„Rodzice próbują dzieci chronić, a w efekcie wychowują niesamodzielnych dorosłych”. Jak nie zarażać lękiem, wyjaśnia psycholożka Eliza Skop / fot. archiwum prywatne

„Rodzice próbują dzieci chronić, a w efekcie wychowują niesamodzielnych dorosłych”. Jak nie zarażać lękiem, wyjaśnia psycholożka

– Takie ciągłe „Uważaj, bo...” nie tylko wskazuje dziecku możliwe – negatywne – konsekwencje jego działania, ale też wzbudza niepewność co do własnych umiejętności i kompetencji. Może wtedy zadziałać tzw. samospełniająca się przepowiednia – mówi psycholożka Eliza Skop.

Klaudia Kierzkowska: Zacznijmy od tego, czym dokładnie jest lęk?

Eliza Skop: Jedne źródła podają, że lęk to niejasny, nieprzyjemny stan emocjonalny, charakteryzujący się przeżywaniem obaw, strachu, stresu i przykrości. Inne źródła definiują go jako specyficzny, utrzymujący się dłużej stan emocjonalny, w którym dominuje odczucie silnego zagrożenia lub zagrażającej zmiany. Obie definicje podkreślają, że – w przeciwieństwie do strachu – lęk nie ma jasno określonego obiektu. Osoba doświadczająca lęku czuje niepewność, napięcie, stres, ma poczucie nieustannego zagrożenia, ale nie wie dokładnie, czego ten lęk dotyczy. Strach natomiast zawsze jest strachem przed czymś – przed jakimś obiektem (np. pająkami) albo zdarzeniem (np. wypadkiem). W przypadku rodziców mogą nakładać się na siebie i strach, i lęk. Można bać się o zdrowie dziecka i jego bezpieczeństwo, ale można też mieć nieuzasadniony niczym konkretnym lęk i napięcie w związku z byciem rodzicem. Strach i lęk jako emocje mają za zadanie chronić nas przed różnego rodzaju niebezpieczeństwami. Jednak gdy zdominują nasze zachowanie, mogą utrudniać życie i zamiast chronić – blokują.

Rodzice boją się o swoje dzieci, to naturalne. Mam jednak wrażenie, nawet na swoim przykładzie, że zbyt często, zbyt mocno, zbyt „intensywnie”. W jaki sposób rodzice przekazują dzieciom własne lęki? Co mówią, jak postępują?

Sytuacją, w której rodzice – często nieświadomie – przekazują dzieciom swoje lęki, jest ciągłe upominanie dziecka: „Uważaj, bo się przewrócisz”, „Uważaj, bo się poparzysz”, „Uważaj, bo rozlejesz” itd. Takie ciągłe „Uważaj, bo…” nie tylko wskazuje dziecku możliwe – negatywne – konsekwencje jego działania, ale też wzbudza niepewność co do własnych umiejętności i kompetencji.

Może wtedy zadziałać tzw. samospełniająca się przepowiednia, czyli zjawisko, w którym określone oczekiwania w stosunku do zdarzeń lub zachowań wpływają na te zdarzenia lub zachowania. W tym przypadku słowa „Uważaj, bo się przewrócisz” wskazują, że rodzic przewiduje, że dziecko się przewróci. Dziecko zaczyna o tym myśleć, staje się mniej pewne, jego uwaga skupia się na słowach rodzica, zamiast na przykład na patrzeniu pod nogi. W efekcie dziecko naprawdę się przewraca. Dlatego warto ugryźć się w język i unikać „Uważaj, bo…!”, bo to może przynieść skutek odwrotny do zamierzonego.

Niektórzy rodzice w obawie, że dziecku coś się stanie, że coś będzie nie po ich myśli, potoczy się nie tak, jak oni by sobie tego życzyli, zamykają dziecko pod szklanym kloszem. Odcinają od świata, niemalże od dostępu powietrza.

Dokładnie, innym sposobem przekazywania swoich lęków dzieciom jest tzw. bycie „helikopterowym rodzicem”. Taki rodzic próbuje uchronić dziecko przed… wszystkim, w obawie o jego przyszłość, bezpieczeństwo, powodzenie. Rodzic zapobiega wówczas wszelkiego rodzaju wyzwaniom, wyręcza dziecko, chroni przed trudnymi sytuacjami i trudnymi emocjami, decyduje za dziecko. W efekcie dziecko, poprzez brak doświadczeń, staje się osobą nieprzystosowaną do życia i znów efekt rodzicielskich działań jest odwrotny, niż był w pierwotnym założeniu.

W codziennym życiu bardzo często spotykamy się z takimi sytuacjami. Jedni rodzice chronią i trzymają dziecko pod kloszem, inni strofują, że zaraz zrobi coś nie tak. I bach, szklanka się potłukła, a gdyby rodzic nie „nastraszył”, mogłaby być nadal cała.

Wystarczy pójść na plac zabaw, żeby usłyszeć i zobaczyć dorosłe lęki, które nieświadomie przekazujemy dzieciom. Ich podstawy są jak najbardziej słuszne – chcemy, by nasze dzieci były bezpieczne, zdrowe, szczęśliwe. Jednak gdy zamiast radości ze wspólnie spędzanego czasu pojawia się paraliżujący lęk o zdrowie i bezpieczeństwo, można łatwo się w nim zatracić. Tutaj przychodzi mi też do głowy sytuacja, którą pamiętam z wczesnych lat szkolnych. Oczami wyobraźni widzę mamę i dorastającego syna, który codziennie był odprowadzany do szkoły. Mogę się tylko domyślać, ile lęku kłębiło się w głowie tej mamy, skoro codziennie szła ze swoim nastolatkiem do szkoły.

Często rodzice mówią do dziecka „Ojej, nie boisz się? Przecież wszedłeś tak wysoko” – z jednej strony boją się o dziecko, a z drugiej przekazują mu swój lęk. Zastanawiam się, jak postąpić w takiej sytuacji, lepiej powiedzieć głośno o lęku, czy stłumić go w sobie? Jak się zachować?

Jako dorośli mamy większe możliwości rozpoznawania i regulacji swoich emocji. Sami musimy odpowiedzieć sobie na pytanie, co nam pomaga w samoregulacji. Dla jednych to będzie właśnie głośne opowiedzenie o swoich emocjach, dla innych głębokie oddychanie, a dla jeszcze innych skonfrontowanie emocji z rzeczywistością. Natomiast tłumienie emocji w sobie nigdy nie jest dobrym pomysłem, bo takie tłumione emocje w końcu będą musiały znaleźć ujście i najprawdopodobniej stanie się to w najmniej oczekiwanym momencie. Kiedy już rozpoznamy, że boimy się o bezpieczeństwo dziecka na drabinkach, przyjrzyjmy się, czy nasz lęk jest adekwatny do rzeczywistości. Czy dziecko mocno się trzyma? Czy dziecko potrafi zejść z drabinek? Czy zdarzały się już takie sytuacje, że dziecko weszło na drabinki? Jeśli tak, to jak się one zakończyły? Jeśli uznamy, że nasze dziecko wie, jak się zachować na drabinkach, że do tej pory zawsze było ostrożne i uważne – prawdopodobnie nasz lęk się zmniejszy.

Dobrze rozumiem, że zamiast się bać i przekazywać dziecku swój lęk, lepiej wziąć trzy głębokie oddechy?

Tak. Głębokie oddychanie pozwala uspokoić napięte ciało, oderwać się na chwilę od źródła naszych emocji. Skupienie się na oddechu, podobnie może zadziałać liczenie w myślach, angażuje nasz mózg w inną aktywność niż tylko odczuwanie emocji. I tutaj nie chodzi mi o odcinanie się od emocji, zaprzeczanie im, ale bardziej o dystansowanie się. Trzeba też pamiętać o tym, jak formułujemy komunikaty – powinniśmy mówić o sobie i swoich emocjach, żeby nie projektować tych emocji na dziecko. Więc zamiast pytania „Ojej, nie boisz się?”, które sugeruje, że dziecko powinno odczuwać ten strach, powiedzieć o sobie: „Boję się, kiedy jesteś tak wysoko”. Jeśli wysokość, na której jest dziecko, przekracza jakąś naszą granicę, warto też poprosić dziecko „Czy mógłby zejść o dwa stopnie niżej?”. Wrócę też do wspomnianego „Uważaj…”, bo mam wrażenie, że jest to zwrot, którego używamy automatycznie, nie myśląc o tym, że jego konsekwencje mogą być zgubne. Wówczas zamiast „Uważaj, bo spadniesz!” można powiedzieć „Jestem tu, gdybyś chciał się mnie przytrzymać”.

Zastanawiam się, czy może nie jest to trochę tak, że rodzice, którzy boją się o bezpieczeństwo swoich dzieci, sami mają w sobie duży poziom lęku?

Może tak być. Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie ze stuprocentową pewnością, bo nie prowadziłam badań na ten temat i nie doszukałam się badań dotyczących ogólnie rodziców. Badania wskazują natomiast na współwystępowanie wysokiego poziomu lęku rodziców z różnymi sytuacjami dotyczącymi dzieci, np. chorobami onkologicznymi czy chorobami przewlekłymi (źródła badań: Bargiel-Matusiewicz K., Ziółkowska N., 2015). I jest to zrozumiałe. Rodzic, którego dziecko jest chore, obawia się o jego zdrowie, życie. Czy jednak przekłada się to na rodziców w ogóle – ciężko powiedzieć. Jest to jednak ciekawa hipoteza, warta sprawdzenia.

Jak zatem nie zarażać dziecka własnym lękiem? Jak pozwolić mu żyć bez tych nieustannych obaw, strachu i niepewności? Jak przełamać się i uświadomić sobie, że wizyta na placu zabaw nie musi skończyć się upadkiem z wysokości?

Przede wszystkim musimy zaufać dziecku i pozwolić mu doświadczać, próbować. Czasem trzeba byłoby chyba zamknąć oczy, policzyć do 10 i zobaczyć, co się stanie. A tak zupełnie serio, warto pamiętać, że dziecko naprawdę chce być samodzielne. Jeśli chcemy, by dziecko poradziło sobie w dorosłości, trzeba wyposażyć je w takie umiejętności, jak podejmowanie decyzji, krytyczne myślenie, rozpoznawanie potrzeb, stawianie granic. Dziecko nauczy się tego, jeśli mu pozwolimy.

Przekazywanie dziecku swojego lęku nie ma na nie pozytywnego wpływu. Jakie mogą być tego konsekwencje?

Najbardziej negatywne skutki mogą przynieść zachowania wspomnianych już helikopterowych rodziców, którzy pragną, by ich dzieci odniosły życiowy sukces i próbują zaprowadzić swoje dzieci za rękę do tego „sukcesu”. Niestety, skutki mogą okazać się dalekie od „sukcesu” – dzieci rodziców-helikopterów przejmują rodzicielski lęk, są pozbawione umiejętności podejmowania decyzji, krytycznego myślenia, radzenia sobie z trudnymi emocjami, bo nie miały okazji ich doświadczyć. Częściej też doświadczają zaburzeń depresyjnych. I co najważniejsze, są niesamodzielne życiowo.

Dzieci, które doświadczają lęku rodzica i przejmują go, mogą też nie wierzyć w swoje kompetencje, bać się próbować nowych rzeczy, mieć niższą samoocenę. Konsekwencji może być bardzo dużo i trudno je tu wszystkie wymienić, zwłaszcza że może też zdarzyć się taka sytuacja, że mimo lękowej postawy rodzica, dziecko będzie na tyle odporne psychicznie, że tego lęku wcale nie przejmie.

Dobrze rozumiem, że nadmierna obawa o dziecko ogranicza jego naturalny rozwój? Uniemożliwia mu doświadczanie i poznawanie świata?

W wielu przypadkach może tak być, zwłaszcza gdy rodzic w obawie o swoje dziecko nie pozwala mu na różnego rodzaju doświadczenia. Samodzielność u dzieci rozwija się w sposób naturalny. Dziecko, a potem nastolatek, młody dorosły, ma naturalną potrzebę rozwoju, osiągania kolejnych umiejętności, podejmowania wyzwań, ryzykowania, pokonywania przeciwności i – przede wszystkim – bycia coraz bardziej niezależnym. I naszym „zadaniem” jest to dziecku umożliwić. Dziecko w miarę upływu czasu naturalnie zdobywa kolejne umiejętności, które pozwalają mu na coraz większą samodzielność. Niemowlę dąży do coraz większej eksploracji otoczenia – sięga po przedmioty, manipuluje nimi, zaczyna się przemieszczać. Umożliwiając mu to w granicach bezpieczeństwa, wspieramy dziecięcą samodzielność. Przedszkolak dąży do niezależności w grupie społecznej poprzez świadome kierowanie własną aktywnością, planowanie działań i wywieranie przez nie wpływu, a także większą samodzielność w zakresie samoobsługi i interakcji z otoczeniem. Nastolatek świadomie tworzy własną tożsamość. Patrząc na te naturalne okresy rozwoju samodzielności, można powiedzieć, że dorośli powinni po prostu pozwalać dziecku doświadczać, decydować, nie ograniczać go w naturalnej potrzebie autonomii – nawet jeśli towarzyszy temu lęk.

Jak postępować z dzieckiem, któremu rodzice przekazali już nadmierny poziom lęku? Konieczna jest wizyta u psychologa?

Konsultacja u psychologa jest wskazana zawsze, gdy coś nas niepokoi. Jeśli dziecko wykazuje wysoki poziom lęku, utrudniający mu codzienne funkcjonowanie w domu, w przedszkolu, szkole, na placu zabaw. Wsparcie ze strony psychologa czy innego specjalisty może być konieczne w takim sensie, że specjalista będzie pomagał w obniżaniu tego lęku. I tutaj mogą sprawdzić się różne aktywności relaksacyjne, bajki terapeutyczne, elementy metody poznawczo-behawioralnej.

Podsumujmy, jak zmniejszyć lęk o dziecko i pozwolić mu żyć swoim własnym życiem.

Jeśli coś utrudnia nam codzienne funkcjonowanie, warto zasięgnąć porady i pomocy specjalisty. Jeśli nasz lęk o dziecko sprawia, że jesteśmy skupieni wyłącznie na dziecku, zapewnianiu mu bezpieczeństwa, usuwaniu wszelkich trudności i zatracamy się w tych emocjach i działaniach – naprawdę warto udać się do specjalisty zdrowia psychicznego. Może to być psycholog jako wybór pierwszego kontaktu, może to być lekarz psychiatra, który pomoże nam farmakologicznie obniżyć poziom lęku, może to być psychoterapeuta, dzięki któremu w terapii przepracujemy sobie źródło naszego lęku.

Eliza Skop – jest psycholożką, na co dzień pracuje w przedszkolu z dziećmi neurotypowymi i z różnego rodzaju zaburzeniami rozwojowymi (m.in. autyzm dziecięcy, zespół Downa, niepełnosprawność intelektualna, mózgowe porażenie dziecięce etc.) i ich rodzicami. Prowadzi zajęcia rozwijające kompetencje emocjonalno-społeczne, wczesne wspomaganie rozwoju dziecka oraz zajęcia rewalidacyjne. Ukończyła studia jednolite magisterskie na kierunku psychologia ze specjalnością kliniczną i neuropsychologią na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Posiada także przygotowanie pedagogiczne (studia podyplomowe w Wyższej Szkole Nauk Społecznych w Lublinie).

    Sprawdź powiązane tematy

    Posłuchaj podcastów stworzonych przez mamy dla mam!

    Sprawdź