fot. GettyImages

„Dzieci uciekają od czegoś albo do czegoś”. Ekspertki z Fundacji Zaginieni o sezonie na ucieczki z domu

„Przyczyn ucieczek jest dużo i one są bardzo różnej natury. Od realizowania swoich potrzeb na gruncie egzystencjalnym po chęć zabawy. Nie jest tak, że dzieci z bogatych domów uciekają tylko w celach imprezowych. To, że rodzina nie jest przemocowa na tle fizycznym, nie ma w niej alkoholu, nie oznacza, że dziecko nie może w niej być bardzo zaniedbane emocjonalnie”. Nina Jaszewska i Iga Ore-Ofe z Fundacji Zaginieni mówią o tym, co się dzieje, gdy dziecko ucieka z domu.

Agnieszka Łopatowska: Czy jest jakiś okres w roku, w którym odnotowuje się najwięcej ucieczek dzieci i nastolatków z domów?

Nina Jaszewska: Sezon na ucieczki zaczyna się, kiedy robi się ciepło, choć nie ma żadnej konkretnej daty, ucieczki zdarzają się też w chłodnych miesiącach roku. Nasila się z początkiem wakacji, kiedy dzieci tracą rytm dnia codziennego. Wtedy też zaczynają się tak zwane wypustki z ośrodków wychowawczych, które stanowią duży procent ucieczek. Wszystko jest uzależnione z jednej strony od pogody, a z drugiej od pewnego trybu życia, z którego latem młodzież wychodzi.

Iga Ore-Ofe: Kolejnym czynnikiem jest wiosenne zakochanie. Myślę, że w 80 procentach powodem ucieczek jest miłość. Ucieka się z chłopakiem, do dziewczyny, chce się jechać razem na wakacje, a rodzice nie pozwalają. Zazwyczaj w ogóle uciekinierzy organizują się parami. Niekoniecznie w związkach, ale we dwójkę jest im łatwiej.

Iga Ore-Ofe / fot. archiwum prywatne

Samemu trudniej zebrać się „na odwagę”?

Nina: I zdecydować, i funkcjonować jest trudniej samemu. Trudniej się zorganizować, znaleźć miejsce, w którym można się zatrzymać, ogarnąć jedzenie, niestety również alkohol czy inne używki. We dwójkę zawsze raźniej i łatwiej dojść do konsensusu w kwestiach organizacyjnych, mówiąc bardzo kolokwialnie.

Iga: Młodzi ludzie nie uciekają, żeby pisać wiersze czy przemyśleć swoje życie, choć to też się zdarza, ale rzadko i zazwyczaj w pojedynkę. Głównie uciekają z powodów takich jak miłość, impreza, narkotyki, alkohol – coś, czego nie można robić w domu pod kontrolą rodziców. Są osoby, które kiedy raz poczują wolność, będą uciekały. Najbardziej niepokojące zjawisko – to kiedy rodzice do nas wracają. Oznacza, że problem między nimi a dziećmi nie został rozwiązany.

Mówicie, że ucieczka dziecka to nie tylko problem dziecka, a całej rodziny.

Nina: Zdecydowanie to problem całej rodziny. W większości przypadków wynikający z braku komunikacji. Ale też z innych przyczyn.

Trzeba pamiętać, że dzieci uciekają z domu zawsze z jakiejś potrzeby. Albo z potrzeby ucieczki od czegoś konkretnego, albo w coś konkretnego. Chcą uciekać w zabawę, alkohol i przyjemności. Albo od czegoś, co jest za nimi: przemoc, wykluczenie, niezrozumienie…

W obu tych przypadkach łatwiej jest być z kimś, potrzebują wsparcia kogoś, komu mogą zaufać. Oczywiście nie zawsze jest to obiektywne, gdyż mogą trafić na osobę niebezpieczną, to może być sporo starszy partner albo wspólnik, z którym działanie jest kompletnie nieprzemyślane, nieracjonalne, niebezpieczne. To zrozumienie i wolność, do których dążą uciekinierzy, zazwyczaj okazuje się iluzją.

Iga: Poszukiwania często utrudnia fakt, że kiedy mamy ucieczkę pary, rodzice jednej strony zgłaszają zaginięcie, a drugiej nie. To generuje kolejne konflikty, tym razem między tymi dwiema rodzinami. Jedni sprawują większy nadzór nad dzieckiem i niepokoją się, kiedy nie wraca na noc, a drudzy na to nie zwracają uwagi albo nie sprawdzają, czy jeśli ktoś się u nich zatrzymuje, poinformował o tym swoich bliskich.

Myśli się często, że uciekają tylko dzieci z patologicznych domów. To prawda?

Iga: Też, ale nie tylko. Uciekają dzieciaki z różnych domów. Rodziców poznajemy, kiedy dzwonią do naszej fundacji. Są to bardzo różne osoby. Zauważyłam, że są to najczęściej ludzie bardzo zajęci. Dość często jedno z rodziców żyje poza granicami Polski i tam pracuje, a drugie sprawuje opiekę nad dzieckiem. Zdarzają się rodzice samotnie wychowujący dzieci, problemy alkoholowe. Są to bardzo różne rodziny, nie można powiedzieć, że tylko patologiczne albo tylko z niewielkimi problemami.

Nina: Przyczyn ucieczek jest dużo i one są bardzo różnej natury. Od realizowania swoich potrzeb na gruncie egzystencjalnym, po chęć zabawy. Ale nie jest też tak, że dzieci z bogatych domów uciekają tylko w celach imprezowych. To, że rodzina nie jest przemocowa na tle fizycznym, nie ma w niej alkoholu, nie oznacza, że dziecko nie może w niej być bardzo zaniedbane emocjonalnie.

Iga: Nastolatek to nastolatek. Każdy z pewnością pamięta czas, kiedy nim był i ile się działo w jego głowie. Ilu rzeczy się po prostu nie rozumiało. Jak często mogło brakować komunikacji z rodzicami. Z drugiej strony każdy jest człowiekiem i to, że rodzice czują czasami irytację czy zmęczenie, jest zupełnie naturalne i zdarza się najlepszym. Kiedy słyszę, co zrobiło dziecko, zawsze się zastanawiam, czy byłam w stanie zrobić coś takiego, kiedy byłam w jego wieku. Zazwyczaj wychodzi na to, że tak, więc są to kwestie, które większość z nas przeżywa w podobny sposób.

Nina Jaszewska / fot. archiwum prywatne

Czy opiekunowie są w stanie się zorientować, że dziecko próbuje uciec?

Iga: Jeśli tak, to znaczy, że jest już za późno. Problem jest poważny. To, co mogą zrobić, żeby nie dopuścić nie tylko do ucieczki, ale nawet do próby samobójczej, zażywania narkotyków i alkoholu, to tylko rozmawiać. Jedynie rozmowa może sprawić, że relacje się poprawią. Nie wystarczy jednak zacząć rozmawiać tu i teraz. Z dzieckiem buduje się relację i zaufanie od urodzenia. Jeśli krzyczymy na nie za złe oceny i nie rozwiązujemy problemów na bieżąco, nie naprawimy tego jedną rozmową. Z dzieckiem trzeba rozmawiać, od kiedy rozumie. I pokazywać, że jeśli dzieje się coś złego, to my jesteśmy osobami, u których ono może znaleźć pomoc, jesteśmy dla niego ostoją i nam w pierwszej kolejności powinno móc opowiedzieć o swoich uczuciach, a nie szukać do tego kogoś obcego w internecie.

Często popełniamy ten błąd, że nie uczymy dzieci mówić o emocjach trudnych, jedynie o przyjemnych. Chwalimy je, a nie szukamy źródeł frustracji czy smutku. Wielu rzeczy o naszym dziecku dowiadujemy się dopiero, kiedy dojrzewa, bo wchodzi w zupełnie nieprzewidywalny okres.

Jako matka, dzięki budowaniu relacji przez 12 lat, jestem w stanie szybko wejść w problem, który teraz ma mój nastolatek. Takich relacji nie buduje się, sadzając dziecko przy stole i mówiąc: „to teraz porozmawiajmy szczerze”, tylko podczas wspólnego sprzątania, gotowania, rozmawiania o tym, co było w szkole. Nawet jeśli każdy robi swoje, ale przebywamy w jednym pomieszczeniu. Jesteśmy razem, czujemy tę bliskość i jesteśmy do siebie przyzwyczajeni. Ten proces dla rodzica też może być fajny, tylko trzeba chcieć i być empatycznym dla swojego dziecka. Bez tego, nawet jeśli będziemy mieć do dyspozycji najlepszych specjalistów, nic się nie zmieni. Sami musimy się tym zająć.

Nina: Słyszymy często od rodziców zaginionych nastolatków, że wszystko było dobrze, a nagle pojawiło się towarzystwo mające na dziecko bardzo silny wpływ. Wydawałoby się, patrząc na to z zewnątrz, że mają rację. Ale pytanie, dlaczego jest podatne na wpływy? Dlaczego ma na tyle słabe korzenie w domu, że wystarczy towarzystwo atrakcyjne pod różnymi względami: mają fajne buty, pieniądze i palą papierosy, i już jest ono wyżej w systemie wartości od najbliższych? Jeśli szala przechyla się na ich stronę, znaczy, że w domu nie jest dobrze. Planowane ucieczki się zdarzają, choć więcej jednak jest spontanicznych. Można to zauważyć u dziecka: szykowanie się, gromadzenie u siebie rzeczy innych niż zwykle. Jest jeszcze historia wyszukiwarki internetowej, której nie radzę sprawdzać bezpodstawnie, bo to na pewno zaufania nie zbuduje, ale w uzasadnionej sytuacji zagrożenia życia lub zdrowia, trzeba to zrobić.

„Uszkadzanie własnego ciała świadczy o wewnętrznym bólu i osamotnieniu” – mówi psychoterapeutka Katarzyna Serafin-Skrzetuska

Polecamy

„Uszkadzanie własnego ciała świadczy o wewnętrznym bólu i osamotnieniu” – mówi psychoterapeutka Katarzyna Serafin-Skrzetuska

Czytaj

Jakie są pierwsze myśli rodziców, których dziecko zaginęło? Częściej mają za to pretensje do niego, czy do siebie?

Nina: Bardzo różnie. Są tacy, którzy mają wyłącznie żal do dzieci i obarczają je całą winą, jego otoczenie, chłopaka, dziewczynę. Albo swojego partnera. Ale są też tacy, którzy przyznają, że to z nimi coś jest nie tak. Natomiast z przykrością muszę stwierdzić, że mniej jest tych drugich. Więcej obarcza dziecko winą w sposób wręcz bezkompromisowy.

Iga: Też to zauważyłam. Niektóre rozmowy, które przeprowadzałam z rodzicami, były bardzo agresywne. Wyrażanie się o dziecku – rozumiem, że w nerwach i wyjątkowo stresowej sytuacji – naszpikowane ogromną złością, bardzo negatywnymi emocjami, epitetami „gówniarz”, „gówniara”. Bardzo trudne rozmowy miałam z mamą syna, którego nie było przez kilka dni. Kiedy się odnalazł, prosiłam ją, żeby na niego nie krzyczała. Żeby oboje coś zjedli, wyspali się i porozmawiali dopiero na drugi dzień. Podziękowała mi za tę radę, bo miała ochotę go rozszarpać, kiedy pojawił się w domu, a takie emocje również dla rodzica nie są dobre.

Nie wiem, czy zgodzą się z tym psychologowie, ale z moich obserwacji wynika, że rodzice dzielą się na dwie grupy: tych, którzy, kiedy dziecko biegnie i przewróci się, to jeszcze na nie nakrzyczą, albo takich, którzy wtedy je przytulą i uspokoją. Jedni pomyślą, że powinni im zawiązać sznurówkę, wtedy by nie upadło, a inni, że to wyłącznie wina małego człowieka, bo jest nieuważny.

Wieczne zadręczanie się też nie jest dobre, ale chodzi tu raczej o zauważanie wagi relacji rodzic-dziecko. Jesteśmy na tym samym poziomie i na takim powinna być nasza komunikacja, a nie „ja ci mam mówić, co masz robić, bo jesteś małolatem i jak będziesz zarabiać na siebie, to będziesz mógł o sobie decydować”.

Nina: Niestety zdarza się, że ten wrogi stosunek do dziecka utrzymuje się dłuższy czas po odnalezieniu. Ale jest to często związane z poczuciem winy, z którym rodzic nie potrafi sobie poradzić, a za wszelką cenę stara się je scedować na dziecko, żeby go nie odczuwać. Prawda na temat wyrzutów sumienia dochodzi do niego później.

Dla bliskich osób, które nie odnajdują się w krótkim czasie, przygotowałyście w fundacji program Feniks.

Iga: Dla mnie Feniks to ten, który podnosi się ze swoich problemów, żyje na nowo. Przyszedł mi do głowy pomysł, żeby stworzyć miejsce dla rodzin osób zaginionych. Szczególnie kiedy mówimy o zaginięciach długoterminowych. Na wielu płaszczyznach brakuje informacji. Obserwujemy obecnie nowe zjawisko związane z tym, że historie osób zaginionych przytaczane są w różnych podcastach, których twórcy spekulują, co się mogło zdarzyć. Ma to jeden plus – ponownie w sieci kolportowane są zdjęcia zaginionego, ale spekulacje sprawiają, że rodziny są oceniane przez setki osób, które nie mają pojęcia o sprawie. Często zresztą najmniejszego pojęcia nie mają o niej autorzy tych materiałów, którzy nawet nie kontaktują się z rodziną. A to jej członkowie muszą czytać, jak to zaniedbali swoje dziecko i że na pewno je zabili. Po na przykład 15 latach muszą po raz kolejny zmierzyć się z tą sytuacją. Było to dla nas bodźcem do stworzenia miejsca, w którym takie osoby będą mogły poczuć się bezpiecznie.

Dostaną od nas wsparcie prawne – informacje o tym, jakie mają prawa jako rodzina osoby zaginionej, kto ma spłacać zaciągnięte przez zaginionego kredyty, w jaki sposób ludzie odbierają zaginięcie, co może się wydarzyć w mediach, jak radzić sobie w kryzysie, jak żyć z tym zaginięciem. Nie ustalałyśmy dat tych spotkań, żeby rodziny mogły same zdecydować, kiedy będzie im to potrzebne. Pierwsze spotkanie planujemy wirtualne, a jeśli będzie taka chęć i wola, w kolejnych etapach grupa będzie się spotykała z mentorami: psychologiem, socjologiem. Nikt tego wcześniej w Polsce nie zorganizował. Dla nas to bardzo ważny projekt, który będzie nam towarzyszył przez cały czas działania fundacji.

Od kiedy kwalifikowane jest zaginięcie długoterminowe?

Iga: W naszej fundacji nawet po miesiącu. Już wtedy bliskiego osoby zaginionej powinien zainteresować choćby moduł prawny. Chcemy sprawdzić, kto do nas przyjdzie i czego potrzebuje. Wtedy postaramy się pomóc w jak najszerszym spektrum.

Nina: W przypadku zaginięcia mamy do czynienia z różnymi kwestiami, którymi trzeba się zająć, jeśli chcemy działać w sposób kompleksowy – nie tylko pomóc w poszukiwaniach, ale stanowić wsparcie dla rodzin. Zakładając fundację, zdecydowałyśmy z góry, że będziemy działać kompleksowo i oczywiście bezpłatnie. Stąd nasz dział psychologiczny, który pomaga każdemu w ramach działalności prewencyjnej, i prawny, który rozwiązuje kwestie, z którymi spotykają się bliscy osób zaginionych. A to wspieranie na drodze poszukiwań jest dla nas bardzo ważne, choćby po to, żeby nikt się nie poddał.

 

Nina Jaszewska — prezeska zarządu oraz fundatorka Fundacji Zaginieni, dziennikarka, tłumaczka i poetka. Prowadzi wykłady na uczelniach wyższych poświęcone tematyce zaginięć. Autorka e-booków dla dzieci i młodzieży poruszających kwestie bezpieczeństwa. Pomysłodawczyni i realizatorka projektu społecznego „Ukraina – domy bez kobiet”, wywiadów, artykułów, recenzji książkowych i reportaży.

Iga Ore-Ofe – wiceprezeska zarządu Fundacji Zaginieni oraz jej fundatorka. Dziennikarka śledcza czynnie zaangażowana w sprawy najgłośniejszych zaginięć Polaków. Prowadzi wykłady na uczelniach wyższych poświęcone tematyce zaginięć. Pracuje w służbie więziennej na terenie Skandynawii, ze specjalizacją do pracy z najgroźniejszymi przestępcami na oddziałach izolacyjnych.

    Sprawdź powiązane tematy

    Posłuchaj podcastów stworzonych przez mamy dla mam!

    Sprawdź