autostradzie. To się podobno tam często zdarza.
Gdy podjeżdżamy w jakieś miejsce, to zawsze kierujemy się obserwacjami i intuicją. Patrzymy, czy nie kręci się ktoś podejrzany, czy jest jakoś dziwnie. Gdy coś nas niepokoi, odjeżdżamy.
Czy nie baliście się bezdomnych psów, których w Turcji jest dużo?
Tak, jest ich tam sporo, ale są raczej przyjaźnie nastawione, przyglądają się ludziom. Trzeba tylko ukrywać torby ze śmieciami, bo je rozgryzają w poszukiwaniu jedzenia. I potem trzeba sprzątać.
A kogo spotykacie w swoich podróżach?
Jest mnóstwo ludzi, którzy podróżują jak my – w kamperach. To głównie Niemcy, często Francuzi. Zdarzają się też Holendrzy, Skandynawowie i Austriacy. Niektórzy „van lajfersi” wybierają kempingi, inni lubią dzikie miejsca. My lubimy być cały czas blisko natury. Teraz właśnie jesteśmy na Sardynii i zaprzyjaźniliśmy się z parą z Austrii z małym bobasem. Co jakiś czas się rozjeżdżamy, a potem znowu spotykamy w kolejnej miejscówce. Niemcy mają jednak problem z wyjazdami z dziećmi w wieku szkolnym, bo nie ma tam możliwości domowej edukacji. A to ważne, gdy się podróżuje poza czasem wakacji.
Wasz najstarszy synek też wkrótce chyba będzie już w wieku szkolnym. Czy będzie chodził do szkoły stacjonarnie?
Syn we wrześniu zacznie pierwszą klasę, ale planujemy zapisać go do szkoły w systemie edukacji domowej.
Co robicie, kiedy dzieci chorują w drodze?
To się zdarza, choć rzadko, bo nasze nie są chorowite. Wtedy po prostu idziemy do lekarza, dlatego bardzo ważne jest posiadanie dobrego ubezpieczenia. Córka rozchorowała się w Turcji. Miała wysoką gorączkę, przyspieszony oddech, więc poszukaliśmy sieci lekarza. Rano wybraliśmy się do niego. Osłuchał ją, zrobił test, czy to choroba wirusowa, czy bakteryjna. Potem przepisał leki, antybiotyki i inhalacje. Powiedział też, żebyśmy po czterech dniach poszli gdzieś na kontrolę i osłuchanie. Zrobiliśmy to już w innym miejscu. Od tego czasu oprócz podstawowych leków mam ze sobą inhalator.
Czego uczą was podróże?
Nasze dzieci poznają nowe kraje, języki, kuchnie. I ludzi, którzy żyją bardzo różnie. Widzą, że nie ma jednego modelu życia, rodziny. Spotykają dzieci, które chodzą do szkoły i dzieci, które rodzice uczą w drodze. Syn dużo już rozumie i chłonie geografię, w każdym razie zaczyna być jej ciekawy.
Na pewno podróże uczą nas przekraczania własnych granic. Za każdym razem na początku mamy obawy, jak wszystko zorganizować. Zawsze trzeba znaleźć miejsca, gdzie można zatankować wodę. Przekraczamy swój strach, bo na początku każdy kraj jest obcy, nowy. Ale potem po kilku dniach przyzwyczajamy się, uczymy tam żyć i wszystko wydaje się prostsze.
Dużo też trzeba współpracować, ogarniać logistykę. Jako partnerzy, małżeństwo jesteśmy cały czas ze sobą i z dziećmi. Razem robimy porządki, zakupy, pranie.
Zdarzają się wam kryzysy?
Oczywiście, jak każdemu, bo nie zawsze wszystko jest super. Czasem przychodzi zmęczenie, np. gdy ma się dość bałaganu, bo przez wiele dni śpisz na łóżku pełnym piachu. Nawet jak wysprzątasz, to i tak dzieci zaraz go przyniosą. Trzeba ograniczać zużycie wody, naczynia zmywać ręcznie w jej mikro ilości… Czasami jest upał i wtedy w kamperze robi się bardzo gorąco… Czasem ktoś jest niewyspany, ktoś ma dosyć. Ale wtedy można wyjść w naturę i poszukać chwili samotności. Nie chcę idealizować życia w kamperze, bo pewnie nie każdy zniósłby te niedogodności.
Czy zwiedzacie czasem miasta?
To się zdarza. Pod miastami zostawiamy kampera na strzeżonych parkingach i przesiadamy się do środków komunikacji miejskiej. Ale dzieci są jednak zbyt małe i dla mnie to wciąż bardzo stresujące. Przeraża mnie za duży ruch, tłum, noszenie dzieci na rękach, ciągnięcie wózka. Byliśmy np. trzy dni w Stambule. To gigantyczne miasto, które bardzo mi się podobało, szczególnie jego międzykulturowość, zabytki. Zwiedziliśmy niezwykłą Hagia Sofia, ale też trochę przytłoczyły mnie tłumy turystów, mimo że to nie był sezon turystyczny. A w zeszłym roku, zimą, nie w upale, zobaczyliśmy Ateny i Akropol.
Co radziłabyś tym, którzy marzą o życiu w kamperze, choć jeszcze nie spróbowali?
Jeśli ktoś jeździł wcześniej do hoteli i chce kupić kampera, to na pewno przeżyje szok. My dużo razy przygotowywaliśmy się podróżując w różny sposób, także kempingowo. Najpierw warto sprawdzić, czy to w ogóle do nas pasuje, do partnerki, partnera, rodziny.
Najlepiej wypożyczyć kampera na tydzień, dwa i pojechać choćby w Polskę. Można się wtedy sprawdzić i zastanowić. Choć ceny wypożyczenia też nie są niskie, ale to lepszy sposób niż decyzja o kupnie, jeśli nie znamy takiego życia. Koszty utrzymania własnego kampera to ubezpieczenie, naprawy, paliwo.
Uważasz zatem, że każdy powinien dobrze poznać swój styl „wakacjowania” i podróżowania?
Tak, na przykład tygodniowe wakacje w hotelu mnie pewnie szybko znudziłyby, chociaż na pewno dla dzieci byłoby to w porządku, bo bawiłyby się na basenie, placu zabaw. Są ludzie, którzy lubią i chcą w ten sposób odpocząć. Nie mają ochoty na organizowanie noclegów, jedzenia, programu zwiedzania.
Piszesz o turystyce, zajmujesz się nią, a co myślisz o turystyce masowej?
Masowa kojarzy mi się z wyjazdami w te same miejsca, w tym samym czasie. Przeraża mnie zadeptywanie miast takich jak Wenecja, Barcelona, czy zabytków jak egipskie piramidy. Ale wiadomo, że to podyktowane jest terminami wakacji. Niestety wtedy nie zawsze ma się szanse zobaczyć te zabytki, bo jest tłum, a dodatkowo upał, jeśli to miasta Południa. Ale są tacy, którzy lubią po prostu wypocząć siedząc przy basenie. Myślę, że duże znaczenie ma też budżet. Po pandemii ceny samolotów bardzo skoczyły i ograniczyły możliwości samodzielnej turystyki, szczególnie tej dalszej.
Dla niektórych wykupienie taniej wycieczki w biurze podróży to jedyna szansa na fajne wakacje rodzinne.
I ja to całkowicie rozumiem. My kamperowcy też nie zawsze bywamy mile widziani, szczególnie w sezonie. W Portugalii widziałam bardzo dużo zakazów postoju na dziko. Stało się tak przez osoby z kamperów, które przyjeżdżały, załatwiały się po krzakach, zostawiały śmieci. Wiele turystycznych krajów nakłada ograniczenia, szczególnie w sezonie. Spada liczba miejsc do postoju, nie można się zatrzymać, jechać jakąś drogą.
Dla lokalsów kampery są w porządku, ale poza sezonem, cieszą się, że zrobimy zakupy, pójdziemy do knajpy. W sezonie wolą turystów, którzy płacą za hotele, jedzą w restauracjach. Wtedy kampery są mile widziane, owszem, ale na campingach. Wszystko ma swoje wady i zalety.
Paulina Walczak-Matla prowadzi firmę zajmującą się promocją destynacji turystycznych, a razem z mężem Maćkiem też bloga i konta w mediach społecznościowych pod nazwą „Rodziną w świat” Mają troje dzieci wszyscy podróżują po świecie kamperem z 89 roku. Są autorami książek o Japonii i Turcji. Zdobyli nominację do nagród Travelery przyznawanych przez magazyn National Geographic.