Matki-cudzoziemki w Polsce. Jak rodzą migrantki? Getty Images

Matki-cudzoziemki w Polsce. Jak rodzą migrantki?

- Cudzoziemki w większości bardzo świadomie podchodzą do tego, jak będzie wyglądał ich poród w Polsce. Niektóre bardzo mocno czerpią ze swoich wartości kulturowych, ale zdarza im się zrezygnować z tego, co - zamiast działać budująco - jest dla nich blokadą – mówią Agnieszką Kosowicz i Marta Piegat-Kaczmarczyk z Polskiego Forum Migracyjnego.

Aleksandra Zalewska-Stankiewicz: W Polsce przybywa kobiet z innych kręgów kulturowych. Można spotkać coraz więcej Białorusinek, Ukrainek, Wietnamek czy Hindusek. Z jakimi problemami muszą się zmierzyć w sali porodowej?

Agnieszka Kosowicz: Mamy w Polsce grupę kobiet, które są w ciąży i nie mają ubezpieczenia, w związku z tym m.in. z tego powodu poród jest dla nich bardzo stresującym doświadczeniem. Zazwyczaj nie do końca są świadome tego, w jakim zakresie mogą skorzystać z pomocy medycznej i do czego mają prawo. Kwestia braku ubezpieczenia rodzi kolejne problemy. Ostatnio zgłosiła się do nas studentka z Nigerii, w siódmym miesiącu ciąży. Ze względu na swój stan nie może uczestniczyć w zajęciach na uczelni, straciła możliwość korzystania z akademika, ale musi uregulować za niego opłaty. Nie ma na to środków, a ponieważ jest w ciąży, nie może znaleźć pracy. Dziewczyna jest w patowej sytuacji, ponieważ nie ma dostępu do żadnych usług, które byłyby w stanie zapewnić jej byt. Takich trudnych przypadków jest wiele, choć wydawać by się mogło, że nietypowe sytuacje zdarzają się rzadko. Ale życie jest zaskakujące. Niedawno pomagałyśmy cudzoziemce, która urodziła w Polsce trojaczki. Krótko potem zgłosiła się do nas kobieta, która przywitała na świecie czworo dzieci. Choć to przeczy statystyce i logice, takie jest życie.

Rodząca kobieta zawsze powinna zostać przyjęta na oddział położniczy. Zdarza się, że szpital odmawia?

Agnieszka Kosowicz: Według mojej wiedzy kobiety są przyjmowane do szpitali, ale problemy zaczynają się wówczas, gdy dochodzi do rozliczenia płatności za opiekę medyczną. Często okazuje się, że cudzoziemka nie miała prawa do bezpłatnego porodu, a musi uregulować kilkutysięczny rachunek. Jeśli urodziła więcej dzieci, ta kwota potrafi być astronomiczna. Ta sytuacja jest problematyczna dla dwóch stron. Po pierwsze dla kobiety, która wychodzi do domu nie tylko z noworodkiem, ale i z rachunkiem, którego spłata przekracza jej możliwości finansowe. Perspektywa szpitala też nie jest radosna, ponieważ przyjmując poród, pracownicy mają poczucie, że być może placówka nie otrzyma wynagrodzenia za wykonaną pracę. Nie zawsze oznacza to spór między szpitalem a kobietą. Bywa, że szpitale zgłaszają się do nas po pomoc, ponieważ poszukują rozwiązania dla sytuacji, z poczuciem troski o pacjentkę i jej dziecko. Niestety najczęściej jedyne, co możemy zrobić, to ustalić status prawny ciężarnej. Cudzoziemki, które posiadają prawo stałego pobytu, mogą korzystać bezpłatnie z publicznego systemu pomocy medycznej w sprawach związanych z ciążą. Nie mają tego prawa kobiety, które mają w Polsce pobyt czasowy lub inny status np. wizę. Te mamy muszą być ubezpieczone, aby bezpłatnie skorzystać z opieki medycznej.

Agnieszka Kosowicz /fot. archiwum prywatne

Agnieszka Kosowicz /fot. archiwum prywatne

Z jakimi innymi problemami muszą zmierzyć się matki-cudzoziemki?

Marta Piegat-Kaczmarczyk: Ten moment, w którym są kobiety – ciąży, porodu i rodzicielstwa, w połączeniu z ich historią migracyjną sprawia, że znajdują się na podwójnie albo nawet potrójnie wrażliwej przestrzeni. Przede wszystkim są niepewne swojej sytuacji formalnej. Idą na salę porodową nie tylko z myślą, jak będzie przebiegał poród, ale też czy będą musiały za niego zapłacić. Martwią się, czy w sali porodowej spotkają się z przychylnością czy nie, czy znajomość języka umożliwi im dobrą komunikację z personelem, na ile będą w stanie wyrazić swoje potrzeby.

Agnieszka Kosowicz: Dosyć powszechne jest myślenie o migrantach jak o ludziach gorszego sortu, którzy nie są tu mile widziani. To podszyte niechęcią podejście przekłada się na ksenofobiczny i rasistowski sposób traktowania tych osób w bardzo różnych miejscach, przez ludzi o różnych profesjach. Oczywiście, zdarzają się też pozytywne reakcje, pełne empatii. W rezultacie rodzące cudzoziemki mają różne doświadczenia. Albo spotkają pomocne położne, albo takie, które spluwają na ich widok. Brakuje też zrozumienia dla ich sytuacji.

W pandemii wiele cudzoziemek musiało zostać w Polsce dłużej niż przewidywały. Tymczasem często spotykam się z takim podejściem, że jeśli kobieta jest w ciąży i zdecydowała się na przyjazd do Polski, to sama sobie jest winna, bo nikt jej do przyjazdu nie zmuszał.

Nie można zrzucać odpowiedzialności na kobiety za to, że zostały w Polsce. Część z nich po prostu tutaj utknęła. Nie miały możliwości powrotu do swoich krajów, choćby ze względów zdrowotnych.

Ale niezależnie od tego, skąd pochodzimy, w sali porodowej pragniemy jednego – szczęśliwego rozwiązania ciąży.

Marta Piegat-Kaczmarczyk: Wszystkie pragniemy, aby poród zakończył się dobrze i szczęśliwie, ale w zależności od kultury, pragniemy tego na różne sposoby. W obszarze wartości to porozumienie jest łatwiejsze do osiągnięcia niż w obszarze praktyki. Ponieważ dla każdej z nas „dobry poród” oznacza zupełnie co innego. Na pewno łączą nas obawy – poród jest momentem, w którym łatwo o naruszenie cielesności czy prywatności. Wiele kobiet ma doświadczenia porodowe związane z różnego rodzaju zjawiskami przemocowymi, a migrantki są grupą, która doświadcza tego lęku jeszcze bardziej. Problemy nie kończą się wyłącznie na pobycie w szpitalu. Młode mamy-cudzoziemki są odcięte od naturalnej sieci wsparcia. Brak możliwości spotkania z mamą, teściową czy babcią, oddalenie od rodziny, także przez sytuację pandemiczną, wywołuje w nich kolejne lęki. Kobieta zastanawia się, czy na pewno sobie poradzi. W grę wchodzą też różne oczekiwania kulturowe.

W wielu kulturach duże znaczenie ma moment pokazania dziecka w rodzinie, kiedy jest ono symbolicznie przyjmowane do nowej społeczności. Dochodzi więc kolejna warstwa lęku, kiedy kobieta zastanawia się, jak wychowa to dziecko, skoro ono nawet jeszcze nie zaistniało w jej rodzinie.

Jakie macie rady dla cudzoziemek, które decydują się na poród w Polsce?

Marta Piegat-Kaczmarczyk: Prowadzimy szkoły rodzenia dla cudzoziemek. Podczas zajęć radzimy migrantkom, aby listę oczekiwań wobec porodu zapisały na kartce, najlepiej po polsku czy po angielsku. Jeśli jakaś kwestia ma dla nich szczególne znaczenie, warto o tym napisać, ponieważ nigdy nie wiadomo, na kogo trafią i czy będą w stanie porozumieć się z personelem. Jako osobę towarzyszącą warto wybrać kogoś, kto będzie mógł pełnić rolę tłumacza. Niekoniecznie musi to być partner, świetnie sprawdzi się mama, siostra czy przyjaciółka. W pandemii udział osoby wspierającej nie zawsze był możliwy, co dla osoby rodzącej w innym kraju, w innym języku, w innej kulturze, bez wsparcia, było stresujące. Ale z drugiej strony otrzymywałyśmy sygnały, że w momencie, kiedy pojawił się zakaz porodów rodzinnych, na oddziałach zapanowało siostrzeństwo. Położne stawały na wysokości zadania, a i same rodzące były dla siebie wsparciem.

Marta Piegat-Kaczmarczyk /fot. archwium prywatne

Marta Piegat-Kaczmarczyk /fot. archwium prywatne

W Polsce coraz więcej kobiet rezygnuje z porodu naturalnego na rzecz cesarskiego cięcia. Czy podobna tendencja widoczna jest wśród migrantek?

Marta Piegat-Kaczmarczyk: Zauważam, że na naturalny poród nastawione są bardzo młode kobiety z Ukrainy, Białorusi czy z byłego Związku Radzieckiego. To są kobiety nowego pokolenia, które oczekują, że poród będzie ich intymnym przeżyciem z jak najmniejszymi ingerencjami zewnętrznymi, z długim czasem odpępniania, z kontaktem skóra do skóry. Ich mężowie i partnerzy w większości nie są gotowi na tak naturalne podejście do porodu. Ale docierają też do mnie głosy, że Wietnamki, zazwyczaj o bardzo drobniutkiej budowy ciała, są szybko zachęcane przez nasz personel do porodu przez naturalne cięcie. Jeśli komunikacja ze względów językowych nie zadziała, położna nie powie, a rodząca nie zrozumie, częściej dochodzi do cięć. A taki sposób rozwiązania ciąży nie cieszy się u Wietnamczyków dobrą sławą, ze względu na obawy dotyczące dużej utraty krwi oraz wychłodzenia w trakcie zabiegu. Nie jest to jednak regułą.

Pamiętajmy, że poród jest osobistym doświadczeniem każdej kobiety i może zdarzyć się tak, że wcale nie będzie chciała, aby poród przebiegał w sposób, jaki nakazują jej normy kulturowe.

Oczywiście, to jest kluczowe. Pomówmy jednak o cechach, które są charakterystyczne dla pewnych kręgów kulturowych. Z materiałów opublikowanych przez Polskie Forum Migracyjne i Fundację „Rodzić po ludzku” wynika, że częste odwiedziny wietnamskich mam to norma w polskich szpitalach. Oczywiście, mówimy o rzeczywistości sprzed pandemii.

Marta Piegat-Kaczmarczyk: Zazwyczaj Wietnamczycy żyją w Polsce całymi rodzinami, więc mają możliwość, aby powitać dziecko w większym gronie. Także w szpitalu wietnamska mama przyjmuje liczne grupy gości, co czasem przeszkadza innym pacjentkom przebywającym w tej samej sali ze swoimi dziećmi. Odmienne od polskich są też zwyczaje żywieniowe Wietnamek, w oparciu o wiarę w lecznicze właściwości jedzenia i zawarte w nim pierwiastki gorąca i zimna. Z tego samego powodu Wietnamki podczas porodu i połogu wolą pić gorącą, a nie zimną wodę. Po porodzie kobieta powinna unikać zimnych produktów, dlatego jej bliscy przynoszą jej do szpitala dania, które mają za zadanie ogrzać jej wyziębione i wymęczone porodem ciało. To też bywa źródłem nieporozumień, ponieważ zapach dań wietnamskich jest bardzo intensywny.

Podobno Wietnamki są też bardziej powściągliwe w kontakcie z personelem, unikają kontaktu wzrokowego, a niepewność maskują uśmiechem.

Marta Piegat-Kaczmarczyk: Rzeczywiście zdarza się, że nie chcą dyskutować z lekarzem, tylko przyjmują to, co zostało im przekazane. W kontakcie z personelem medycznym Wietnamki, a także migrantki z większości krajów azjatyckich, są zazwyczaj miłe i uśmiechnięte.

Należy jednak pamiętać o tym, że funkcja uśmiechu w wielu krajach azjatyckich jest o wiele bardziej rozbudowana niż w naszym kręgu kulturowym. Uśmiech azjatycki pojawia się oczywiście jako przejaw zadowolenia czy radości, ale także, jako reakcja na nieprzyjemne emocje, maskuje się nim złość, rozczarowanie, zawstydzenie czy zakłopotanie.

A jak migrantki z krajów muzułmańskich radzą sobie z obecnością mężczyzn na porodówce?

Marta Piegat-Kaczmarczyk: Badanie przeprowadzone przez mężczyznę może być ogromnym upokorzeniem dla muzułmanki. Także obecność przedstawicieli płci przeciwnej podczas karmienia dziecka nie jest dla nich komfortowa. Muzułmanki mają też swoje obyczaje i normy w zakresie zakrywania twarzy, głowy i ciała. W czasie badania ginekologicznego, a także w czasie porodu uchylają nieco długą suknię, nie odsłaniając ud, bioder i brzucha.

Jakie inne zachowania muzułmanek nie powinny dziwić personelu?

Wiele migrantek karmi dzieci mieszanką, podkreślając w ten sposób zaradność swoich mężów, którzy zarabiają na tyle dużo, że stać ich na sztuczne mleko. Nie powinno dziwić, gdy tata szepcze do ucha dziecka wersety Koranu. W ten sposób wita maleństwo, wyznając swoją wiarę. Zwyczajowo, chwilę po przyjściu na świat, noworodki częstowane są miąższem daktyla, który zawiera bogactwo cukrów prostych, a także jest owocem ulubionym przez Mahometa.

Podobno kobiety z Afryki podobno nie przywiązują wagi do kalendarza, przez co czasem trudno ustalić tydzień ciąży i termin porodu.

Marta Piegat-Kaczmarczyk: To prawda, często nie potrafią podać daty ostatniej miesiączki. Ale wierzą też w pewne przesądy. Powikłania podczas porodu interpretowane są jako oznaka zdrady ze strony męża. W związku z tym mężowie niechętnie wyrażają zgodę na przykład na zakończenie porodu cesarskim cięciem, bo tym samym przyznaliby się do zdrady. Pozycja mężczyzny jest wyższa niż kobiety, dlatego tylko on może zgodzić się na badanie lub na jakiekolwiek ingerencje medyczne. Afrykanki w swoich krajach zaraz po porodzie wracają do codziennych obowiązków, do opieki nad starszymi dziećmi i domem. Te, które rodzą kolejne dzieci w Polsce, również często domagają się możliwości wyjścia do domu już w kilka godzin po porodzie. Jednak pamiętajmy, że choć niektóre kobiety bardzo mocno czerpią ze swoich wartości kulturowych, to zdarza im się też zrezygnować z tego, co – zamiast działać budująco – jest dla nich blokadą. Niekoniecznie chcą rodzić w taki sam sposób, jak ich mamy czy babcie.

    Sprawdź powiązane tematy

    Posłuchaj podcastów stworzonych przez mamy dla mam!

    Sprawdź