Autorki książki „Rozszerzanie diety niemowląt” Autorki książki „Rozszerzanie diety niemowląt” (wyd. Wymagające) / Archiwum prywatne

Magdalena Komsta: Rozszerzanie diety dziecka bardzo rzadko wygląda jak na Instagramie

– W rozszerzaniu diety nie chodzi o to, żeby dziecko stałym posiłkiem się najadło, tylko o to, by ćwiczyło umiejętność spożywania stałych pokarmów, poznawało nowe smaki i konsystencje. (...) Zbyt wczesne rozszerzanie diety zwiększa ryzyko alergii pokarmowych, niedoborów składników odżywczych i energii, nadwagi oraz otyłości – mówi psycholożka Magdalena Komsta, twórczyni bloga Wymagajace.pl.

Ewa Podsiadły-Natorska: Razem z dietetyczkami Mają Lech-Fitowską, Darią Matyjak i Marzeną Szpak napisała pani książkę „Rozszerzanie diety niemowląt” (wyd. Wymagające). Dlaczego zdecydowała się pani akurat na ten temat? 

Magdalena Komsta: Inspiracją do powstania książki były prośby od mojej społeczności. Rodzice, z którymi mam kontakt przez internet, cały czas spotykają się ze sprzecznymi informacjami dotyczącymi rozszerzania diety niemowląt.

To takie trudne?

I tak, i nie. Z jednej strony mamy oficjalne rekomendacje, są jednak napisane są fachowym, medycznym językiem, który nie dla każdego jest zrozumiały. W tych rekomendacjach brakuje też praktycznego odniesienia. Z drugiej strony mamy mnóstwo mitów powtarzanych od lat.

Rodzice słyszą wiele marketingowych przekazów sugerujących jak najwcześniejsze podawanie posiłków, szczególne papek i gotowej żywności dla niemowląt. Jest również mitologia powielana przez starsze pokolenia; kiedyś dietę rozszerzało się w zupełnie inny sposób, pierwsze soczki dostawały już dzieci kilkutygodniowe. Wiele z tych mitów nadal jest podtrzymywanych i rodzice są przez to mocno zagubieni.

Rozszerzanie diety wydaje się łatwe, bo przecież po prostu trzeba zacząć podawać dziecku inne pokarmy niż mleko, ale pojawia się mnóstwo pytań: co podać, w jakiej kolejności, kiedy, ile, w jakiej konsystencji itd. Dlatego zdecydowałyśmy się wydać książkę z podsumowaniem wszystkich zagadnień.

Kim są ekspertki, które zaprosiła pani do współpracy?

Ponieważ jestem psycholożką i promotorką karmienia piersią, nie chciałam udawać, że jestem też specjalistką od żywienia dzieci. Napisałam jeden rozdział o tym, w jaki sposób rozszerzanie diety wpływa na sen dziecka, oraz drugi o tym, jak rozszerzać dietę dziecku karmionemu piersią. Do pozostałych rozdziałów zaprosiłam trzy dyplomowane dietetyczki, które prowadzą na Instagramie profil @mamada.dietetyka i specjalizują się w żywieniu niemowląt, małych dzieci, kobiet w ciąży i karmiących. Chodziło o to, by połączyć to, co wiemy dzięki nauce z ich doświadczeniem.

Ekspertki chętnie przystąpiły do współpracy?

Jak najbardziej. Z jednej strony współautorki książki jako dietetyczki miały do tematu podejście zarówno naukowe, jak i praktyczne związane z udzielaniem konsultacji. Z drugiej strony ja, dzięki prowadzeniu Wymagajace.pl, wiedziałam, o co rodzice dopytują, więc łatwiej było nam uzupełnić tę wiedzę o fragmenty psychodietetyczne, podejmujące kwestię emocji opiekunów oraz ich wątpliwości.

Nie da się ukryć, że żywienie dzieci jest tematem, który budzi bardzo dużo emocji, zwłaszcza że na tym etapie mogą pojawiać się różne trudności związane z kształtowaniem się dobrych nawyków.

Wspomniała pani o mitach dotyczących rozszerzania diety. Które są najczęstsze?

Wielu rodziców sądzi, że dziecko musi mieć zęby, żeby móc jeść twarde pokarmy, a wcześniej może jeść tylko papki. To nieprawda, ponieważ dzieci mają twarde dziąsła. Kolejne błędne przekonanie: w sklepach znajdziemy mnóstwo słoiczków z napisem „od 4. miesiąca życia”, podczas gdy wszelkie rekomendacje mówią o tym, że zdecydowana większość niemowląt jest gotowa na rozszerzanie diety dopiero po ok. 6. miesiącu. Informacja „od 4. miesiąca życia” to wykorzystanie luki prawnej – nie jest to rekomendacja, którą należy stosować u wszystkich dzieci.

Rodzice są też często przekonani, że dzieci powinny zjeść posiłek odpowiadający porcji zamkniętej w słoiczku, dla wielu opiekunów jest on odniesieniem standardowej porcji dla niemowlaka. A w rozszerzaniu diety nie chodzi o to, żeby dziecko stałym posiłkiem się najadło, tylko o to, by ćwiczyło umiejętność spożywania stałych pokarmów, poznawało nowe smaki i konsystencje. Czasami to będą bardzo małe ilości i nie musimy stawać na rzęsach – zabawiać malucha, odwracać jego uwagę, włączać bajkę, dawać zabawki, by zjadło jak najwięcej. Nie to jest celem rozszerzania diety.

Dla takiego malucha trzeba gotować osobno?

Nie, to kolejny mit. Tak jak ten, że posiłki dla dziecka powinny być zmiksowane, gładkie.

Już od samego początku rozszerzania diety maluch może jest to samo, co dorośli – poza kilkoma wyjątkami. Dzieciom do roku nie podajemy na przykład miodu, soli ani cukru.

Przygotowując posiłki dla siebie, możemy odłożyć część porcji, dostosować konsystencję do umiejętności dziecka, a porcję dla dorosłych dosolić. Są dzieci, które przez etap jedzenia papek w ogóle nie przechodzą, bo rodzice wprowadzają im posiłki metodą BLW – bobas lubi wybór; dzieci dostają kawałki do rączki i to też jest jak najbardziej w porządku. Osobne gotowanie na dłuższą metę jest trudne, męczące i zajmuje dużo czasu.

Magdalena Komsta

Magdalena Komsta / Archiwum prywatne

Przychodzi mi do głowy jeszcze jeden mit. Wielu rodziców mylnie odbiera pewne sygnały wysyłane przez dziecko – np. częste pobudki w nocy czy ssanie piąstek – łącząc je z głodem.

Faktycznie często zachowania, które w danym wieku są absolutnie normalne, bywają interpretowane jako gotowość do rozszerzania diety. To m.in. wkładanie rączek i przedmiotów do buzi, więcej pobudek w nocy. Czasami pojawia się zainteresowanie jedzeniem, sięganie po nie, jeśli dziecko towarzyszy rodzicom w trakcie posiłku. Lecz tak naprawdę to nie są jeszcze oznaki gotowości dziecka do rozszerzania diety. Przykładowo: wkładanie rączek i przedmiotów do buzi, ssanie swoich piąstek czy paluszków jest normalnym etapem rozwoju dziecka – to tzw. mouthing (od angielskiego mouth – usta). Jest to etap odwrażliwiania jamy ustnej, przesuwania odruchu wymiotnego w głąb gardła. W ten sposób dziecko przygotowuje się do tego, że za jakiś czas będzie jadło stałe posiłki. Natomiast to jeszcze nie jest etap, kiedy dziecko jest już gotowe do rozszerzania diety, bo nawet jeśli damy mu coś do jedzenia, to ono będzie miało odruch wypychania pokarmu z buzi. Ten odruch musi zaniknąć – a zanika właśnie poprzez wkładanie sobie do ust różnych rzeczy – żeby dziecko było w stanie jeść stałe posiłki i się nimi nie krztusiło.

A budzenie się w nocy?

Mówi się o kryzysie/regresie snu w okolicach 4–5. miesiąca życia. Dziecko wtedy już dużo lepiej widzi, zaczyna się uczyć przekręcania na boki czy nawet z pleców na brzuch i z brzucha na plecy. Ćwiczy umiejętności motoryczne, odbiera dużo więcej bodźców niż do tej pory, a jednocześnie nie umie się swobodnie przemieszczać, więc jest sfrustrowane tym, że dużo by chciało, ale ciało nie nadąża za rozwojem intelektualnym. Wtedy sen często się pogarsza, jednak rodzicom może się wydawać, że chodzi o głód.

Tymczasem do 6. miesiąca życia mleko – mamy lub modyfikowane – jest wystarczającym pokarmem, który w 100 proc. zaspokaja potrzeby żywieniowe. Zwłaszcza że pierwsze posiłki są niskokaloryczne i spożywane w małych ilościach, nie ma więc możliwości, by dziecko się nimi realnie najadło.

Jaka jest więc podstawowa zdolność świadcząca o gotowości dziecka do rozszerzania diety?

Jest nią w miarę stabilne siedzenie i trzymanie głowy; dziecko nie musi samo siadać, bo dzieci siadają same dużo później niż w okolicy 6. miesiąca, ale dziecko posadzone nie powinno się przewracać ani do tyłu, ani do przodu, ani na boki. Jeżeli maluch nie trzyma stabilnie głowy, musiałby być karmiony w leżaczku, a pozycja półleżąca sprzyja zakrztuszeniu i zadławieniu. Bardzo rzadko zdarzają się dzieci 4-miesięczne, które siedzą stabilnie i nie mają odruchu wypychania pokarmu z ust.

Jakie mogą być skutki przedwczesnego rozszerzania diety?

W rekomendacjach znajdziemy informację, że możemy rozszerzać dietę między 17. a 26. tygodniem życia, czyli faktycznie pojawia się „okienko” po skończonym 4. miesiącu, jednak powinno być ono wykorzystywane w wyjątkowych sytuacjach przy wyraźnym wskazaniu lekarza.

Podawanie stałych pokarmów niegotowemu na to dziecku przede wszystkim jest niebezpieczne, bo może skutkować zakrztuszeniem. Kolejna rzecz: dzieci w tym wieku często mają odruch wypychania pokarmów z buzi. Gdy pojawia się u nich odruch obronny, a mimo to karmimy je, to często są to pierwsze negatywne skojarzenia dziecka z jedzeniem.

W rozszerzaniu diety bardziej chodzi o to, by tworzyć pozytywne nawyki i dobrą relację z pożywieniem.

Czy ze zbyt szybkim wprowadzaniem stałych pokarmów mogą się wiązać jakieś konsekwencje długofalowe?

Jeśli mówimy o rozszerzaniu diety przed 16. tygodniem życia, to udowodniono wiele negatywnych skutków zdrowotnych.

Zbyt wczesne rozszerzanie diety zwiększa ryzyko alergii pokarmowych, niedoborów składników odżywczych i energii, ale także nadwagi oraz otyłości, ponieważ zaburza zdolność regulacji głodu i sytości u małych dzieci.

Zatem nie ma się co śpieszyć.

Nie ma się co śpieszyć, bo tak naprawdę niewiele na tym zyskujemy. Ja zawsze mówię, że dopóki przez 6. miesięcy dziecko może być karmione wyłącznie mlekiem, to nie ma co sobie dokładać pracy związanej z gotowaniem, praniem śliniaków, sprzątaniem, zmywaniem itp. Lepiej poczekać. Bo pracy wokół rozszerzania diety paradoksalnie jest całkiem sporo i nie ma korzyści, które przemawiałyby za tym, by okres wyłącznego karmienia mlekiem skracać.

Z pani książki płynie bardzo ciekawy i ważny wniosek, by oddać dziecku część odpowiedzialności za proces rozszerzania diety.

Warto zastosować taki podział odpowiedzialności, że za część rzeczy odpowiedzialny jest rodzic (tzn. czy poda posiłek, jaki, w jakiej formie i kiedy), natomiast po stronie dziecka jest to, czy ten posiłek zje, a jeśli tak, to ile. I na to już nie mamy wpływu. Naszym zadaniem jest przygotowanie np. trzech propozycji posiłków dziennie, jednak na tym odpowiedzialność rodzica się kończy.

To dziecko decyduje, ile zje, bo to ono wie, czy jest głodne, na co ma ochotę i co mu najbardziej smakuje. Takie podejście kształtuje pozytywne relacje z jedzeniem i podtrzymuje wrodzoną umiejętność do samoregulacji głodu i sytości. Nie chodzi nam więc o to, żeby dziecko „krótkofalowo” zjadło dużo. Warto mieć w głowie dalszy horyzont.

A jeśli mamy dużo trudności w rozszerzaniu diety?

Jeśli z tygodnia na tydzień niewiele się zmienia, dziecko nie chce próbować nowych smaków, odmawia jedzenia, to warto się upewnić, czy jest zdrowe. Zdarzają się sytuacje, w których dziecko nie jest zainteresowane rozszerzaniem diety, bo np. ma anemię z niedoboru żelaza, co w drugim półroczu życia zdarza się często. Dziecku należy wtedy pomóc, wprowadzając suplementację żelaza pod okiem lekarza na podstawie badań krwi – często okazuje się wtedy, że apetyt wraca. Nie należy więc sobie przypisywać winy, że coś robimy źle. Czasem warto też poprosić o pomoc logopedę wczesnej interwencji lub neurologopedę, ponieważ dziecko może mieć trudności w obrębie jamy ustnej (np. skrócone wędzidełko języka lub obniżone napięcie w jamie ustnej, przez co nie może sobie poradzić z jedzeniem). Namawianie, zabawianie, odwracanie uwagi nie sprawi, że dziecko zacznie prawidłowo żuć. Przeciwnie – może sprawić, że awersja do pokarmów stałych tylko się pogłębi.

Czyli rodzice nie powinni przyjąć, że rozszerzanie diety to zabawa. Dziecko nie tylko może, ale wręcz powinno się ubrudzić, włożyć rękę do miseczki z kaszką itp.

Oczywiście. Rozszerzanie diety dla rodziców jest okazją, z jednej strony, do przyjrzenia się własnej diecie i zrobienia ewentualnych poprawek, a z drugiej strony jest to moment, by przyjrzeć się swojej elastyczności i wyluzować, podążać za dzieckiem i zrozumieć, że dzieci są tylko dziećmi. Uczą się przez zabawę, a bałagan jest czymś nieuniknionym – nawet jeśli karmimy dziecko łyżeczką.

Bardzo rzadko rozszerzanie diety wygląda jak na Instagramie. Pamiętajmy, że nasze dziecko szybciej nauczy się, czym jest jedzenie, poznając je wszystkimi zmysłami. I dzięki temu szybciej nauczy się samodzielności.

Dlatego pozwalajmy dzieciom jeść łyżeczką, widelczykiem, rękami. Z badań wiemy, że poznanie produktów  wielozmysłowo pozwala na akceptację większej gamy smaków, na lepszą dietę i lepsze żywienie w przyszłości.


Mgr Magdalena Komsta – psycholożka, terapeutka poznawczo-behawioralna bezsenności CBT-I i dyplomowana promotorka karmienia piersią Centrum Nauki o Laktacji. Certyfikowana przez International Board of Lifestyle Medicine specjalistka medycyny stylu życia – IBLM Diplomate. Twórczyni internetowa – autorka bloga dla rodziców małych dzieci Wymagajace.pl, pierwszego klubu online dla świadomych matek i ojców Parentflix.pl oraz projektu Pani Od Snu. Wspiera dzieci i rodziców od 2012 roku, występuje na konferencjach i szkoli profesjonalistów.

    Sprawdź powiązane tematy

    Posłuchaj podcastów stworzonych przez mamy dla mam!

    Sprawdź