Kamila Szczawińska /fot. archiwum prywatne Kamila Szczawińska / fot. Ewelina Ghodsi

„Moje dzieci w każdą nową sytuację wchodzą z ogromną pewnością”. Kamila Szczawińska o życiu i macierzyństwie między kilkoma krajami

Modelka na światowych wybiegach, psycholog z wykształcenia, mama Juliana, Kaliny i Zoi. Równie dobrze czuje się w Andaluzji, Berlinie i na wsi pod Poznaniem. I tego chce dla swoich dzieci: by wszędzie mogły się łatwo zadomowić, były tolerancyjne i szczęśliwe. Jak wygląda macierzyństwo, gdy dzielisz życie między kilkoma krajami, opowiada Kamila Szczawińska.

Aleksandra Jaworska: Między starszymi dziećmi a Zoyą jest duża różnica wieku. Jakie wspomnienia ma pani z początków macierzyństwa?

Kamila Szczawińska: Kiedy 12 lat temu urodziłam Julka, byłam przerażona, czy podołam wszystkim obowiązkom, czy będę miała wystarczająco dużo miłości, wyrozumiałości, cierpliwości. Z obawy przed popełnieniem błędów słuchałam rad innych. Nawet jeśli się z nimi nie zgadzałam, to nie do końca wierzyłam w swoje rodzicielskie kompetencje. A gdy Julek miał 9 miesięcy, zaszłam w ciążę z Kaliną. Byłam ciągle zmęczona, niewyspana, bo syn wstawał o 5.30. Potem opieka nad dwójką małych dzieci też była niełatwa. Wciąż się spieszyłam, byłam mniej uważna, ciągle w niedoczasie i tyle rzeczy było do zrobienia. A ja byłam sfrustrowana, bo chciałam być idealną mamą, modelką, studentką psychologii, wolontariuszką, kucharką i Bóg wie kim jeszcze!

Dziś pozwala pani sobie na bycie nieidealną matką?

Teraz mam dużo mniej różnych lęków, słucham przede wszystkim sama siebie. Mogę wyciągać wnioski z wcześniejszych doświadczeń i dostosowywać sytuację do tego, żeby dziecku było dobrze i żebym ja nie zwariowała od tempa, które potrafiłam sobie kiedyś narzucić. Oczywiście, mam też zdecydowanie więcej wiedzy, cierpliwości, luzu i uważności na to, żeby prawidłowo odczytywać potrzeby córeczki.

Bez żadnej presji obserwuję Zoyę, nie oczekuję, że będzie książkowo siadała, raczkowała, mówiła. Wszystkie te idealne powinności wyrzuciłam z głowy i jest mi dużo lepiej.

Jak pani wychowuje dzieci?

Uczę dzieci, że w życiu trzeba mieć pasję. Kalina kocha konie, potrafi się nimi zajmować, jest empatyczna, odpowiedzialna. Gdy nie mogę pojechać do stajni, puszczam ją samą, tam je czyści, karmi, wyprowadza na padok. Gdy miała moment zniechęcenia, musiałam ją trochę motywować, by poszła pojeździć.

Z kolei Julian grał przez kilka lat w piłkę, a gdy zrezygnował, zachęciłam go do tenisa. Przy okazji sama uczę się grać, bo uważam, że najlepszy przykład idzie z góry. Tak więc z Julkiem chodzę na kort, z Kaliną do stajni.
W domu nie ma sztywnych zasad. Dużo podróżujemy, więc przy naszym trybie życia trudno jest o stały rytm dnia. Dzieci mają dodatkowe zajęcia, więc do ich obowiązków należy głównie porządek w pokoju i ogarnięte lekcje. Rozpakują zmywarkę, pomagają przy posiłkach, wieszają pranie, w weekend wychodzą z psami, byśmy mogli dłużej pospać.

Czy przy trójce dzieci znajduje pani czas dla siebie?

Moją odskocznią zawsze był sport. Nic mnie tak nie oczyszcza i nie relaksuje jak wysiłek fizyczny. Staram się minimum 3 razy w tygodniu wygospodarować czas na trening. Jeśli nie mogę wyjść, rozkładam matę w garderobie. Staram się też codziennie znaleźć czas na przeczytanie chociaż kilku stron książki.

Kamila Szczawińska z synem /fot. archiwum prywatne

Kamila Szczawińska z synem /fot. Ewelina Ghodsi

Nie jesteście standardową rodziną, mieszkacie w różnych krajach. Jak dzieci sobie z tym radzą?

Doskonale! Jestem z nich bardzo dumna, że tak dobrze funkcjonują w każdych warunkach. Kalinka dwa lata chodziła do szkoły w Polsce, 2 lata w Jerez w Hiszpanii i teraz chodzi 2 rok w Berlinie. Julek rok dłużej chodził do polskiej szkoły. Ich możliwości adaptacyjne są niesamowite, w każdą nową sytuację wchodzą z ogromną pewnością, a zaklimatyzowanie się w nowym miejscu zajmuje im jeden dzień. Kiedyś było to trudne, zwłaszcza dla Julka i cieszę się, że razem wyruszyliśmy w świat, żeby to zmienić.

By zachować ciągłość edukacji, posłaliśmy ich do brytyjskiej szkoły. Są bardzo samodzielni: sami do niej dojeżdżają komunikacją, sami ogarniają zadania domowe. Zauważyłam, że im większym zaufaniem obdarzam Julka i Kalinę, tym bardziej się pilnują. A my nie wymagamy od nich najwyższych ocen. Czasem protestują przeciwko dodatkowym obowiązkom, jak np. nauka hiszpańskiego. Ponieważ w przyszłym roku będziemy znów mieszkać w Hiszpanii, docenią, jaka to korzyść, gdy mogą swobodnie porozumiewać się w kolejnym kraju.

Jak pani sądzi, co w rodzinie buduje bliskość i zaufanie do rodziców?

Dzieci z każdą rozterką mogą przyjść do mnie. Wiedzą, że je wysłucham i zrozumiem.

W naszej rodzinie nie ma tematów tabu. Rozmawiamy o seksie, narkotykach, pedofilii, o paradach równości, śmierci, żałobie. Nigdy nie unikam odpowiedzi na trudne pytania, dostosowuję je tylko do wieku dziecka. Nie mówię: jesteś za mały. Jeśli pyta, to znaczy, że nie jest za mały. Mamy liberalny dom, uczymy dzieci, że każdy ma prawo do własnego zdania, dopóki nie zabiera nam naszej przestrzeni, wolności. Uczę dzieci, by starały się rozumieć zachowanie innych.

Kiedyś Julek poskarżył się, że pewien kolega jest dla niego bardzo niemiły. Potem okazało się, że chłopiec w ten sposób odreagowywał rozwód rodziców.

Każda mama wie, że dzieci nie zawsze są ciche, spokojne, obowiązkowe…

Zauważyłam, że złe zachowanie wynika niekiedy z nadmiaru energii. Wtedy wychodzimy do stajni, na spacer, na tenisa. Nie mam z Kaliną i Julkiem większych problemów. Gdy dziecko skłamie, od razu to widzę. Gdy studiowałam psychologię, moją pasją była mowa ciała (śmiech). Dzieci już wiedzą, że lepiej się przyznać, że narozrabiały, bo bardziej się złoszczę, kiedy nie mówią prawdy.

Kiedyś Julek jeździł zimą z kuzynem hulajnogą elektryczną. W Niemczech dzieci nie mogą tego robić bez opieki dorosłego. Julian mnie nie posłuchał i potem zadzwonił, że policja go zatrzymała. Porozmawiałam chwilę z policjantem, ale synowi powiedziałam, że musi sam wyjaśnić sprawę. Był tak przestraszony sytuacją, że uznałam, że to dla niego najlepsza nauczka. Obyło się bez mandatu, ale gdyby go dostał, musiałby zapłacić z kieszonkowego.

Kamila Szczawińska z córką /fot. archiwum prywatne

Kamila Szczawińska z córką /fot. Ewelina Ghodsi

Jak starsze dzieci powitały siostrę?

Na początku był entuzjazm, a potem trochę zazdrości. Z powodu sporej różnicy wieku, Julian i Kalina nie mają potrzeby, by spędzać z nią dużo czasu, ale bawią się z nią czasem, kochają, akceptują. Ona z kolei ich uwielbia, piszczy na ich widok, cieszy się.

Czy Zoyka jest kłopotliwym dzieckiem?

Nie, jest spokojna i pogodna. Najważniejsze dla niej jest, bym była obok. Ostatnio nieźle zniosła nawet 20-godzinną podróż na Malediwy. Zaczęła marudzić dopiero na ostatnim etapie podróży. Nie znosi za to jazdy samochodem, więc jako kierowca wożę ją tylko w nocy, gdy śpi. Czasem wykorzystujemy sprytne patenty, by ją uspokoić. Podczas jednej z podróży do Polski 70 razy słuchaliśmy piosenki „Baby Shark” i to pomogło.

Zoya chodzi spać późno, a ja nie zmuszam jej, by kładła się książkowo. Za to wstaje o 10.00, dzięki czemu i ja jestem wyspana.

Mamy z córeczką swój unikalny język, który znacznie ułatwia nam komunikację. Wysyła mi sygnały, które powalają unikać sytuacji stresowych, ale ich rozpoznanie zajęło mi trochę czasu. Zaczęła wydawać dźwięki, przypominające chrząkanie. Po prostu, zanim na dobre straci humor, ostrzega mnie, że coś jest nie tak.

Podróże z dziećmi są z reguły stresujące. Jak pani je znosi?

Latanie z dziećmi jest sporym logistycznym wyzwaniem, zwłaszcza gdy w domu są jeszcze zwierzęta i im też trzeba zorganizować opiekę. Jednak przy trzecim dziecku mam większy luz i podczas pakowania zabieram dużo mniej rzeczy, niż brałam kiedyś. Podróże są nieodłącznym elementem życia i pracy naszej rodziny. Podróże odrywają od codzienności i rutyny, pozwalają skupić się na małych rzeczach. Jest więcej czasu na rozmowy, zabawy, spacery, wygłupy, przytulanie… Dzieci mają rodziców tylko dla siebie, a my mamy mnóstwo czasu i energii dla nich. Podróżowanie z dzieckiem jest super i nie ma co się martwić, że nie będzie pamiętać danego wyjazdu, bo mózg zarejestruje, zapamięta i wykorzysta te podróżnicze doświadczenia.

Często podróżujecie z Berlina do domu w Wielkopolsce. Tam odpoczywacie od miasta?

To tylko 3,5 godziny drogi, a można się zresetować, spotkać z dziadkami… Mamy tam przestrzeń, zieleń, świeże powietrze. Urządziliśmy też kurnik, więc codziennie mamy świeże jajka. Początkowo zamieszkały w nim zielononóżki, potem kury nioski, teraz kury ozdobne, np. kochiny, silki. Mają zadaszone wybiegi, kurze malowidła na ścianach. Kalina i Julek, chętnie spędzają tam czas, noszą kury, oswajają je, przytulają. Koty, psy, konie i wszystkie futrzaki uczą nas bezwarunkowej miłości, empatii i nie wyobrażamy sobie bez nich życia. Dwa psy i trzy koty są równoprawnymi członkami naszej rodziny. Potrafią się rozgościć nawet w łóżeczku lub wózku Zoi.

Dom na wsi to także powrót do dzieciństwa?

Tak, dom jest w okolicy, gdzie się wychowałam. Pokazałam więc dzieciom mój blok, szkołę podstawową i liceum. Ulubione miejsca, gdzie często chodziłam i się bawiłam, z którego przystanku jechałam do szkoły. Jednak dla nich to trochę abstrakcja, że mogłam 18 lat spędzić praktycznie w jednym miejscu. To tutaj jeżdżąc konno, przypadkiem poznałam dziewczynę, która namówiła mnie na casting. I bez żadnego przygotowania, bez znajomości języków obcych, doświadczeń podróżniczych wpadłam do wielkiego świata. Zaczęłam od Mediolanu i Paryża, potem było Tokio i Nowy Jork, ale po skończonych sesjach i pokazach zawsze wracałam do korzeni. Ten blok w środku lasu przypomina mi o tym, że życie bywa przewrotne. Nigdy nawet nie odważyłabym się marzyć, że moje życie tak bardzo się odmieni, a ja zrobię międzynarodową karierę w modelingu, nauczę się 3 języków i będę mieszkać w różnych miejscach na świecie.

    Sprawdź powiązane tematy

    Posłuchaj podcastów stworzonych przez mamy dla mam!

    Sprawdź