Katarzyną Barczyk-Matkowską (Lady Pasztet) Katarzyną Barczyk-Matkowską (Lady Pasztet) / fot. Agata Majasow

“Dla z nas zostanie matką to moment przełomowy, w którym odkrywamy, że światem rządzą stereotypy” – mówi Lady Pasztet

Mama, przedsiębiorczyni, twórczyni znanego chyba wszystkim feministkom i feministom w Polsce bloga "Lady Pasztet". Z Katarzyną Barczyk-Matkowską rozmawiamy o tym, co to znaczy być mamą i feministką jednocześnie. A także co ma na myśli, mówiąc: "macierzyństwo to nieustająco sprzeczne uczucia".

Anna Sierant: Twoje podejście do macierzyństwa ewoluowało na przestrzeni lat? Czy Lady Pasztet jako nastoletnia feministka chciała mieć dzieci, a może buntowała się przeciwko “ograniczeniom”, także macierzyństwu?

Katarzyna Barczyk-Matkowska: Przez te wszystkie lata zmieniło się bardzo dużo, ponieważ nigdy tak naprawdę nie żyłam myślą o macierzyństwie. Nie chodzi o to, że dzieci mieć nie chciałam, ale uważałam, że to jeszcze nie jest ten czas.

W pewnym momencie doszłam już nawet do wniosku, że nigdy nie doczekam się potomstwa, bo nie będę miała go z kim mieć. Nie chciałam, by ojcem została przypadkowa osoba. I to też uznałam za opcję „w porządku”, a nie powód do rozpaczy.

Mam też to szczęście, że dane mi było podróżować, rozwijać się na tyle na ile bym chciała. Wspaniale wspominam studia, wyjazdy, a także mieszkanie w innym kraju, co zawsze było moim marzeniem. Gdybym wtedy miała zostać matką, odebrałabym to jako wielkie ograniczenie. Zdarzyło mi się też, w wieku 23 lat, wziąć tabletkę po. „Dzięki temu” dowiedziałam się, jak to jest odczuwać mdłości ze strachu na samą myśl o byciu w ciąży. Myślę, że to było jedno z budujących mnie, jako feministkę, doświadczeń. Zwłaszcza, że tabletkę trzeba było załatwić. Co ciekawe, to właśnie zaufani koledzy pomogli mi wtedy całą tę sprawę przeprowadzić. Za to pogadać o tym, co się stało, wolałam już z koleżanką.

Moje podejście do macierzyństwa było gdzieś na granicy: albo to jeszcze nie teraz, albo to w ogóle nie dla mnie. Nie miałam nigdy w głowie takiej narracji: muszę lub nie mogę mieć dziecka. Zawsze widzę pełen wachlarz możliwości, również w przypadku kwestii związanych z macierzyństwem. Moje zajście w ciążę było uzależnione od wielu czynników. W końcu nadeszła taka chwila, że pomyślałam: chcę! Jest właściwy partner, jest stabilna praca, są wspierające babcie i wspierający dziadkowie. Na wieść o ciąży ucieszyłam się, ale nie skakałam po ścianach, długo trawiłam tę wiadomość. Radości towarzyszyły obawy.

Czego najbardziej się bałaś? 

Moją pierwszą myślą było: „Przecież ja nie wiem nic o dzieciach! Nie znam żadnych takich istot”. Jeśli je spotykałam, to tylko na chwilę i na odległość. Nie miałam pojęcia, jak „się obsługuje” dzieci, na czym polega ciąża. Długo też do mnie nie docierało, że w tej ciąży jestem, bo moja – na szczęście – przebiegała świetnie, modelowo. Czułam się bardzo dobrze, w tym czasie wzięłam też ślub i pojechałam w podróż na koniec świata. Zdążyłam jeszcze w 2019 roku!

Jak chyba większość przyszłych mam, zastanawiałam się, jak i czy sobie poradzę.

W Polsce macierzyństwo jest bowiem, mimo wynagradzającego wszystko „uśmiechu bombelka”, przedstawiane jako trud, znój, żmudna praca. Po prostu strach się go bać. Społeczeństwo twierdzi, że matki hołubi, ale jest zupełnie inaczej. Co więcej, zdecydowanie się na zostanie rodzicem wymaga odwagi, zwłaszcza jeśli ma się fajne i wygodne życie, w którym człowiek czuje się spełniony.

Bardzo zgadzam się z tym, co napisała w swoim eseju „Pro. Odzyskajmy prawo do aborcji” Katha Pollitt. Autorka zauważyła, że ludzie inaczej odnosiliby się do macierzyństwa, gdyby było ono super frajdą, a nie ciężką i wymagającą robotą. Dlatego to tak ważne, by mieć w tej kwestii wybór! Inaczej skazuje się na nieszczęście wiele osób. Nierzadko rodzicielstwo oznacza też konieczność nieustannej szarpaniny, co niestety mogliśmy w Polsce obserwować, gdy mamy dzieci z niepełnosprawnościami próbowały walczyć i o nie, i o to, by przestała w końcu w naszym kraju obowiązywać zasada: radź sobie sama. Niestety nic się w tej kwestii nie zmieniło.

Kasia Barczyk-Matkowska

Kasia Barczyk-Matkowska i jej synek Jerzyk / fot. Agata Majasow

Trudna jest także sytuacja kobiet, które zrezygnowały z pracy zawodowej, by przez 24 h na dobę opiekować się nieuleczalnie chorymi dziećmi. Gdy te umierają, kobiety z dnia na dzień zostają bez niczego, bez pieniędzy, zasiłku. Tak więc to, co się w Polsce myśli lub mówi i to, co się oferuje, to dwie różne sprawy.

Z tego powodu mam nieprawdopodobnie ogromny szacunek dla mam, które samodzielnie wychowują swoje dzieci. Bycie z najukochańszą nawet osobą przez dosłownie cały czas przez kilkanaście lat to kosmiczne wyzwanie. Nie bez przyczyny mówi się, że do wychowania dzieci najlepiej mieć całą wioskę.

Na pewno pierwszy rok jest trudny, bo zmienia się kompletnie wszystko.

Mnie było trudno pogodzić się z tym, że sama już o sobie nie decyduję, że jestem zależna od tego maleństwa. Ale z każdym miesiącem było lepiej, fajniej i teraz to już inna bajka, bo takie ponad roczne dziecko jest po prostu rozczulającym łobuziakiem. A karmienie piersią nie było na początku ekstazą, ale kiedy odstawiłam już od piersi malucha, trochę za tym tęsknię… Macierzyństwo to nieustająco sprzeczne uczucia.

Czym różni się twoje oczekiwanie na drugie dziecko od tego, co działo się za pierwszym razem? Jest mniej nerwów?

Mam wielką nadzieję, że tym razem będzie to dla mnie wszystko bardziej znajome i intuicyjne. Wiem, że pewne rzeczy trzeba będzie odłożyć na bok i skoncentrować się tylko na dziecku, nie mam już złudzeń, że dam radę ogarnąć kilka tematów na raz. Zamierzam więcej spać i odpoczywać, kiedy się da, bez planów i ambicji. Ale to są piękne założenia, bo wszystko zależy do tego, jaki będzie nasz drugi synek i czy będzie chciał tę wizję spełniać, czy urzeczywistniać swoje własne plany na początek życia. Czas pokaże, ale teraz czuję się zdecydowanie bardziej pewna siebie i kompetentna.

Od osób, które z feminizmem nie mają nic wspólnego, można usłyszeć, że feministki nie chcą mieć dzieci, nie lubią ich, a jeśli już zostają matkami – nie poświęcają im dużo czasu. Czy w rzeczywistości nie jest zupełnie inaczej? To często właśnie na feministycznych stronach można poczytać o tym, jak ważne jest karmienie piersią bardzo długo i poród naturalny, a jak ktoś się z tego wyłamie, to niekoniecznie dobrze. Co dla ciebie znaczy być mamą feministką?

Przebieg porodu tak trudno przewidzieć, że dążenie do uzyskania obmyślonej wcześniej jego „wizji” może wywoływać tylko niepotrzebne poczucie winy związane z tym, że nie wszystko przebiegło tak, jak sobie wymarzyłam. Co nie znaczy, że nie warto planować i zadawać sobie na ten temat pytań. W roku, w którym przyszedł na świat mój syn, rodziło też kilka ważnych dla mnie i bliskich mi kobiet. Nie zawsze te porody przebiegały tak, jak by sobie tego życzyły: pojawiły się komplikacje. Dlatego unikajmy wartościowania – dla każdej rodziny co innego będzie lepsze. Jedna kobieta zdecydowała się na cesarskie cięcie? W porządku. Druga chce długo karmić piersią? To też jest okej. Świetnie, że mówi się o korzyściach wynikających z karmienia naturalnego czy porodu siłami natury, jednak nie powinno się jednocześnie zawstydzać mam karmiących w miejscach publicznych, ani tych używających mleka modyfikowanego, które cóż… jest także cudem nauki, chociaż natury nie da się podrobić. Poza tym w karmienie mieszanką można także zaangażować tatę. Życie pisze różne scenariusze – możemy sobie coś wyobrażać, a rzeczywistość okaże się inna.

Co do samych feministek – często są mamami, ale niemal równie często o tym, z jakiegoś powodu, nie mówiły. W polskim feminizmie długo na pierwszym planie matek nie było, dlatego warto wymienić dwie, które przetarły szlaki: Sylwię Chutnik i jej Fundację Mama oraz Agnieszkę Graff i jej „Matkę Feministkę”, wydaną nie aż tak dawno temu, bo w 2014 roku. Książka wzbudziła w środowisku feministek dyskusję o tym, że mając dziecko, nie da się działać tak samo, jak przedtem, czy też pewne rzeczy odpadają i pojawiają się zupełnie inne potrzeby.

Myślę też, że dzisiaj już bardzo niewiele osób patrzy na macierzyństwo feministek stereotypowo, jest o wiele więcej akceptacji dla samej narracji feministycznej. Natomiast odczuwam pewien niedosyt tego, ile współczesny feminizm poświęca uwagi samym matkom i mechanizmom, które powodują, że tak a nie inaczej są one odbierane przez społeczeństwo – jako rozwydrzone, roszczeniowe, samolubne kobiety zakochane w swoim o smarkanym, nietykalnym potomstwie.

To bardzo ciekawe, że w kraju, w którym broni się zygot, nie ma się wystarczającej cierpliwości dla małych ludzi, czyli właśnie dzieci.

Macierzyństwo w odsłonie feministycznej jest również nierozerwalnie związane z wyborem oraz prawami reprodukcyjnymi. Z tym, że decyzja o byciu mamą powinna być decyzją wyłącznie kobiety, a nie np. państwa. Prawa reprodukcyjne dają większą szansę na pozytywne, wzmacniające macierzyństwo. A także pozwalają odzyskać władzę nad życiem, uwolnić kobietę z pozycji zakładniczki. Dla wielu kobiet zostanie rodzicem to moment przełomowy, w którym odkrywają, że światem rządzą stereotypy i wtedy zostają feministkami. Przestrzeń się poszerza: rysują się nowe możliwości, inne rzeczy „odpadają”.

Czy tobie jako feministce łatwiej było zerwać ze społecznymi oczekiwaniami związanymi z macierzyństwem?

Niestety nie. Nawet w feministycznej głowie trzeba pokonać pewne problemy związane ze społecznymi oczekiwaniami. Dopóki nie zostałam mamą, nie zdawałam sobie sprawy, że w mojej wyobraźni istnieje obrazek tego, jaka powinna być mama idealna. I choć wiem, że przecież ideałów nie ma i nie wszystko jest łatwe, ten obrazek ciągle we mnie tkwi. Po roku już łatwiej mi powiedzieć samej sobie, że mam prawo czegoś nie wiedzieć, że następnym razem zrobię coś inaczej.

Nasze rodzicielki wychowywały dzieci w innych czasach, warunkach, inny był wtedy stan wiedzy. O tym też pisze Elżbieta Korolczuk w „Matkach i córkach we współczesnej Polsce”.

Jedynym tematem w tych międzypokoleniowych rozmowach o macierzyństwie jest poród, wspominany zazwyczaj jako niezwykle bolesny i traumatyczny. To jest punkt wyjścia. Nie seks, przyjemność i akceptacja, tylko mordęga. Idziemy więc w świat z obawą przed porodem naturalnym i jako zakładniczki tych idealnych obrazów macierzyństwa, które same sobie „opracowałyśmy” na podstawie tego, co sprzedaje nam popkultura i media.

Bez względu na to, czy jesteśmy feministkami, czy konserwatystkami. Brak pomocy w laktacji, brak wsparcia w trakcie obniżonego nastroju po porodzie czy to partnera czy partnerki, gdy mowa o parach jednopłciowych, sprawia, że ta suma doświadczeń jest wspólna. Więcej kobiety jako matki zbliża niż dzieli.

 

Synek Kasi Barczyk-Matkowskiej / fot. Agata Majasow

Synek Kasi Barczyk-Matkowskiej / fot. Agata Majasow

Macierzyństwo nieuchronnie wiąże się ze zmianami w ciele kobiety. Ty nie bałaś się pokazać swojego brzucha po ciąży, tak jak teraz nie boisz się pisać, że schudłaś. 

To, co się dzieje w ciele w trakcie ciąży i tuż po niej, a nawet przez następne kilka miesięcy często jest poza naszą kontrolą. Tak naprawdę brzuch po ciąży to był najmniejszy z moich problemów, bo przeobraża się całe ciało: ułożenie miednicy, zmiany na skórze, pojawiają się zaburzenia równowagi po porodzie. Wydaje mi się, że na szczęście coraz więcej kobiet podchodzi do nich z nastawieniem: chcę się czuć dobrze sama ze sobą, a blizny po cesarskim cięciu czy rozstępy traktuję jako ślad, pamiątkę po tym, co osiągnęłam”. Są kobiety, które akceptują te zmiany, nie walczą z nimi, ale są i takie, które się na to nie godzą i tego ciała nie akceptują. Ja paradoksalnie po raz pierwszy w życiu po porodzie schudłam, a tak bardzo kiedyś mi na tym zależało. Nie ukrywam jednak, że czasem były trudne momenty w ciąży: brzuch rósł, stawałam się „kuleczkowata”. Byłam jak na rajskiej wyspie, wszędzie wokół pojawiały się piękne, zgrabne syreny, a ja się czułam jak waleń wyrzucony na brzeg, z zachwianą sylwetką.

Korolczuk zauważa też w przywołanej przeze mnie książce, że kiedyś przynajmniej mamy nie musiały być sexy, teraz nawet w ciąży muszą się świetnie ubierać i eksponować brzuch.

Dawniej ciała były zakryte, a ciąża prywatna, dzisiaj ciało kobiety spodziewającej się dziecka jest wystawiane na widok publiczny, co może być przytłaczające. Dla jednych to będzie wyzwalające i wzmacniające być seksowną w ciąży, dla innych kobiet to będzie przytłaczające, bo wcale się tak nie czują.

Także czas po porodzie, gdy ciało nie wraca szybko do formy i poprzedniej sylwetki, czasem trzeba na to czekać aż rok lub dłużej i to też może być ogromnym problemem. Suma składowych jest taka, że kobieta 10 razy zastanowi się, czy zostać mamą. Bo tych oczekiwań społecznych jest dużo. Myślę, że rolą feminizmu jest właśnie ich rozbrajanie, pokazywanie, jak bardzo są absurdalne.

Trudno jest czasem przekazać partnerowi lub partnerce obowiązki związane z opieką nad dzieckiem?

Partner lub partnerka matki pełni rolę pierwszoplanową. Osoba ogarnięta, mądra, empatyczna, spokojna tata pozwala przetrwać wszystko. Ludzie różnie dzielą się obowiązkami, a kobiety czasem mają problem z oddaniem mężczyźnie pola do działania, nie krytykując go przy tym. Sama miałam epizod, gdy twierdziłam, że wiem najlepiej. A przecież zaangażowanie obojga rodziców w opiekę nad dzieckiem daje kobiecie większą przestrzeń do działania, więcej wolności. Ktoś inny też jest się w stanie zaopiekować maluchem. Przecież nie chodzi o to, żeby było perfekcyjnie, ale wystarczająco dobrze. Ja w stu procentach polegam na swoim partnerze: zostaje z dzieckiem sam, kąpie je, nakarmi, zabawi, mają ze sobą więź, bo jest takim samym rodzicem jak ja. Świetnie jest obserwować, jak zaangażowani są ojcowie w opiekę nad dziećmi, jak chcą się nimi zajmować. To w przyszłości da fajne efekty. Nie będzie już, mam nadzieję, tylu stereotypów na temat kobiet i mężczyzn, będą po prostu zaangażowani rodzice. Bo super jest się zajmować dzieckiem, ale super jest też się nie zajmować i wyjechać na kawę z koleżankami.

Muszę jednak uczciwie dodać, że to ja zdecydowałam się na zostanie z dzieckiem w domu przez pierwszy rok. Taka niby jestem wyzwolona, ale mimo wszystko nie przyszło mi do głowy, żeby został z maluchem mój mąż. Dzięki pandemii i lockdownowi wiem, że poradziłby sobie tak samo dobrze, jeśli nie lepiej, w tej roli. Ale chyba najpierw sama siebie musiałam sprawdzić i dowiedzieć się, o co w ogóle w tym wszystkim chodzi…

Uważasz, że dziewczynki i chłopców warto wychowywać w pewnych kwestiach inaczej czy raczej gender neutral?

Uważam, że każdy dorosły człowiek powinien posiadać pewne podstawowe umiejętności, takie jak np. gotowanie. Bez względu na to, jakiej jest płci, więc na pewno nauczę tego syna. A co do dziecięcej płciowości: trudno powiedzieć, na ile modelują ją oczekiwania wobec dziewczynki czy chłopca ze względu na jej/jego pleć, a na ile on czy ona coś tam już w sobie ma.

Nie wiem, czy to takie istotne, żeby wychowywać dziecko w duchu gender neutral. Myślę, że o wiele ważniejsze jest nieprzekazywanie mu negatywnych stereotypów na temat płci jego własnej i tej drugiej. Żeby mógł być zarówno łobuzem, jak i wrażliwym chłopcem, żeby go nie ganić za płacz, ale być obok. Póki co myślę, że jego płeć nie ma aż takiego znaczenia.

Z jednej strony wychowanie dzieci się zmienia – mamy różne książeczki skierowane do maluchów bez względu na ich płeć, zestawy kuchenne czy matematyczne dla najmłodszych obu płci, ale im dalej w las, tym trudniej, dlatego uważam, że ważne jest, by pokazać synowi czy córce na podstawie przykładów z życia, że można się dzielić obowiązkami, że tata lepiej śpiewa kołysanki i utula, a mama robi coś innego. Że ta wymienność zadziała.

Jestem wielką miłośniczką skandynawskich motywów i projektowania ubranek do wykorzystania każdej z płci, nienacechowanych różami czy błękitami. Ale widzę, że w Polsce jest z tym ciężko.

Gdy kupowaliśmy dla synka smoczki, chcieliśmy, by miały różne kolory, jednak pani w sklepie nie była zdolna do pokazywania nam „żeńskich” smoczków. Zapewne taka praktyka odpowiada na zapotrzebowanie – dla ludzie te kolory są superważne i trudno się temu wymknąć.

Znajomi mają jednak w tej dziedzinie swoje sukcesy – ich synek chodzi do przedszkola w tutu (krótkiej, sterczącej i często kolorowej spódniczce). To jest jednak międzynarodowa placówka, więc i inny klimat, dzieci to akceptują. Oprócz tych polskich – te akurat się z niego śmieją. I to jest strasznie smutne, bo wyśmiewają w ten sposób kobiecość. Widać więc, że to, co dzieci widzą w domu, ma ogromne znaczenie.

Bardzo często biznesmenki, przedsiębiorczynie, polityczki są pytane o to, jak godzą karierę z macierzyństwem. A jak się mają twoje sprawy zawodowe?

Udało się wszystko pogodzić, choć wymagało to dużych zdolności organizacyjnych – w końcu nie bez przyczyny mamy rozwijają doktoraty z logistyki. Wróciłam do pracy później niż myślałam, że wrócę zanim urodziłam Jerzego. Stwierdziłam jednak, że chcę jeszcze być z dzieckiem, a firma była i jest świetnie zaopiekowana, mam super zastępstwo w postaci mojego męża. Teraz, już po roku, znów angażuję się w życie zawodowe, co pomaga mi być fajniejszą, bo stęsknioną mamą. Od września planujemy oddać Jerzyka do żłobka – czujemy, że to dziecko, które się tam odnajdzie. Na razie korzystamy z pomocy niani, babć i dziadków, raz ja jadę do firmy, raz mąż. Jako że panuje pandemia, dużo pracowaliśmy z domu, co nas przeorało. To było trudne, bo tak naprawdę żadnej rzeczy nie robi się wtedy dobrze: ani nie pracowaliśmy efektywnie, ani nie poświęcaliśmy dziecku wystarczającej uwagi. Na pewno jednak pozmieniały się nam priorytety, to już nie jest praca na cały etat.

Myślę, że to bardzo ważne, by pytać nie tylko polityczki (bo je się pyta), ale i polityków, osoby publiczne o to, czy mają dzieci, jak sobie z tym radzą. Pandemia pokazała bowiem, że mężczyźni też są ojcami, bo nagle na ekranie czy w eterze pojawiły się dzieci. Eliza Michalik w jednej ze swoich wypowiedzi stwierdziła, że kobiety same są sobie trochę winne, bo dostają szansę pokazania się w mediach, a nie chcą z niej skorzystać. To nie do końca tak. Gdy jesteś tym bardziej zaangażowanym rodzicem (a zazwyczaj takim jest matka), trudno być na każde zawołanie redakcji i nagle rzucić wszystko, jeśli nie masz w danej chwili zastępstwa. To skomplikowana gra strategiczna. A panowie, którzy teraz brylują w mediach, są jeszcze z tego pokolenia, w którym mężczyźni tak bardzo nie angażowali się w opiekę nad dziećmi. To się zmienia w przypadku młodszych osób, gdzie te obowiązki bardziej się równoważą. Póki co moją propozycją na zwiększenie widoczności kobiet w mediach jest zapraszanie ich do studia wtedy, kiedy im najbardziej pasuje.

Czego jeszcze życzyłabyś matkom w Polsce?

Życzę im, aby nikt się ich nie czepiał i żeby mogły robić to, co same uważają za słuszne. One wiedzą najlepiej, co jest dla nich dobre. Pamiętny wyrok pseudotrybunału Julii Przyłębskiej, to, jak się w Polsce rozmawia o aborcji, o prawach reprodukcyjnych, pokazuje, że kobietom się nie ufa. Czas, żeby narracja się zmieniła, nie tylko u nas. Na całym globie widać odwrót od praw kobiet, trzeba odzyskać to, o czym myślałyśmy, że jest już nam dane na zawsze. Nie jest.

Życzę mamom i sobie, żebyśmy umiały oswoić się z tym, że nie wiemy wszystkiego, że momentami jest trudno, ale że człowiek ma prawo się frustrować. Muszę jednak podkreślić, że moim zdaniem bycie mamą jest super

Jeśli chcesz nią być, to zdecydowanie polecam! (śmiech) Nawet biorąc pod uwagę różne koszty, wychodzi się na plus. Dzieci są cudowne, nie ma się co przerażać, da się to wszystko ogarnąć. Bardzo w to wierzę, choć ostatni rok nauczył mnie też, że powodzenie naszych planów jest zależne od mnóstwa czynników, których nie da się przewidzieć i skategoryzować.

    Sprawdź powiązane tematy

    Posłuchaj podcastów stworzonych przez mamy dla mam!

    Sprawdź